Ach ta PRL-owska gastronomia. Pieśni mógłbym o niej pisać. Niby nigdzie nie było nic, a człowiek przechodził jedno, dwa pasma Beskidów (oczywiście szczytami) i wyżywił się tym, co nosił w plecaku. No, ale jak się ma 20 lat, to jeść się prawie nie chce.