W Lublinie na biurowcu ogłoszenie: „Biurka na godziny”.
Na Krakowskim Przedmieściu na balkonie kamienicy ogromny napis: „A co, jeżeli Bóg istnieje”?
Dorota na to: „No to mamy przerąbane”.
W Lublinie chcemy zwiedzić cmentarz żydowski. Jest! Furtka nawet otwarta. Nagle jak spod ziemi wyrasta funkcjonariusz policji i uprzejmie choć stanowczo zawiadamia, że nie wolno. Chyba, że uzgodnimy to z gminą żydowską. Żebyśmy to wyglądali na skinów z ogolonymi pałami. I jeszcze nieśli kubełek farby, żeby ciachnąć jakąś swastykę… Trudno.
Rzecz się wyjaśnia za chwilę. Idziemy do kawiarni. Dorota zamawia, ja do toalety. I tu się orientuję, że mam niezasunięty zamek. Wiadomo: jak facet z rozpiętym rozporkiem chce wejść na żydowski cmentarz, to czysta prowokacja.
Tu potwierdza się zasada: jeżeli zamierzasz publicznie wygłosić jakąś wyjątkowo podniosłą myśl, najpierw upewnij się, że masz zapięty rozporek.
W kawiarni. Przy stoliku obok cztery starsze panie. Zamawiają po ciastku. Każda ma do kelnera mnóstwo pytań uściślających. „Jaka pianka, jaka polewa, jaka posypka, czy mak starannie zmielony, czy rolada ciasno zwinięta…” Odpowiedzi ich nie satysfakcjonują. Podchodzą więc do gabloty i oglądają przysuwając oczy do szyby. Patrzę na zegarek. Zamawianie ciastek trwało równo dziesięć minut.
W Muzeum Wsi Lubelskiej.
Przypomina się Janusz Gajos z monologu o kulturze: „Ja byłem w muzea i ja tam widziałem takie rzeczy, że jednemu z drugim gały by na wierzch wyszły”!
W Muzeum wszystko: chaty, stodoły, ziemianki, kuźnie… Tylko ani jednego wychodka.
Muzeum zamierza się rozbudowywać i o jego przyszłość jestem spokojny. Jednym z kluczowych sponsorów jest „Polmos” Lublin.