Kiedy jeszcze w liceum chadzałem do mojej koleżanki na mocną herbatę, ona zawsze mówiła wtedy: „godzina W”.
Scenariusz: J. S. Stawiński, uczestnik powstania. Co ciekawe, on tyle lat temu pisał o powstaniu jak o wielkiej narodowej klęsce i tragedii. Wajda i inni to kręcili. A teraz powstają filmy o tym, jakie to „dni chwały” mieliśmy wówczas. Pewnie dlatego, że w tamtych latach żyło wielu ludzi, którzy powstanie doskonale pamiętali. A dziś – legendę może urabiać byle dwudziestolatek.
W ostatnich dniach lipca swoje koncerty w Warszawie ogłasza na plakatach nie kto inny tylko „Wiener Philharmoniker”. Żeby Niemcy mogli się z powstaniem rozprawić w aurze kultury wysokiej.
Najbardziej przyjemny jest ten powstaniec, któremu każą zlikwidować bimbrownię, a jemu szkoda.