Mili Państwo,
Dziś kończy się festiwal Filmowy w Gdyni, zapewne – jak co roku – zwieńczony pasmem sukcesów. Więc my na przekór tej corocznej rytualnej tromtadracji dwa słowa nie o tym, czego kino w swej historii dokonało, ale z czego kino rezygnowało. Co się w kinie nie przyjęło, co się dramatycznie opóźniło, co nigdy nie weszło.
Najpierw filmowy obyczaj. Nie przyjął się otóż zwyczaj zwiedzania po seansie kabiny operatora z pytaniem: jak to się dzieje, że na ekranie wszystko rusza się jak żywe. W Nowym Orleanie już przed 100 laty panował zwyczaj, że po seansie za dodatkowe 10 centów zaglądano do kabiny operatora. A za kolejne dziesięć centów operator wycinał z taśmy klatkę z obejrzanego właśnie – na pamiątkę. Panienki wkładały ją między stronice sztambucha tuż obok zasuszonych fiołków od ukochanego.
Dalej: zdecydowanie krzywo poszło z próbami połączenia seansu filmowego i wyszynku alkoholowego. Już w roku 1908 w Berlinie kina wabiły piwoszy drobnym, ale bardzo praktycznym urządzeniem. Na oparciu fotela w niższym rzędzie instalowano rodzaj tacki. Na tej tacce widz z wyższego rzędu stawiał kufel z piwem. Z piwem najwyżej drugim. Bo z trzecim już nie trafiał i lokował je na głowie widza siedzącego poniżej. Awantury, wyzwiska, tacki na piwo zlikwidowano. Nie przyjął się też w kinie wynalazek australijski, czyli swoisty alkoholowy apartheid. Otóż cześć widowni oddzielano tam dźwiękoszczelną szklaną taflą. W sektorze za taflą zasiadali notoryczni pijacy albo widzowie, którzy zamierzali sobie golnąć mając film na podglądzie. I znowu – nie przyjęło się z prozaicznego powodu: w sektorze dla pijących odchodziły tak malownicze numery, że widzowie z sektora dla abstynentów w ogóle nie patrzyli na ekran, tylko na to, co się tam wyrabia. Wynalazek upadł.
Nie przyjęło się łączenie kina z innymi usługami. W Chinach praktykowano tzw. obrzęd mokrych ręczników. Kiedy było duszno, parno i gorąco, projekcję filmu przerywano co kwadrans, by widzowie mogli rzucić posługaczom, przysługujące im na czas seansu ręczniki. Posługacz nurzał taki ręcznik w lodowatej wodzie i odrzucał go widzowi. Widz ręcznikiem obwiązywał rozgrzaną szyję i oglądał dalej. Tylko, że coraz częściej nie pamiętał już, co pokazywali przed przerwą. Ręczników zaniechano.
Nie przyjął się melanż kina z gabinetem kosmetycznym. W latach 20. nowojorskie kino „Capitol” zatrudniało brygadę wyrafinowanych pedikiurzystów. Widz oglądał, a pedikiurzyści piłowali mu paznokcie. Niestety usługa nie wytrzymała próby filmów akcji. Widzowie w co gorętszych momentach zaczynali nerwowo przebierać nogami, co skutkowało skaleczeniami, awanturami, przerywaniem projekcji. I – w rezultacie – wycofanie pedikiuru.
Próbowano z opowiadaczami. Trzy nowojorskie kina w latach 20. ubiegłego wieku, w epoce kina niemego, wprowadziły seanse dla niewidomych. Taki niepełnosprawny zasiadał w fotelu, do którego podłączono słuchawkę. A przez nią wykwalifikowany narrator barwnie opisywał to, co akurat szło na ekranie. I tu pułapka. Widzowie niewidomi bowiem zbyt silnie ulegali własnej wyobraźni. Przestawiali sobie rzeczy daleko bardziej przerażające niż to, co pokazywano na ekranie. I krzyczeli, wręcz ryczeli z emocji z emocji nie pozwalając innym widzom spokojnie oglądać. Z niewidomych zrezygnowano.
Ale nie rezygnowano przykładowo z przywołań telefonicznych w trakcie seansu kinowego. Nowojorskie kino „Stand” w 1914 roku zaproponowało widzom, że w trakcie pokazu filmowego będzie za nich odbierać telefony. Trzeba było tylko zorientować biletera, w jakim mniej więcej sektorze siedzi „wydzwaniany” widz. Bileter odbierał wiadomość i w trakcie seansu wykrzykiwał ją mniej więcej w kierunku, w którym ten widz siedział. Doskonała rada wujku, pycha! Tyle że tym samym przekazywana wiadomość stawała się własnością publiczną. Pół biedy, gdy były to pozdrowienia od cioci. Gorzej, gdy kochanka uprzedzała tą drogą, że spóźni się na randkę. Albo gdy wspólnik podawał szczegóły kontraktu, opiewającego na tysiące dolarów. Eksperyment z telefonami w kinie nie wytrzymał jednego sezonu.
W wielu kinach w Teksasie i na Zachodzie Stanów Zjednoczonych próbowano zaszczepić pożyteczny zwyczaj deponowania broni palnej przed seansem u biletera. Nie chwyciło. Nie tylko Na Dzikim Zachodzie. Kroniki podają, że zostawiania broni nie można się było doprosić w takim Beverly Hills w Kalifornii jeszcze w roku 1946.
Tajemnicą pozostaje też to, dlaczego nigdzie na świecie nie przyjął się zwyczaj kupowania biletów do kina z automatu. I to mimo, iż nowojorskie automaty biletowe już 80 lat temu wydawały bilon i to zawinięty w gustowną serwetkę.
Od obyczaju i usług przejdźmy do techniki. I tu konstatacja porażająca: kino zasadniczo odrzuciło wszystkie – poza kolorem i dźwiękiem – wynalazki, które miały dać widzowi peołniejszą iluzję rzeczywistości. Nie miało wzięcia „kino wstrząsowe”. Podczas projekcji filmów o kataklizmach – w rodzaju trzęsień ziemi, lawin, wybuchów wulkanów – urządzenia zainstalowane pod fotelami potrząsały siedziskiem. Na sali błyskawicznie rozlegały się piski i okrzyki przerażenia. Mimo, iż dyrekcja zapewniała, że podczas seansu czuwa lekarz. Miał on jednak zawsze pełne ręce roboty, bo widzowie często ocierali się o zawał. Wycofano z praktyki także kino zapachowe. Pomysłowy kiniarz z Pensylwanii pokazując jeszcze w 1906 roku kronikę wystawy róż rozwiesił w sali pasma waty, skropionej stosowną perfumą. A dmuchawa rozsnuwała ten zapach po sali. Udało się, ale tylko dlatego, że zapach był jeden. Kiedy było ich więcej, nie nadążano z rotacją. Jak bohater przechodził ze stajni do salonu, to mimo, ,że dmuchawy i wywietrzniki pracowały pełną parą, w salonie dalej czuło się smród stajni. Nie przyjęła się też cinerama, czyli okrągły ekran, na który widzowie patrzyli od dołu, kręcąc się na obrotowych fotelach. Jak i pokazali wszystko naraz i dookoła, zdezorientowani nie wiedzieli, na co się gapić. Dalej: technologia kina trójwymiarowego znana jest – nie uwierzycie Państwo – od 1915 roku. Wtedy widzom w Nowym Jorku pokazano po raz pierwszy w trzech wymiarach wodospad Niagara. Przerażenie widowni było tak silne, że trzeci wymiar poszedł w odstawkę na sto lat.
Bo wprawdzie idziemy do kina po iluzję, ale chcemy, by iluzja była stąd dotąd. I żebyśmy to my mieli kontrolę i decydowali gdzie jest to „stąd” i gdzie jest to „dotąd”. No to ja też jestem dotąd –
Wiesław Kot