Archiwum miesiąca: sierpień 2014

Ostatnia krowa w Poznaniu

Sobota jak sobota. Przechodziłem i na Starym Mieście pstryknąłem popiersie Romana Wilhelmiego. Była rzadka okazja – tym razem nie był zamalowany sprayem. Nie, żeby mieszkańcy poznańskiej Starówki mieli coś przeciwko Wilhelmiemu. Skąd! Nothing personal. Tylko jak tak stoi i nie jest pociągnięty na pomarańczowo, to głupio wygląda:

W Galerii Miejskiej Arsenał kolejna wstrząsająca ekspozycja. Poznańscy „lokalsi” mieli się pochwalić swoim dorobkiem artystycznym. Byłem, ale nie zauważyłem. Poza niepowtarzalnym, poznańskim trzepakiem:

Pewna pani fotograf zamieściła swoją pracę, o czym obszernie opowiedziała w zamieszczonym na ścianie expose. Zaczynało się: „Terytorium to przestrzeń, która dzięki relacji z otoczeniem staje się wyodrębnionym polem pomiędzy obserwatorem a rzeczywistością. Jest przestrzennym zaznaczeniem mojej obecności w Galerii Miejskiej arsenał jako fotografki.” Takie ujęcie sprawy jest mi bardzo bliskie. Ja też nie mówię do Doroty, że „wychodzę do sklepu”. Bo to brzmiałoby trywialnie, wręcz ordynarnie. A my oboje jesteśmy wykształceni, zaliczamy się do inteligencji i bardzo jesteśmy do swego statusu przywiązani. Mówię więc: „Dorota, pójdę, jeśli pozwolisz, zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni miejsca marketingowego, jakim jest supermarket Lidla, jako klient.”

Jeszcze dzisiaj dane mi było zetknąć się z wozem Drzymały. Zwędrowałem bowiem przypadkiem na ulicę Drzymały:

A to, co tam stało, to najwidoczniej jego wóz:

Wreszcie koncert młodzieży jazzowej w willi Feliksa Nowowiejskiego. Flet, altówka i fortepian. Temat: piosenki o lecie w jazzowej aranżacji. Publiczność dopisała, więc dla mnie został już tylko zydel przy wiekowym pianinie Mistrza. Poczytywałem sobie za honor siedzieć przy instrumencie, na którym skomponowana została – kto wie? – może nawet „Rota”? Co było tym bardziej miłe, gdy z sąsiedniego salonu dobiegało: „Dmuchawce, latawce, wiatr”:

Mieszkanie-muzem kompozytora oferuje młodzieży – jak dowiedziałem się z ulotki – „lekcje patriotyczne”. Najwyższy czas, bym i ja wziął w takiej udział. A jak nie lekcje, to choć patriotyczne korepetycje. Z koncertu wyszedłem po godzinie, bo coś mi zaczynało nie grać.  Muzycy wykonali  – w ramach zestawu utworów o lecie – wersję „Jesteśmy na wczasach”. Z tego, co pamiętam, utwór zaczyna się „… w górach śniegu moc…”. Na zewnątrz z tablicy pamiątkowej Nowowiejski i Konopnicka spojrzeli na mnie szyderczo: taki stary, a tak się daje robić w konia:

Niesyty wrażeń muzycznych zabrałem Dorotę na „Dożynki miejskie” do parku Wilsona (dawniej Kasprzaka, dawniej Wilsona). Miał występować zespół Belfast, który imituje na estradzie Boney M. Ale nie wystąpił. Może organizatorzy zaczęli się obawiać, że Boney M. nie ma wiele wspólnego z wsią? A to przecież nieprawda.
Wystąpił za to zespół Broadway Ladies, który wykonał repertuar musicalowy z lat 20. Do Dożynek (miejskich!) pasuje jak ulał. Konferansjer westchnął tylko, że kiedy oni tam, w Ameryce fikali sobie w rytm swingu, my musieliśmy walczyć z bolszewikami. Cóż, czas płynie, a pewne rzeczy się nie zmieniają:

Ale najgorsze było to, że spóźniliśmy się na główną atrakcję Dożynek: pokaz dojenia krowy. Została ostatnia, plastikowa:

Jennifer 8

 

Niewidoma dziewczyna jako obiekt ataków psychopatycznego mordercy. Tu nacisk raczej na relacje międzyludzkie niż na rozwikłanie zagadki.
Ktoś morduje po kolei niewidome dziewczyny. Ta (Uma Thurman) ma być ósma w kolejności. Wprawdzie nie widzi zupełnie, ale wiele rzeczy wychwytuje. I może stać się ważnym świadkiem. Dlatego morderca poluje na nią. A policjant z Los Angeles (Andy Garcia) uważa ją za ważnego świadka.
Stary numer: policjant z Los Angeles osiada na prowincji i od razu go za to Los Angeles nie lubią.
John Malkovich – śledczy z wydziału wewnętrznego. Malkovivh nawet jako policyjny urzędach bywa cudownie obsesyjny i demoniczny.

O psychopatycznym seryjnym mordercy: „- To wariat, ale nie jest głupi.”
Stary policjant: „- Ciało gliniarza inaczej się starzeje. Mój brzuch ma lat 50, jaja 60, a stopy 80.”

Jennifer 8, reż. Bruce Robinson, 1992 filmweb

W Jezioranach

Rzadko, bo rzadko, ale natykam się w Internecie na komentarze pod artykułami, których (komentarzy) zazdroszczę. Sam chciałbym tak napisać, ale nie okazuję się dostatecznie bystry. Na Fronda.pl był artykuł znanego prawicowego publicysty, który w lidzie (wytłuszczony początek tekstu) miał sformułowanie „z pośród”. Internauta skomentował: „>> Z pośród<<. I za to was kocham!”

Kilka przysłów różnych narodów – na dowód, iż są mądrości, które sprawdzają się pod każdą szerokością geograficzną:
Unikaj towarzystwa tygrysa.
Każda droga prowadzi do Pekinu.
Ten się drapie, kto ma paznokcie.
Za aloesem stoi drugi aloes.
No, i wreszcie przysłowie polskie, które dedykuję sobie:
Pan Jezus da zdrowie, to i grzechy będą.

Ostatnia partia cytatów z książki o Beksińskich, choć mogłoby ich być wiele więcej. Obrazki, żeby przywołać nastrój:

„Zdzisław Beksiński nie podoba się też miejscowemu księdzu, znajomemu rodziny Zosi z Dynowa. Duchowny krytykuje artystę, bo ten nosi sweter na gołe ciało zamiast koszuli i marynarki.”:

„Nienawidzi rozmów o trudnościach w zaopatrzeniu, szkodliwości margaryny, liczbie łyżeczek cukru w herbacie i jakie numery padły w totku. O polityce dyskutuje jedynie z kuzynem i osiemdziesięcioletnim fryzjerem, wielbicielem Mao Tse-tunga.”:

„Papier toaletowy kupuje z ogłoszenia. >>Ostatnio np. nabyłem 4 worki papieru toaletowego z ogłoszenia w »Życiu Warszawy«, bo już byłem po prostu w rozpaczy. Dałem ogłoszenie, a ponieważ papier toaletowy (gdzieś poczynając od Renu, a kończąc na Bugu) jest dla ludności tak samo nieomal komiczną rzeczą jak gówno, dupa, kalesony i sranie, to po ukazaniu się mego ogłoszenia myślano, iż cesarz humoru mieszka pod tym numerem. Telefon ryczał przez dzień cały nieustannie, humor typu »mam papier, ale używany« lub »ale pan masz sranie« lub »co pan jesz, że pan tak srasz« przerywany był wybuchami zdrowego śmiechu, niektórzy tak byli ubawieni, że nie potrafili nawet skończyć swej kwestii…<<”:

„Europę zalewają podróbki Beksińskiego. Piotr Dmochowski donosi w 2000 roku z Paryża, że na aukcji wystawiono nieznany obraz Zdzisława przedstawiający rycerza z fallusem. Praca poszła za sześćdziesiąt dolarów. „Nijak nie mogę sobie przypomnieć obrazu »rycerza« ze stojącym fiutem i niebieskim uchem” – informuje go artysta.”:

„Ostatni felieton Tomasza Beksińskiego, Fin de siècle, ukazuje się w styczniu 2000 roku.
>>Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights in White Satin The Moody Blues. Adagio Albinoniego. Kobieta wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku – seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i keczup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy tylko dla mnie i G., Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna – pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14.10.1995. Miłość w czasach zarazy Márqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998… Wszystkie te chwile przepadną w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać.<<”

s6

Dużo muzyki biegnie sobie obok. Człowiek nie nadąża spisywać.
Pianista Artur Dutkiewicz wziął (wraz z dwoma kolegami, jak to w klasycznym jazzowym trio) na warsztat piosenki skomponowane lub tylko zaśpiewane przez Niemena i dał na ich temat urocze wariacje (2009). Ot, zapomniana nieco „Nim przyjdzie wiosna”, na przykład. Miło się sączy w ucho to piano „wśród pagórków leśnych i łąk zielonych”. Wikipedia przypomina, że ów zasłużony pianista koncertował zarówno w USA jak i w Etiopii. Interesowałyby mnie zwłaszcza echa twórczości Niemena wśród etiopskich koneserów jazzu. Znanych przecież z niezwykle wyrafinowanego gustu:

Z kolei japoński gitarzysta jazzowy, Abe Ovadia, daje swoje trzy po trzy, czyli improwizacje zatytułowane „Three by Three”. Gitara delikatna, aranż wysmakowany. Zero Niemena:

Dla kontrastu rozbudowany aranż jest największym atutem trzech pięknych kobiet, które tworzą zespół Apassionante i dla ułatwienia nagrały płytę również pod tytułem „Apassionante” (2005). Zerknąłem, na okładkę: same covery tzw. wielkich przebojów. Myślę: na południową drzemkę w sam raz. Jakże się omyliłem! Panie śpiewają głosami operowymi lub zbliżonymi do opery. Więc: głośno, natarczywie. Piosenki typu „I Want to Know, What Love Is” czy „I Believe, I Can Fly” brzmią jak rozdzierający krzyk Halki zanim się utopiła. Orkiestra naszykowała aranż, jaki powinien towarzyszyć scenie Titanica pogrążającego się w odmętach. I poobiednia drzemka poszła się hulać:

Z kolei jak Ian Cooper, gitarzysta, klawiszowiec i aranżer ogólny, podprowadził skrzypka pod „Tico, tico”, to nogi same rwały się do tańca. Podobnie w „Sweet Georgia Brown” czy „Lady Is a Tramp”. Samo zdrowie!:

I pocztówka z codziennej wędrówki. Żeby życie miało jakiś refren. Tym razem: w Jezioranach:

Sceny z życia małżeńskiego

Zmarła Sława Kwaśniewska z Teatru Nowego w Poznaniu. W filmie grywała epizody. Jak dla mnie najlepszy ten z „Wodzireja”. Była kadrowa z „Estrady”, kobieta już w latach,  próbuje z Lutkiem Danielakiem handlu: plotki za seks. Ale nawet Lutek, któremu bardzo zależało na kompromitujących plotkach nie idzie na taką wymianę. Tu – po latach. I z reżyserem:

Festiwal w Wenecji, więc TVN24 w sekcji Biznes i coś tam. Dość często pokazuję się na żywo w okienku, ale tym razem był to występ przełomowy. Już tłumaczę. Otóż za każdy swój telewizyjny występ muszę płacić. Nie są to wprawdzie sumy wygórowane, ale nawet te parę złotych przecież piechotą nie chodzi. Co się składa na taką opłatę? Ano: koszt wody (bo przed wizją trzeba wziąć prysznic), mydła, szamponu do włosów. Dalej: pasty do zębów, dezodorantu, benzyny na dojazd i opłaty za parking. Jednorazowo byłaby to może stosunkowo niewielka suma, ale jak się to podliczy w perspektywie roku..? A wczoraj nastąpił przełom. Kiedy stałem przy parkomacie i już miałem wrzucać monety, podeszła pani parkingowa. „- Pan do telewizji. – Tak. – Może pan nie kasować. – A jak ktoś przyjdzie i wlepi mi mandat? – Na tym parkingu rządzę ja i nikt mi tu nie podskoczy.” Odniosłem dwie korzyści: za występ w telewizji zapłaciłem mniej niż zazwyczaj. I brałem udział w dialogu, który znakomicie nadaje się do filmu.

Dawno nie odnotowywałem złotych myśli:
Jednym z objawów zbliżającego się załamania nerwowego jest przekonanie, że wykonujemy niezwykle ważną pracę.
Bertrand Russell

W domu dzień jak co dzień. Dorota po porządkach w łazience, jak sto razy wcześniej, wrzuciła używany ręcznik do pralki, ale czystego nie powiesiła. Zorientowałem się, jak sto razy wcześniej, w momencie, kiedy po umyciu rąk sięgnąłem w kierunku wieszaczka. Z tym, że odwrotnie niż sto razy wcześniej, nie robiłem z tego kwestii. Wziąłem tylko kartkę, napisałem: „Co tu, k….a, powinno wisieć?” i przyszpiliłem ją na wieszaczku. Po jakimś czasie znów poszedłem do łazienki, przekonany, że moja perswazja wreszcie przyniosła skutek i ręcznik wisi, gdzie powinien. Ale ręcznik nie wisiał. Zamiast niego wisiała kartka z napisem: „Czyżby Robin Williams?”

Z książki Magdaleny Grzebałkowskiej o Beksińskich, cd.
Dla wejścia w klimat jedno z bardziej znanych dzieł:

Refleksja żony artysty, która pokrywa się z moimi wieloletnimi obserwacjami.
„Są też >>słoneczniki<<: >>Słonecznikami<< ochrzciliśmy tych wszystkich, co stoją na ulicy, odwracają się, gdy człowiek idzie, jak słonecznik do słońca i powoli, bydlęcym, tępym wzrokiem, w którym na dnie widać jakąś iskrę niesprecyzowanej myśli, ciągną za człowiekiem przez długi czas.”

„W lutym 1964 roku zaczyna pisać opowiadanie >>Chmura<<, o człowieku, który żyje, choć już prawie nie żyje, a rzecz się dzieje na jawie, choć we śnie. Na drugiej stronie Beksiński jednak przerywa narrację i notuje: >>8.2.64. Przykazanie nr 1: Nie będziesz usiłował, chuju rybi, naśladować Schulza, bo w tym stylu dalej niż Schulz zajść niepodobna…<<.”

„Gdy Tomek nie słucha Zosi, pouczam go, że Hitler, jak był mały, zawsze słuchał swojej mamy.”

Jako czytelnik i miłośnik powieści milicyjnej nie mogłem nie odnotować sprawozdania Beksińskiego z rozmowy z red. Marianem Turskim z „Polityki”:
„W każdym razie sam się nagle zdziwiłem, bo on ciągle pytał »a podoba się panu X, Y, Z?«, a mnie ciągle nic się nie podobało i co najważniejsze nie potrafiłem podać powodów (…) i już zacząłem się lekko pocić pod ogniem przeciwnika, i już gwałtownie zacząłem chcieć, by mi się choć coś spodobało. I wreszcie gdy stanęliśmy przy Zeydler-Zborowskim, powiedziałem pas »podoba mi się, kocham Zeydler-Zborowskiego, literatura polska, nasza, ojczysta, rodzima, nam potrzebna, nas ustawiająca, urządzająca, ach, nas napawająca, dumną być (tego śmego) powinna, Zeydler-Zborowskim Zagranicy w oczy błyszczeć mogąc«.”

Koniec odsłuchiwania powieści Fredericka Forsytha „Czarna lista”.
Jan Peszek czyta to kapitalnie: pomiędzy suchym, wojskowym raportem a narracją sensacyjną:

Forsyth bywa na swój sposób zabawny. Kiedy relacjonuje lokalny incydent nie tylko bardzo precyzyjnie podaje lokalizację itp., nie tylko imię, nazwisko i stopień policjanta, który jako pierwszy przybył na miejsce strzelaniny. Ale też dane jego zastępczyni itd., co z punktu widzenia rozwoju wydarzeń jest najzupełniej zbędne. Ale pewien typ czytelnika ma satysfakcję, że został dogłębnie poinformowany.
Rzecz jest o tajnej operacji „tropicieli”, czyli wysoko wyspecjalizowanych żołnierzy sił specjalnych, którzy zabijają głęboko zakonspirowanych przywódców islamskich terrorystów.
Tym razem chodziło o „Kaznodzieję”, który inspirował szeregowych muzułmanów do aktów terroru na Zachodzie.
Poza fabułą nieco propedeutycznej wiedzy na temat współczesnego islamu, jego odgałęzień, geografii, struktury, finansowania organizacji terrorystycznych itd.
Stary znawca Koranu poucza młodego komandosa, że u podłoża islamskiego terroryzmu nie leży doktryna Koranu. Wszystko zaczyna się od „wściekłości i nienawiści” do tych, którym się żyje lepiej. Ideologia przychodzi później.
Dwóch wrogów islamu: „wielki szatan”, czyli USA i „mały szatan”, czyli Wielka Brytania.
W tej klasyfikacji Polska to byłby pewnie jakiś całkiem mikry „szatanek”.

W moim pieszym, porannym pielgrzymowaniu po polach i lasach rzadko natykam się na kogokolwiek. Dziś ujrzałem konia i z tej radości pstryknąłem mu fotkę. Całkiem niepotrzebnie. Koń, jaki jest, każdy widzi:

W Trzebawiu bez zmian

W Poznaniu stanęła arcyważna kwestia pomnika Przemysła II. Jego projekt wystawiono w holu Urzędu Wojewódzkiego do konsultacji. Byłem, obejrzałem i mam mnóstwo zastrzeżeń:

Po pierwsze: koński ogon. Dlaczego opuszczony, a nie podniesiony. Swego czasu radni miasta Konin całymi godzinami wałkowali kwestię, czy ogon konia w herbie ich miasta ma być opuszczony, czy wręcz przeciwnie. A co dopiero ogon konia w Poznaniu! Po drugie: dlaczego koń ma uniesioną lewą nogę, a nie prawą? Czyżbyśmy chcieli w ten sposób symbolicznie hołdować lewicy? Komuchom?!
I – najważniejsze – dlaczego władca nie ma na szyi Medalu Przemysła II? Przecież wszyscy wiedzą, że najważniejszy wkład Przemysła w historię Polski jest taki, iż Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu przyznaje medale jego imienia. Dotychczasowi laureaci: Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, dr Wanda Półtawska, prof. Witold Kieżun.
Poza tym nad upamiętnianiem Przemysła łatwo stracić kontrolę. Jak wiadomo, zasztyletowano biedaka w Rogoźnie, rzut beretem od Obornik. Była to najsłynniejsza gwałtowna śmierć w tym miasteczku, nie licząc wypadków samochodowych. Teraz rogoźnianie mogą chcieć np. wystawiać żywe obrazy z zabójstwa władcy. Jak ten z płótna Wojciecha Gersona. A przecież ma on ewidentny podtekst homoseksualny:

Nigdy dość czytania prasy katolickiej. Powoli czas podsumować tegoroczny sezon pielgrzymkowy. Informacja z tygodnika „Niedziela” o jednej z pielgrzymek: „Siedmioro rowerzystów Żywca w ciągu 35 dni pokonało trasę około 4,5 tys. km i dotarło 18 sierpnia do piasków Sahary w Maroku.” Jeszcze przed wyruszeniem w drogę pielgrzymi postawili sobie szereg zasadniczych pytań. Pierwsze z nich brzmiało: „Czy nie pogubiliśmy gdzieś idei naszej wędrówki?”

Nieco dalej poseł Pis-u, niegdyś rzecznik rządu J. Buzka, Jarosław Sellin, tłumaczy dziennikarce, na czym polega współczesna polityka polska:
„– Polityka to bieg. Ale jak mówi Jarosław Kaczyński, przeciwnicy mają wspaniałe buty, trampki, biegną swobodnie, natomiast my – po bardzo nierównym terenie i z narzuconym nam przez media workiem kamieni na plecach. Na tym polega nierówność szans w tym politycznym biegu.
– Wystarczy odrzucić ten worek na kupę kamieni…
– Wtedy powiedzą, że powiększamy tę polską kupę kamieni…”
Rzeczywiście, nic się nie da zrobić…

Skończyłem czytać monografię pióra Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny” (Znak). Autorka odpytała starannie kogo się dało w kwestii życiorysów malarza Zdzisława i jego syna, prezentera Tomasza. Ciekawe to co najmniej tak jak obrazy „Beksa”. Z zasztyletowaniem malarza przy użyciu harcerskiej finki na koniec:

Sporo fragmentów wypisałem. Wrzucam pierwsze z brzegu.
„Rysunek z gołą kobietą trafia raz w ręce katechety. Ksiądz woła z ambony: „Jest tu jeden między wami, który robi takie wstrętne rysunki! Ty, synu, umrzesz, a twoje ohydne dzieła gorszyć będą jeszcze pokolenia!” Wszyscy odwracają się i patrzą na Zdzisława Beksińskiego. Przyzna po latach, że czuł się wtedy jak idiota.”

„Student Zdzisław Beksiński ma dziewczynę. Pisze do niej listy „sercowe”. Ale mieszka na stancji i zauważa, że ktoś przeszukuje jego rzeczy i czyta korespondencję. Zostawia więc liścik w bieliźniarce: >>Nie czyta się cudzych listów, stara, obrzydliwa kurwo<<.”

„Szydzą z samego Stalina. Ktoś maluje obraz „J.S.S.P.O.”  (Józef Stalin szczy pod olchą), który stanowi pendant do znanego obrazu >>Poranek naszej ojczyzny<< i jest demonstrowany podczas alkoholowych spotkań.”:

„Z pracy w budownictwie Beksiński najbardziej zapamięta picie wódki. Kto nie pije, ten donosi. Chudy inżynier w okularach pije >>służbowo<< z brygadzistami. Ze szklanki, z kubka, a gdy brakuje naczyń, z nakrętki kaloryfera zatkanej palcem u dołu.”

„Zdzisław wychodzi z aparatem do miasta, fotografuje Sanok. W szczelinie między dwiema budami z dykty widzi łeb konia. Zanim nastawi aparat, zwierzę znika. Ale artyście zależy tylko na takim ujęciu, jakie zobaczył wcześniej. Czeka wiele dni, zanim koński łeb znów pojawi się w tym samym miejscu.”

Gdyby kto pytał, w Trzebawiu bez zmian. Jesień:

To bardzo relaksujące uczucie, kiedy japońska wokalistka o imieniu Akiko śpiewa Beatlesów. Także „Across The Universe”. Jak to śpiewał Lennon, na początku był odgłos kaczki, która wzbija się do lotu. Bardzo mi tego odgłosu brakuje:

Wsiadł do pociągu, zatrzasnął drzwiami, tak się pożegnał…

W Poznaniu najciekawsze rzeczy jak zwykle w sferach kościelnych. Otóż proboszcz mocno historycznej parafii św. Wojciecha miesiąc temu zamknął interes. Klucz wrzucił do skrzynki na listy, a arcybiskupowi Gądeckiemu napisał, że ma dość służby w jego diecezji. I poszedł w długą, nikt nie wie, gdzie jest.
A przecież to kapłan zasłużony. Dwa lata temu objął redakcję „Przewodnika Katolickiego” (jestem stałym czytelnikiem). I to dzięki jego inicjatywie zaczęły się tam pojawiać pełne ostrej wymowy teksty o Smoleńsku, krytyka obecnego rządu, prezydenta, postkomuny i neoliberalizmu. Niestety, arcybiskup nie docenił ich wagi i księdza redaktora odwołał.
A ten, sierota, tuła się gdzieś teraz po Polsce… Tak to Kościół na własne życzenie pozbywa się swoich najlepszych synów.

A jeśli już mowa o podobnych sprawach. Wypłynęła kwestia tego kapucyna z Zakroczymia, który już od 20 lat molestował nieletnie. Kliknąłem w komentarze, bo byłem ciekaw, czy w kwestii kapucyna pojawi się komentarz, którego się spodziewałem. Oczywiście, był. Wprawdzie nie jako pierwszy, ale już jako trzeci…

Zmarł reżyser Richard Attenborough. Więc TVN24. To m.in. ten pogodny choć i bezmyślny staruszek, który zorganizował Park Jurajski. W jego śmierci najbardziej wszystkich interesuje to, że w programie telewizyjnym pomylono go ze słynnym bratem Davidem. Cała reszta już nie jest taka ważna.

Miło jest mieć w życiu coś stałego, trwałego. Coś do czego się wraca. Na czym można się oprzeć w chwili kryzysu. Co jest niezmienne w burzliwych kolejach losu. Dla mnie jest to złamane drzewo w alejce koło Trzebawa, które przypomina Statuę Wolności:

Dorota narzeka: łazisz tak bez pożytku. Bodaj grzybów byś nazbierał. Rzeczywiście, nawet rosły przy drodze:

A łażę m. in. dzięki temu, że w 1945 roku na trasie mojej włóczęgi w Komornikach poległ nieznany żołnierz radziecki. Nie wiadomo: zastrzelili go hitlerowcy, czy pokłócił się z kolegami o kanister spirytusu. W każdym razie w poprzednim ustroju zorganizowano mu płytę nagrobną. Teraz jakoś nie ma nastroju, by czcić żołnierzy radzieckich:

A to dzięki nim jezioro Jarosławieckie o świcie ciągle wygląda jak tuż po pierwszym zlodowaceniu:

Koniec odsłuchu powieści „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, zeszłoroczna „Nike”. Nieco się przeciągnęło, bo to długa powieść. Dawno niczego nie słuchałem z taką fascynacją.
Sięgnąłem po to po przelotnym pobycie w Wałbrzychu i Książu. Na koniec autorka zastrzega, że poza faktem istnienia takiego miasta jak Wałbrzych wszystko tam jest zmyślone. A zmyślone są: porwania dzieci, mordowanie zwierząt, podpalanie schronisk dla nich, gwałciciele z Armii Czerwonej, nastoletni hitlerowscy sadyści, mordowanie więźniów z Gross Rosen, matki wykorzystujące dla zaspokojenia własnych chuci swe nieletnie córki, ojcowie żyjący na zmianę z własnymi nieletnimi córkami i synami, małoletnie ojcobójczynie, skrajni fanatycy religijni, samobójczynie, dałny, alkoholicy, nędzarze, zidiociali dziennikarze itd. Jak by nie patrzeć: cały Wałbrzych.
Narratorką jest reporterka „Gazety Wyborczej”, która wraca po latach do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż. Z mieszkańcami swego miasta rozmawia jak by miała do czynienia z upośledzonymi dziećmi. Czasem słusznie. Jej dialogi z pijaczką (matką kilkorga dzieci, każde z innym) albo skromną emerytką miałem ochotę puszczać na okrągło.
„Jeśli Pan Bóg dał ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę.”

s5