Klasyka katastroficzna (choć nie taka jak „Port lotniczy ‘77”). W Concorde’a, który leci z Waszyngtonu do Europy ma uderzyć pocisk rakietowy. Na pokładzie – jak zwykle – ludzka zbieranina. Każdy dźwiga jakieś problemy. Wobec groźby nagłej śmierci ujawniają się ich prawdziwe charaktery.
Bohaterami Alain Delon jako pilot i maszyna Concorde – ówczesne zawołanie techniki. W sumie samolot w tych nieprzychylnych okolicznościach zachowuje się całkiem, całkiem.
Concorde’a filmują od dołu. Jak postać na cokole.
George Kennedy – wieczny wujaszek.
Kamerzysta telewizyjny na ulicy: kamera w ręku, a na plecach potężny akumulator.
Patrzę na stewardessę i skądś ją znam. Sprawdzam. Ależ tak, to Silvia Kristel. Słynna Emmanuelle. Tylko jak oglądałem, to mało zwracałem uwagi na twarz.
Klasyka: połowa filmu to budowanie napięcia. Druga połowa – katastrofa.
W Concordzie tylko jeden pasażer jest autentycznie wyluzowany – murzyński jazzman z nieodłącznym saksofonem. Wychodząc do ubikacji zapowiada: „-Teraz ja sobie odlecę”. Ale on jeden zauważa, że samolot – skutkiem sabotażu – zaczyna się rozlatywać w powietrzu. „- Przysiągłbym, że podłoga się porusza. – Przesadziłeś z trawką”.
Port lotniczy ‘79 / Concorde Airport ’79, reż. David Lovell Rich, 1979