Pompowane na siłę – ku uciesze gawiedzi – zmanipulowane w phoshopie zdjęcie Kaczyńskiego w towarzystwie Kliczki na kijowskim majdanie. Oczywiście Kaczyńskiemu ledwo oczy wystają znad transparentu. Przy prawie dwumetrowym Kliczce to konus.
Jakoś ciągle jestem przekonany, że nie należy się wyśmiewać z rzeczy, które od danej osoby nie zależą: ze wzrostu, z nazwiska, kalectwa, starczych przypadłości, koloru włosów itp. I tak pozostaje jeszcze mnóstwo spraw, które ten ktoś na własne życzenie sobie nagrabił. Dla zdolnego prześmiewcy starczy.
Ale przecież w naszej kulturze od stuleci biegnie – czasem cichcem, czasem nie – taki nurt humoru, który eksploatuje te rzekomo zakazane tematy. Przypomina mi się fraszkopisarz barokowy, Wacław Potocki, który pisał cięte fraszki w typie: „Na kulawego”. Ale mało mu było, więc pisał: „Na tegoż po raz wtóry”. I znowu: „Na tegoż po raz trzeci”.
W XIX-wiecznym poradniku towarzyskim w typie „W co się bawić” przeczytałem i taką ofertę: „A jak w towarzystwie trafi się ślepy lub kulawy, żartom a krotochwilom nie będzie końca…”
Zakład kosmetyczny nieopodal mojej ulicy jest bardzo operatywny. Właśnie reklamuje „Aromatyczny masaż pleców”.
Reklama telewizyjna (papieru toaletowego) broni tradycyjnej książki. Scenka: on i ona czytają w łóżku. Ona książkę papierową, on z tabletu. Wreszcie on biegnie do ubikacji, gdzie akurat skończył się papier. Więc woła do żony o pomoc. Ta zamiast papieru wsuwa mu pod drzwiami tablet.
Fajnie, bo morał całkiem, całkiem. Książka papierowa bije na głowę elektroniczną, bo i poczytać można, a w razie czego to i …
W Internecie ranking najgorszych piosenek. I stary schemat: ranking nie sumuje piosenek najgorszych, bo tych po prostu nikt nie zauważa i nie zapamięta, choćby przesłuchał sto razy. Pamięta się jako „najgorsze” słabsze piosenki mistrzów, ich jednokrotne wpadki. Na przykład z „Białego albumu” Beatlesów nikt nie cytuje przykładów rzępolenia (to uchodzi za eksperyment), ale skoczną pioseneczkę „Ob.-La-Di, Ob.-La-Da”. To naprawdę ta „najgorsza”?