Archiwum miesiąca: kwiecień 2020

Pustostan

Od rana nagrania w TV. Już na wejściu temperatury nie mierzą, ale dalej poruszamy się po zielonej linii. Pod niejaką presją, bo za chwilę filmują tu lekcje, a z tym nie ma żartów…:

Jeszcze trochę krzątaniny przy drobiazgach, pomoc Dorocie przy zdalnym prowadzeniu biblioteki – i dzień poszedł się hulać.
Wieczorem już tylko „Strzał na dancingu”, po raz nie wiem który.:

Dorota Masłowska „Dusza światowa”

Dorota Masłowska „Dusza światowa” 2013:

Wywiad-rzeka. Jak dla mnie – mnóstwo interesujących rzeczy.
Cytaty:

Organizm się przystosowuje i odcina nadmiar, a w mieście wszystko jest nadmiarem: hałas, fizyczna bliskość innych ludzi, samochody, tiry, tramwaje. Odcinasz się, zaczynasz poruszać się automatycznie, jak po horrendalnym układzie krwionośnym. Dopuszczenie do siebie wszystkiego, co się tutaj dzieje, prawdopodobnie skończyłoby się wywróceniem mózgu na lewą stronę al​bo śmier​cią.

Zauważ, że we wszystkich sytuacjach zbiorowych, na imprezach, które odbywają się w tłoku, wszyscy piją alkohol, żeby w ogóle móc to wytrzymać, jakoś się odciąć, zasłonić, stłumić. Siedzenie w zatłoczonej knajpie, stanie na koncercie bez al​ko​ho​lu jest kom​plet​nym mo​zołem, cza​sem wręcz kosz​ma​rem.

Uwielbiam chodzić na blokowisko, porusza mnie to stłoczenie losów, istnień ludzkich jednego pod drugim. Niesamowite jest to, że w tak bezprecedensowej fizycznej bliskości, przedzielone jedynie tekturą (bo ściany w blokach są w zasadzie z tektury), toczą się równolegle kompletnie różne losy, rozgrywają różne historie, które często nie mają żadnego punktu stycznego, bo ludzie zazwyczaj nawet nie mówią sobie „dzień do​bry” w win​dzie.

Z drugiej strony w Nowym Jorku obfitość pierwiastka ludzkiego i różnorodność jest niepomiernie większa, po prostu przewijają się tam takie masy ludzi, tyle konfiguracji i wariacji losów, że niewykluczone jest to, iż jeszcze dzisiaj spotkasz w pralni mężczyznę, który pochodzi z Grenlandii, wykonuje zawód clowna, i śmiertelnie się w nim zakochasz. Tam jest taka obfitość wszystkiego, że nie jesteś jej w sta​nie ogarnąć myślą.

Dla mnie pisanie służy do rozpatrywania różnych perspektyw, do wczuwania się w nie. Bez otwartości na ten proces, na to, czego się z niego dopiero dowiem, ileś tam godzin siedzenia przed komputerem idzie na marne – jestem w tym samym miejscu, niczego się nie do​wie​działam, nic się we mnie nie zmie​niło. Moim konikiem są język i obyczajowość, wyrażający się w nich społeczny proces. I w związku z tym muszę być cały czas otwarta, czujna, gotowa na zmianę stanowiska, a nie na deklamowanie słusznych opinii.

Bardzo wierzę, że najwartościowsze w pisaniu jest to, nad czym nie panujesz, czego nie jesteś w stanie zaplanować, to, co wychodzi z ciebie mimochodem. To jest właśnie świat, życie. Na pew​no dla mnie jest to two​rzy​wo, które ce​nię naj​bar​dziej.

Nie da się pisać książki w takim trybie: popiszę piętnaście minut, potem zrobię obiad, pójdę do PZU, a potem znowu popiszę dwadzieścia minut. Nie można tak pracować i liczyć, że cokolwiek sensownego w ten sposób powstanie. To łączy się z tym, o czym mówiłam, że pisanie jest rodzajem transu. Nie da się wejść w ten trans, kiedy nie ma się odpowiednio dużej połaci czasu. Ale

Są lu​dzie, którzy ni​by żyją, ale w dużej mie​rze są mar​twi – śmier​cią można na​z wać de​presję, al​ko​ho​lizm, czy też in​ne ro​dza​je by​cia ob​umarłym.

A może po prostu sztuka jest tańcem godowym: chcemy zaprezentować swoje piękno, spektrum swo​ich oszałamiających barw? Al​bo chce​my przed​sta​wić naszą ofertę ge​ne​tyczną? Trudno powiedzieć, jak to jest. Sama nie wiem, do kogo kierowana jest twórczość. Równie dobrze może być strumieniem wysłanym po prostu w ludzką masę. Skierowanym do kogoś, kogo jeszcze nie znamy; dopiero przyzywa on do naszego życia pewne osoby… Takie to whom it may con​cern.

Książka jest zro​bio​na z cie​bie i z po​wie​trza. Czy​li z ma​te​riałów nie​po​li​czal​nych i bez​cen​nych. Jesz​cze z cza​su i wy​pi​tej ka​wy.

Jest też strasz​na de​wa​lu​acja. Jeśli książka wy​cho​dzi w kwiet​niu, to dzien​ni​ka​rze i księga​rze muszą mieć o niej wszyst​kie in​for​ma​cje w li​sto​pa​dzie po​przed​nie​go ro​ku. Książka wy​cho​dzi w kwiet​niu, a w czerw​cu te​go sa​me​go ro​ku jest już właści​wie nie​ak​tu​al​na, w lip​cu lub sierp​niu lądu​je w ta​niej książce.

Książka musi być ciekawa dla autora, żeby mógł ją pisać.

Masz talent, wrażliwość, robisz rzeczy piękne i momentalnie zaczynają kręcić się wokół ciebie rozmaici alfonsi, rozmaite „Vivy”, telewizje śniadaniowe, promocje, profity. Oczywiście są ludzie, którzy robią w roz​ryw​ce, i im występy w te​le​wi​zji śnia​da​nio​wej ani re​kla​ma środ​ka na zgagę nie uwłaczają. Ale jeśli chcesz mówić rzeczy ważne, to ten obieg mainstreamowy, popowy jest śmiertelnie groźny. Pieniądze są groźne, Warszawa jest groźna, bo tu człowiek zaczyna myśleć takimi kategoriami jak wszyscy: mieć wreszcie ładne mieszkanie, mieć komfort, spokój, ładnie wyglądać, jeździć na faj​ne wa​ka​cje. Ale wcale też nie jestem zdania, że najbardziej wiarygodny jest artysta głodny. Właśnie artysta głodny jest o tyle w niebezpieczeństwie, że łaknie, potrzebuje kasy.

Twórczość jest przecież czymś, co wymyka się kategoryzacjom, temu, co jesteśmy w stanie stwierdzić umysłowo; twórczość zabiera cię na wycieczkę, pokazuje ci rzeczy i światy, o których istnieniu nie miałaś pojęcia, otwiera całe pokłady wiedzy, którą masz w sobie, ale do której nie miałaś dostępu. Pisanie jest pytaniem, zagadką, poszukiwaniem i wycieczką właśnie, a nie odpowiedzią. Bo odpowiedź, deklaracja jest staniem w miejscu. Myślę, że należy raczej pytać, a nie od​po​wia​dać.

Myślę też, że w tej chwili w Europie, gdzie tylu ludzi migruje, przemieszcza się, przenosi z miejsca na miejsce swoje kuchnie, sposoby ubierania i strojenia choinki, gdzie żyjemy w coraz bardziej złożonej sytuacji społecznej, bycie fundamentalistą wy​ma​ga spo​re​go tu​pe​tu.

I wydaje mi się, że jeszcze zakochana w sobie piosenkarka pop, której egomania stanowi część autokreacji, jest w tym mimo wszystko bardziej estetyczna niż starszy reżyser ambitnego kina opra​wiający wy​cin​ki o so​bie w złoco​ne ram​ki.

Autoerotyzm jest dowodem na twoją świetność – nawet ty sam jesteś w sobie zakochany, nie mówiąc już o innych. I wydaje mi się, że taka ostentacyjna egomania, która jest na przykład sztandarową postawą Dody, głównym elementem jej emploi, to jest pewien jej pomysł na siebie: głupi, ale przy​naj​mniej szcze​ry. Złe wydaje mi się tylko, że jej sposób kopiują inni – różne gwiazdy z koziej pały, piosenkarki bez piosenek, osoby, które zajmują się byciem fotografowanymi lub choćby same się fotografują: w czasie kąpieli, z garnkiem, z dzieckiem, bez dziecka etc., i publikują te zdjęcia na Facebooku…

Dziew​czy​na, która „re​cen​z u​je” ko​sme​ty​ki na Youtu​be, ma tyl​ko ego, ono sta​je się jej „twórczością”. Pa​miętam ta​ki od​ci​nek pro​gra​mu Ku​by Wo​jewódzkie​go właśnie o at​ten​tion se​ekers – to było do​praw​dy wstrząsające – oso​bach, których „pracą” jest „spełnia​nie swo​ich ma​rzeń” o by​ciu sław​nym, lecz ta „sława” nie jest do ni​cze​go przy​kle​jo​na. Wystąpił tam chłopak, który był kie​dyś związa​ny z Jolą Ru​to​wicz – to była je​go ofi​cjal​na działal​ność.

… nie znoszę sytuacji, w której ktoś udaje, że ze mną rozmawia, a jednocześnie pi​sze po​sty na Fa​ce​bo​oku… Roz​ma​wiasz z kimś przez te​le​fon i słyszysz stu​kot kla​wia​tu​ry.

… nie ma po co ga​dać, można po​czy​tać o so​bie na​wza​jem na Fa​ce​bo​oku.

Skąd oni biorą na to czas? Ja bez Facebooka mam bardzo mało czasu, a skąd biorą czas ci, którzy są tam ciągle za​lo​go​wa​ni i pod​lin​ko​wują so​bie fil​mi​ki?

… mil​cze​nie – tak sa​mo jak two​rze​nie – może być wpi​sa​ne w kon​dycję ar​ty​sty. Al​bo też, że nie​kie​dy można być ar​tystą tyl​ko przez ja​kiś czas, nie przez całe życie.

… wy​da​je mi się, że są mo​men​ty w życiu i w sztu​ce, kie​dy na sa​mej dys​cy​pli​nie, czy też pra​co​wi​tości da​le​ko się nie za​je​dzie.

A kobiety w Rosji z kolei chodzą w strojach balowych bez względu na okazję, balowe są nawet ich złote dresy. Wydaje mi się, że Warszawa pod tym względem jest bardzo wschodnia, ludzie przykładają wielką wagę do ubioru. W porównaniu z Nowym Jorkiem, gdzie połowa osób wychodzi na ulicę w piżamie albo w podkoszulku i laczkach, albo stroju na WF, i to jest element tamtejszej nonszalancji, ludzie w War​sza​wie, zwłasz​cza ko​bie​ty, chodzą bar​dzo sta​ran​nie ubra​ne.

Internet to świat bez śmietnika. W klasycznym, niewirtualnym świecie zło przemija. Rany się goją, trawa porasta, papier się rozpada, gazety płoną. W Internecie wszystko trwa wiecznie, Internet jest wiecz​ny, nie bio​de​gra​du​je, nic się nie roz​pa​da, nie oczysz​cza, nie za​bliźnia. Z jed​nej stro​ny wszyst​ko jest bliżej, możemy so​bie zo​ba​czyć, ja​kie są ce​ny w re​stau​ra​cji w No​wym Jor​ku, dzięki e-ma​ilom m o ż e m y pra​co​wać dużo szyb​ciej, ale także m u s i m y pra​co​wać dużo szyb​ciej.

… czasem jedzenie jest bardzo niesmaczne, ale ma swój klimacik. Na przykład ciepła, wygazowana oranżada z bułką w upalny dzień na przystanku PKS.

… pi​szesz o all-in​c​lu​si​ve: „Py​ta​niem, które za​da​wałam so​bie, leżąc nad ba​se​nem błękit​nym jak oczy Ju​da​sza, było: co z tym wszyst​kim jest nie tak? Teo​re​tycz​nie ni​g​dy jesz​cze tak wie​lu lu​dzi nie po​sia​dających by​naj​mniej w swym drze​wie ge​ne​alo​gicz​nym żad​nych książąt nie doświad​czało ta​kiej ob​fi​tości i prze​py​chu. Skąd więc to nie​od​par​te po​czu​cie, że to wszyst​ko nie po​win​no mieć wca​le miej​sca, że po​win​no zo​stać zli​kwi​do​wa​ne, te​raz i na​tych​miast, za​nim Bóg zo​ba​czy i za​grzmi?”,

We mnie w ogóle coś takiego jest, że tęsknię za życiem małomiejskim albo wiejskim. Życiem, w którym masz ograniczoną liczbę wyborów: codziennie idziesz do sklepu, kupujesz bułki, masło i ser, wszystko jest proste i w dużej mierze polega na patrzeniu w dal albo na po​je​cha​niu gdzieś pe​ka​esem.

… jest jeszcze słynny Merkury. Jak idę tam po coś na obiad, to mam opowieści na cały dzień: to jest gigantyczny sam, po remoncie, a wszystkie sprzedawczynie są uczesane jak na sylwestra, mają chryzantemy z pasemkami, balejaże, a także makijaż sylwestrowy, stylonowe fartuchy i maniery z lat osiemdziesiątych, czyli: opryskliwość, rzucanie towarem, jedzenie kiełbasy podczas sprze​daży… „Eks​pe​dient​ka – nasz pan”… Oraz: „nie myśl sobie za dużo, kliencie”, czy też: „kupuj i spadaj”. Poza tym od rana do wieczora stoją tam starsze panie w beretach i kożuchach i dyskutują o tym, czy przypadkiem nie było za dużo chrza​nu w do​wie​zio​nych po​przed​nie​go dnia bu​racz​kach.

… przyzwyczailiśmy się do posługiwania się swoim mózgiem jako automatem do myślenia.

Opera podoba mi się jako miejsce, gdzie są marmury i w przerwie pije się szampana. Świecą kryształowe żyrandole, a w toaletach – poczciwe pożółkłe se​de​sy z lat dzie​więćdzie​siątych z potłuczo​ny​mi de​ska​mi.

Zeszłej zimy poszłyśmy razem na Halkę – nad sceną wisiał prompter z angielskim tłumaczeniem libretta i jak zobaczyłam nagle na nim słowa: „My Janusz, my falcon”, zro​zu​miałam, że to nie jest dla mnie.

Pisma typu „Viva” to w pewnym sensie pisma komputerowe: generuje je komputer, są tak sformatowane, żebyś czytając je, nie czytała niczego. Żeby ani jeden neuron w twojej głowie się nie poruszył – to jest cała przyjemność, której te pisma dostarczają: nie wymagają od ciebie niczego, są już wstępnie stra​wio​ne, wstępnie prze​czy​ta​ne za cie​bie.

Fizycznie możliwe jest zjedzenie pięciu obiadów – i wszystkie mogą być obiektywnie oszałamiająco pyszne i zdrowe, a jednak ani nie będą cię odżywiały, ani krzepiły. Ale faktem jest, że jak się uprzesz, uda ci się je zjeść. Pod tym względem festiwale filmowe przypominają all-inclusive w Egipcie, zbiorową bu​li​mię. Za​po​mi​na się o tym, że „stra​wie​nie” fil​mu wy​ma​ga cza​su, miej​sca w to​bie.

Fizycznie możliwe jest zjedzenie pięciu obiadów – i wszystkie mogą być obiektywnie oszałamiająco pyszne i zdrowe, a jednak ani nie będą cię odżywiały, ani krzepiły. Ale faktem jest, że jak się uprzesz, uda ci się je zjeść. Pod tym względem festiwale filmowe przypominają all-inclusive w Egipcie, zbiorową bu​li​mię. Za​po​mi​na się o tym, że „stra​wie​nie” fil​mu wy​ma​ga cza​su, miej​sca w to​bie.

Moje ciało jest w zasadzie ciałem obcym, traktuję je jako narośl, coś, co umożliwia mi przemieszczanie mózgu z miej​sca na miej​sce i ewen​tu​al​nie odżywia​nie go, pod​trzy​my​wa​nie przy życiu… Ja cza​sa​mi mam wrażenie, że składam się tyl​ko z czubków palców na kla​wia​tu​rze i z oczu, które śledzą ich ruch.

… nie jestem już zdolna do jeżdżenia na festiwale filmowe. Jeden film dziennie, może nawet rzadziej, wy​da​je mi się, że ty​le mniej więcej przyj​mu​je mój mózg.

Moim wielkim marzeniem jest, żeby ktoś tak zekranizował Chłopów. Ekranizacja, która istnieje, jest kompletnym szrotem, wszyscy są brzydcy, kukły krów, leci pomarańczowa krew. A książka, którą wiele osób kojarzy tylko z licealną udręką, jest powieścią totalną; jest w niej wszystko: miłość, namiętność, pazerność, skurwysyństwo, bestialstwo; materiał na monumentalny film o Polsce. Ona jest pomyślana totalnie filmowo: jest ogół, szczegół, plastyczność, zmysłowość, wizualność, okrucieństwo. Ciągle leje się krew, a to ktoś zabije psa, a to pobiją się dwie gospodynie i potem jest scena, jak jadą przez wieś z oberwanymi uszami, z twarzami, jak pisze Reymont, „jakby ktoś je pobronował”. Albo motyw tej starowinki, co kuśtyka po wsi w poszukiwaniu miejsca, żeby umrzeć, i ma porządną kołdrę, i jakaś rodzina ją wreszcie przygarnia, bo chce tę kołdrę odziedziczyć. To jest na​prawdę jed​no z mo​ich naj​większych ma​rzeń, żeby ktoś z te​go zro​bił wiel​ki film.

Tak, „prze​bo​jo​wy pra​cow​nik agen​cji re​kla​mo​wej czu​je się wy​pa​lo​ny” i tak da​lej.

… dobra sztuka jest po prostu jak kość czy kamień: opiera się biodegradacji.

… ten dow​cip jest śmiesz​ny, tyl​ko trze​ba go ro​zu​mieć.

Nowy Jork po raz pierwszy wydał mi się okrutny, bezwzględny. Po raz pierwszy zorientowałam się, że aby tam przeżyć, ekonomicznie, psychicznie, aby w ogóle funkcjonować – musisz prawie się odłączyć: nie czuć, nie widzieć, nie komunikować się; otwierać się tylko na niektóre bodźce. Jest restauracja sushi, a pod nią ktoś mieszka na gazecie. Jesz to sushi, ale ciągle pamiętasz, że lada chwila ty też możesz tak siedzieć.

… popularyzacja, demokratyzacja i ekonomizacja podróży spowodowała zarazem ich dewaluację – to nie jest trwająca rok podróż filozoficzna, tylko dwutygodniowa podróż in​stant, podróż eks​pre​so​wa.

Może w 2013 ro​ku będzie już normą w pro​gra​mach pu​bli​cy​stycz​nych mówie​nie do sie​bie: „k…, prze​stań p…, ty ch…”. Mam na​dzieję, że nie, ale te​go nie wie​my. Ciekawe jest, że krótki proces produkcji tej rozmowy

Wiatr w drzewach szemrze, ledwie przebudzony…

Rankiem nad Jeziorem Jarosławieckim uwagę zwracają łabędzie i żaby (fonia).:

Wieczorem wyjmuję telefon w tym samym miejscu. Zamiast rechotu żab rozmowy o pieniądzach. Nareszcie!:

Dzięki wirusowi itd. przypomnieliśmy sobie z serii „07 zgłoś się” odcinek pod tytułem „Wisior”. Był z tym pewien problem, bo kiedy wpisałem w wyszukiwarkę – celem ściagnięcia filmu – tytuł „Wisior” najpierw wyświetliło się mnóstwo filmików z „panami hojnie obdarzonymi w stanie spoczynku”.:

Z internetowej dyskusji o wyborach: „Bardzo proszę o pomoc i wpłatę choćby złotówki. Jestem w tragicznej sytuacji. Dziękuję i proszę nie hejtować.”

Drugi odcinek historii kina („Seans dla każdego”) poleci sobie w poznańskiej telewizji.:

Bądź wieczorem tam gdzie rano

Poranek leśny, ze znajomym kocurem po drodze. I z magnolią. I z ptakami. Gazety piszą, że tłumy rzuciły się oglądać takie magnolie w podwarszawskim Powsinie. Kiedyż my powrócimy na łono Powsina..?: f

Wieczorem dokładnie ta sama trasa a Dorotą. Filmuję z tego samego miejsca. Niewiele się zmieniło – tylko słoneczko z przeciwnej strony. No i drzewa podrosły.: