Sceny z życia małżeńskiego

Zmarła Sława Kwaśniewska z Teatru Nowego w Poznaniu. W filmie grywała epizody. Jak dla mnie najlepszy ten z „Wodzireja”. Była kadrowa z „Estrady”, kobieta już w latach,  próbuje z Lutkiem Danielakiem handlu: plotki za seks. Ale nawet Lutek, któremu bardzo zależało na kompromitujących plotkach nie idzie na taką wymianę. Tu – po latach. I z reżyserem:

Festiwal w Wenecji, więc TVN24 w sekcji Biznes i coś tam. Dość często pokazuję się na żywo w okienku, ale tym razem był to występ przełomowy. Już tłumaczę. Otóż za każdy swój telewizyjny występ muszę płacić. Nie są to wprawdzie sumy wygórowane, ale nawet te parę złotych przecież piechotą nie chodzi. Co się składa na taką opłatę? Ano: koszt wody (bo przed wizją trzeba wziąć prysznic), mydła, szamponu do włosów. Dalej: pasty do zębów, dezodorantu, benzyny na dojazd i opłaty za parking. Jednorazowo byłaby to może stosunkowo niewielka suma, ale jak się to podliczy w perspektywie roku..? A wczoraj nastąpił przełom. Kiedy stałem przy parkomacie i już miałem wrzucać monety, podeszła pani parkingowa. „- Pan do telewizji. – Tak. – Może pan nie kasować. – A jak ktoś przyjdzie i wlepi mi mandat? – Na tym parkingu rządzę ja i nikt mi tu nie podskoczy.” Odniosłem dwie korzyści: za występ w telewizji zapłaciłem mniej niż zazwyczaj. I brałem udział w dialogu, który znakomicie nadaje się do filmu.

Dawno nie odnotowywałem złotych myśli:
Jednym z objawów zbliżającego się załamania nerwowego jest przekonanie, że wykonujemy niezwykle ważną pracę.
Bertrand Russell

W domu dzień jak co dzień. Dorota po porządkach w łazience, jak sto razy wcześniej, wrzuciła używany ręcznik do pralki, ale czystego nie powiesiła. Zorientowałem się, jak sto razy wcześniej, w momencie, kiedy po umyciu rąk sięgnąłem w kierunku wieszaczka. Z tym, że odwrotnie niż sto razy wcześniej, nie robiłem z tego kwestii. Wziąłem tylko kartkę, napisałem: „Co tu, k….a, powinno wisieć?” i przyszpiliłem ją na wieszaczku. Po jakimś czasie znów poszedłem do łazienki, przekonany, że moja perswazja wreszcie przyniosła skutek i ręcznik wisi, gdzie powinien. Ale ręcznik nie wisiał. Zamiast niego wisiała kartka z napisem: „Czyżby Robin Williams?”

Z książki Magdaleny Grzebałkowskiej o Beksińskich, cd.
Dla wejścia w klimat jedno z bardziej znanych dzieł:

Refleksja żony artysty, która pokrywa się z moimi wieloletnimi obserwacjami.
„Są też >>słoneczniki<<: >>Słonecznikami<< ochrzciliśmy tych wszystkich, co stoją na ulicy, odwracają się, gdy człowiek idzie, jak słonecznik do słońca i powoli, bydlęcym, tępym wzrokiem, w którym na dnie widać jakąś iskrę niesprecyzowanej myśli, ciągną za człowiekiem przez długi czas.”

„W lutym 1964 roku zaczyna pisać opowiadanie >>Chmura<<, o człowieku, który żyje, choć już prawie nie żyje, a rzecz się dzieje na jawie, choć we śnie. Na drugiej stronie Beksiński jednak przerywa narrację i notuje: >>8.2.64. Przykazanie nr 1: Nie będziesz usiłował, chuju rybi, naśladować Schulza, bo w tym stylu dalej niż Schulz zajść niepodobna…<<.”

„Gdy Tomek nie słucha Zosi, pouczam go, że Hitler, jak był mały, zawsze słuchał swojej mamy.”

Jako czytelnik i miłośnik powieści milicyjnej nie mogłem nie odnotować sprawozdania Beksińskiego z rozmowy z red. Marianem Turskim z „Polityki”:
„W każdym razie sam się nagle zdziwiłem, bo on ciągle pytał »a podoba się panu X, Y, Z?«, a mnie ciągle nic się nie podobało i co najważniejsze nie potrafiłem podać powodów (…) i już zacząłem się lekko pocić pod ogniem przeciwnika, i już gwałtownie zacząłem chcieć, by mi się choć coś spodobało. I wreszcie gdy stanęliśmy przy Zeydler-Zborowskim, powiedziałem pas »podoba mi się, kocham Zeydler-Zborowskiego, literatura polska, nasza, ojczysta, rodzima, nam potrzebna, nas ustawiająca, urządzająca, ach, nas napawająca, dumną być (tego śmego) powinna, Zeydler-Zborowskim Zagranicy w oczy błyszczeć mogąc«.”

Koniec odsłuchiwania powieści Fredericka Forsytha „Czarna lista”.
Jan Peszek czyta to kapitalnie: pomiędzy suchym, wojskowym raportem a narracją sensacyjną:

Forsyth bywa na swój sposób zabawny. Kiedy relacjonuje lokalny incydent nie tylko bardzo precyzyjnie podaje lokalizację itp., nie tylko imię, nazwisko i stopień policjanta, który jako pierwszy przybył na miejsce strzelaniny. Ale też dane jego zastępczyni itd., co z punktu widzenia rozwoju wydarzeń jest najzupełniej zbędne. Ale pewien typ czytelnika ma satysfakcję, że został dogłębnie poinformowany.
Rzecz jest o tajnej operacji „tropicieli”, czyli wysoko wyspecjalizowanych żołnierzy sił specjalnych, którzy zabijają głęboko zakonspirowanych przywódców islamskich terrorystów.
Tym razem chodziło o „Kaznodzieję”, który inspirował szeregowych muzułmanów do aktów terroru na Zachodzie.
Poza fabułą nieco propedeutycznej wiedzy na temat współczesnego islamu, jego odgałęzień, geografii, struktury, finansowania organizacji terrorystycznych itd.
Stary znawca Koranu poucza młodego komandosa, że u podłoża islamskiego terroryzmu nie leży doktryna Koranu. Wszystko zaczyna się od „wściekłości i nienawiści” do tych, którym się żyje lepiej. Ideologia przychodzi później.
Dwóch wrogów islamu: „wielki szatan”, czyli USA i „mały szatan”, czyli Wielka Brytania.
W tej klasyfikacji Polska to byłby pewnie jakiś całkiem mikry „szatanek”.

W moim pieszym, porannym pielgrzymowaniu po polach i lasach rzadko natykam się na kogokolwiek. Dziś ujrzałem konia i z tej radości pstryknąłem mu fotkę. Całkiem niepotrzebnie. Koń, jaki jest, każdy widzi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *