Archiwum miesiąca: kwiecień 2014

Sufitowanie

Byłem w lesie i nic się na mnie nie zawaliło, a mogło. Bo na ten przykład sufit w dumnym City Center na dworcu kolejowym w Poznaniu to rypnął. Śmiesznie wypadło już jak go uroczyście otwierał przed Euro prezydent Komorowski. Była to wówczas mała budka z paroma kasami, co się nazywało „dworzec”. Ale na fali ówczesnego entuzjazmu… Całą tę hale dobudowano potem. Nigdy tam nie zajrzałem. Podobno zrobiona jest tak, że jeżeli podróżny chce dotrzeć do kas lub na perony, musi przedefilować obok kilkudziesięciu sklepów. A nuż się zatrzyma. Poza tym pamiętam, jak „starzy poznaniacy” pisali do gazet, że ten „baleron” strasznie im szpeci centrum miasta. A jak do tej pory stało tam kilka rozpieprzających się magazynów z muru pruskiego, to było dobrze. A o poziomie umysłowym „starych poznaniaków” od lat jestem wyrównanego zdania. I na pewno mam rację.

W moim rodzinnym mieście nad falą bezprawia nie panuje już nikt. Nie tylko policja, ale i zawodowi kronikarze. Oto czytam na witrynie tytuł: „Kradł z wagonów klocki hamulcowe.” I w porządku. Ale zaraz pod tytułem biegnie wiadomość: „Policjanci zatrzymali 30-letniego mężczyznę podejrzanego o celowe podpalenie stodoły i budynku gospodarczego w Czerniawce w pow. jarosławskim.” O klockach – nic. Trudno objąć tak wszystko naraz – ja rozumiem. Sam jestem stamtąd.

Na portalach katolickich same rewelacje. Fronda: „Kanonizacja to największy dramat dla diabła.” Rzeczywiście, jak go spotkałem dziś w lesie, smutny jakiś był. Dalej – rewelacja. Tygodnik „Niedziela” zaprasza do czytania tekstu pod tytułem: „Bóg istnieje.” Kto by pomyślał..? W Radiu M. słuchaczka zgłasza się i prosi o modlitwę, za pewnego osiemdziesięciokilkuletniego staruszka, który co miesiąc przychodził do „biura” i przynosił datek. Ale już nie przyjdzie, bo umarł. „- Nie mogę mówić, bo gardło mi się ściska ze wzruszenia.” Domyślamy się, że po śmierci owego starca. Ale nie: „- Pierwszy raz się dodzwoniłam…”

All you need is love

Dzień kanonizacji, ale w centrum Poznania flag mało i byle gdzie. Pod Poznaniem w wioskach tradycyjnych (Kliny), z kościołem pośrodku, flagi – watykańskie i polskie plus wstążki, portrety w oknach i co tylko. Ale już w wioskach popegeerowskich (Karłów, klockowate bloki) kompletnie nic.

Wyjechaliśmy trochę w świat – stąd pauza – i od razu mnóstwo prostych ludzkich spraw staje w centrum uwagi. W Pile np. rozwija się dyskusja, czy jeleń, który jest w herbie miasta, ma mieć uwzględniony samczy atrybut, czy nie. Takoż neon w samym centrum miasta. No, i duży ten atrybut czy całkiem umowny?

Kiedy gadałem to swoje pitu-pitu w Pile, 25.04., przeczytałem w miejscowej gazecie, że to Dzień Sekretarek. Bo trzy dni wcześniej panował tam Dzień Pieczarek.

W Szamocinie pewien obywatel zagrożony jest karą 10 lat pudła. Włamał się do wolno stojącego domu, gdzie zasnął, i gdzie, śpiącego, nakrył patrol. Włamanie miało zapewne cel rabunkowy. Problem jednak w tym, że w budynku nie było literalnie niczego. Piszę „zapewne”, ponieważ zatrzymanemu trudno było wyartykułować swoje intencje. Na przeszkodzie stanęło 3,5 promila.

W uroczym miasteczku Budzyń jest miły mostek. Na nim – jak na wielu podobnych na całym świecie założono „kłódkę miłości”. W celu zapoczątkowania nowej, świeckiej tradycji. Ale na jednej się skończyło, ponieważ miejscowi zakochani natychmiast pożarli się, kto tę kłódkę zawiesił i do kogo należy. Poza tym miłość w Budzyniu kwitnie.

TVP Info z pytaniem o wartość filmu z 1968 roku „Sandały rybaka” o słowiańskim papieżu, który wyprzedaje skarby Watykanu, aby mieć na wyżywienie Chin. Jak powieść, na podstawie której powstał, od razu przełożono na 27 języków i sprzedano w 60. milionach egzemplarzy, to pewnie mówiła o czymś, co ludziom miło było słyszeć.

Z posługą

W Złotowie gadałem o urokach PRL-u – jak by było o czym.


W Pile o polskim filmie. Dzięki temu w tym skromnym mieście trafiłem na słupy ogłoszeniowe, co zawsze było moim  marzeniem.

prl2A w Parku Wielkopolskim zieleń intensywna jak nigdy. Lato tylko ją przykurzy. Ta wieża, zbudowana na rodzinnym grobowcu, stoi w Szreniawie. Oczywiście, na szczyt nie wszedłem, bo co to, ja jakiś Bond jestem?

Hej, Żydzie

Media zaśmiewają się z Tuska, który pokazał w telewizji, że za premierowym biurkiem nuci „Hey Jude” Beatlesów. A to dlatego, że na tej piosence oparty został klip telewizyjny z okazji 10. rocznicy wejścia do Unii. Klip jest naturalnie hurraoptymistyczny, a w finale Paul McCartney na Stadionie Narodowym łapie się za głowę. Najwidoczniej zdumiony osiągnięciami Polaków.

I zaczęła się jazda. Bo w Polsce wszystkim się zdaje, że Beatlesi śpiewając „Hey Jude”, śpiewali: „Hey, Żydzie”. Internet: „No ładnie, na dziesięciolecie Polski w Unii, Tusk śpiewa piosenkę o Żydzie.” Wiadomo: swój do swego i po swoje!

Że Jude to imię dziewczyny – nawet konkretnej znajomej Paula – nie piszę, bo nie wiedzieć tego to wstyd.

Z tym, że piosenka nadaje się jak najbardziej, ale dla samego Tuska. Bo to jest piosenka o pisaniu piosenki. Ale też może być o pisaniu programu gospodarczego, expose, programu wyborczego, przemówienia sejmowego itd. I stoi tam, że trzeba to poprawiać, ulepszać, że niech się autorowi nie zdaje, iż cały świat kreci się wokół niego („don’t carry the world upon your shoulder”!). Że trzeba podejść z sercem, trzeba żeby piosenka zalazła, komu trzeba, za skórę. Inaczej jej nie poczuje. Wszystko się zgadza.

Czytam kroniki parafiady w podpoznańskim Chludowie. Odbył się turniej piłkarski. „Plagi Egipskie” rozgromiły „Drużynę Mojżesza”, a „Judasze” dokopali „Archaniołom”. Wszystko odwrotnie niż w Piśmie. Jak tak można? Na parafiadzie?