Archiwum miesiąca: wrzesień 2013

„W pokojach zabrania się urządzania libacji alkoholowych”

W Szczebrzeszynie bar typu kebab nazywa się „Głodny Turek”.

W Zamościu szukamy synagogi. Nie wiemy na pewno, który to budynek. Nagle na fasadzie jednego z nich dostrzegamy duże litery wymalowane sprayem: „J,,,ć żydów”! I wszystko jasne. Budynek został opisany.

W Radiu Maryja słuchaczka apeluje do Rodziny, aby w najbliższy poniedziałek w jak największej liczbie stawiła się na rozprawie w Sądzie w Katowicach. Chodzi o wsparcie duchowe. Przed trybunałem stanie pan Andrzej, zupełnie fałszywie oskarżony o napaść na ekipę telewizji Polsat przed dwoma laty. A jest zupełnie niewinny. Całym sercem jesteśmy po stronie pana Andrzeja. Sam udzielam się na antenie Polsatu dość regularnie. Cóż, perfidię Polsatu znamy nie od dziś…

Klub Książki Katolickiej reklamuje pozycję „Nawrócona wiedźma” pióra aktorki Patrycji Hurlak. Występowała w serialach „Klan”, „M jak miłość”, „Na Wspólnej”. Okazuje się, że oddała się złemu duchowi. O czarnej magii, spirytyzmie czy amuletach nie wspominając. To złemu duchowi zawdzięcza, że dostawała kolejne role, była popularna i miała kasę.
Cóż, Patrycja Hurlak jest aktorką dość niskich lotów. Zastanawiamy się, co złemu duchowi musieli obiecać aktorzy znacznie bardziej od niej utalentowani: taki Holoubek, Zapasiewicz, Łomnicki. Pewnie dusze całej rodziny na kilka pokoleń naprzód. I na pewno nie gadali z nikim poniżej Lucyfera.

Klub Książki Katolickiej poleca także podręcznik „Dieta Alleluja”, „oparty na Biblii”. A my, poganie,  tylko: Alleluja i do MacDonaldsa!

Lublin. Nowy hotel. O nazwie „Obiekt noclegowy Urocza”. W pokoju na poczesnym miejscu ogłoszenie: „W pokojach zabrania się urządzania libacji alkoholowych”. Gorzej nie mogliśmy trafić…

Hitler w historii kina

Heil!

W najnowszej odsłonie fuhrer pokaże się w komedii Juliusza Machulskiego „AmbaSSada”. Zagra go tam Robert Więckiewicz. Ale to Hitler farsowy, jak z teatrzyku bulwarowego. A przecież zdarzało się, że kino mawiało o dyktatorze głębsze i całkiem interesujące rzeczy.

Hitler plasuje się w ścisłej czołówce bohaterów filmowych – podaje „Guinnessa księga filmu”. Nakręcono o nim co najmniej 80 obrazów. Wyprzedzają go jedynie Napoleon Bonaparte, Jezus i Lenin.  Hitler prześcignął w tym rozliczeniu Stalina, o którym nakręcono dwa razy mniej filmów. O Churchillu szkoda nawet gadać – zaledwie 21 filmów.
Jak go pamiętamy z celuloidowych obrazków? Hitler w sztabie, w gronie generałów pochyla się nad mapą (w domyśle: wytycza nowe fronty). Hitler filmowany w Berghofie przez Ewę Braun kamerą z ręki, na barwnej taśmie. Hitler w ostatnich dniach wojny odznaczający trzęsącą się ręką małych bohaterów z Hitlerjugend, na dziedzińcu bunkra, w którym za kilka dni popełni samobójstwo. Same schematy. Zresztą w większości fabuł Hitler też nie jest pełnokrwistym człowiekiem, lecz figurynką. Aktorzy najczęściej szli na łatwiznę: doczepiali sobie wąsik, grzywkę i imitowali wiecową gestykulację wodza albo zabawnie podskakiwali na odprawach sztabowych pieniąc się z wściekłości. Tylko nielicznym  udawało się wyciągnąć coś więcej z tej postaci.
Czytaj dalej Hitler w historii kina

Godzina „W”

 

Kiedy jeszcze w liceum chadzałem do mojej koleżanki na mocną herbatę, ona zawsze mówiła wtedy: „godzina W”.

Scenariusz: J. S. Stawiński, uczestnik powstania. Co ciekawe, on tyle lat temu pisał o powstaniu jak o wielkiej narodowej klęsce i tragedii. Wajda i inni to kręcili. A teraz powstają filmy o tym, jakie to „dni chwały” mieliśmy wówczas. Pewnie dlatego, że w tamtych latach żyło wielu ludzi, którzy powstanie doskonale pamiętali. A dziś – legendę może urabiać byle dwudziestolatek.

W ostatnich dniach lipca swoje koncerty w Warszawie ogłasza na plakatach nie kto inny tylko „Wiener Philharmoniker”. Żeby Niemcy mogli się z powstaniem rozprawić w aurze kultury wysokiej.

Najbardziej przyjemny jest ten powstaniec, któremu każą zlikwidować bimbrownię, a jemu szkoda.

Godzina „W”, reż. Janusz Morgenstern, 1979 logo Filmweb

Prowokacja na cmentarzu

W Lublinie na biurowcu ogłoszenie: „Biurka na godziny”.

Na Krakowskim Przedmieściu na balkonie kamienicy ogromny napis: „A co, jeżeli Bóg istnieje”?
Dorota na to: „No to mamy przerąbane”.

W Lublinie chcemy zwiedzić cmentarz żydowski. Jest! Furtka nawet otwarta. Nagle jak spod ziemi wyrasta funkcjonariusz policji i uprzejmie choć stanowczo zawiadamia, że nie wolno. Chyba, że uzgodnimy to z gminą żydowską. Żebyśmy to wyglądali na skinów z ogolonymi pałami. I jeszcze nieśli kubełek farby, żeby ciachnąć jakąś swastykę… Trudno.
Rzecz się wyjaśnia za chwilę. Idziemy do kawiarni. Dorota zamawia, ja do toalety. I tu się orientuję, że mam niezasunięty zamek. Wiadomo: jak facet z rozpiętym rozporkiem chce wejść na żydowski cmentarz, to czysta prowokacja.
Tu potwierdza się zasada: jeżeli zamierzasz publicznie wygłosić jakąś wyjątkowo podniosłą myśl, najpierw upewnij się, że masz zapięty rozporek.

W kawiarni. Przy stoliku obok cztery starsze panie. Zamawiają po ciastku. Każda ma do kelnera mnóstwo pytań uściślających. „Jaka pianka, jaka polewa, jaka posypka, czy mak starannie zmielony, czy rolada ciasno zwinięta…” Odpowiedzi ich nie satysfakcjonują. Podchodzą więc do gabloty i oglądają przysuwając oczy do szyby. Patrzę na zegarek. Zamawianie ciastek trwało równo dziesięć minut.

W Muzeum Wsi Lubelskiej.
Przypomina się Janusz Gajos z monologu o kulturze: „Ja byłem w muzea i ja tam widziałem takie rzeczy, że jednemu z drugim gały by na wierzch wyszły”!
W Muzeum wszystko: chaty, stodoły, ziemianki, kuźnie… Tylko ani jednego wychodka.
Muzeum zamierza się rozbudowywać i o jego przyszłość jestem spokojny. Jednym z kluczowych sponsorów jest „Polmos” Lublin.

 

Pazurem

Po sąsiedzku z cmentarzem

Mamy oto kryminał oświęcimski, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. I to jest prawidłowe, bo kulturalna powieść kryminalna z przymieszką obyczajówki powinna się rozgrywać gdzieś, a nie ot tak sobie. Nieraz zastanawiałem się, jaka to trauma żyć, kochać się, rodzić dzieci po sąsiedzku z cmentarzem czterech milionów przepuszczonych przez krematoryjne kominy. A tu, okazuje się, można. Bo Iwona Mejza ani spojrzy w stronę baraków i drutów kolczastych. Jak by ich tam nie było. Ją interesuje całkiem inny oświęcimski cmentarz: zwykły, parafialny, historyczny. Powód wstępny jest taki, że w grobowcu, który miał stać pusty, niespodziewanie odnaleziono zwłoki. Do tego podwójne. To wystarczy, by autorka zakrzątnęła się wokół cmentarzyka i odwinęła kłębek wydarzeń, który wiedzie w przeszłość sprzed lat dwudziestu, kiedy to milicja ledwo zaczęła być policją. I Balcerowicz skreślał z banknotów po cztery sera. Bałagan kotłował się nieziemski i nikt nie miał serca do porządnej, śledczej roboty. Więc teraz policja robi korektę i nic nam do tego, by nie spalić intrygi.
Nas w tym dziełku intryguje zgoła co innego. Małe miasteczko, mianowicie. Jakże inne od tych krwawych opisów, jakie wylewają się z gazet, które relacjonują na przemian Kasię Cichopek i nędzę ludzką. Bieda występuje tu, owszem, ZUS ma pełne ręce roboty, ale jest jakaś taka – na ludzką miarę. A poza tym miejscowi nie pozwalają jej zatruć sobie życia.
Jada się tu skromnie, ale do syta. A placki ziemniaczane z sosem, cebulką i kwaśną śmietaną przechodzą do kulinarnej legendy. Kamieniarz nie tylko kładzie tu lastriko i alabaster, ale bezinteresownie zapali świeczkę na dawno zapomnianych mogiłach. Krawcowa robi co może, żeby klientkom możliwie dokładnie skopiować suknie Diora. Lekarz cały szczęśliwy, jeżeli w sobotę uda mu się wypróbować nowy kołowrotek i powędkować nad Sołą. Emeryci wprawdzie czekają po pół roku na wizytę u kardiologa, ale tymczasem się aktywizują. A to wieczorek taneczny, a to pływalnia (mają za darmo), a to kurs rysunku i uniwersytet trzeciego wieku. Ledwo na obiad zdążą.
Policja też z tej samej parafii. Po godzinach wertują składy makulatury w poszukiwaniu starych kryminałów po cenie papieru (pamiętamy: nikt tu nie szasta!). Nic dziwnego. Robota im adrenaliny nie podpędza. Przetrząsają meliny w poszukiwaniu małolatów na gigancie albo ogródki działkowe dla wyłowienia bezdomnych. A jak upał, to już całkiem nie ma co robić. Z gorąca ludziom nie chce się przekraczać prawa. A że u Pana Boga za piecem też nietrudno o zbrodnię i śmierć? Cóż, to jednak Oświęcim…

Iwona Mejza, Wyszedł z domu i nie wrócił, Wydawnictwo Oficynka, Gdańsk, 2013 LINK

„Uważam rze”