Dorotka zasugerowała, żebym ją zawiózł (z Poznania) do jej rodzinnego Reska na Pomorzu. Miało chodzić o niecierpiące zwłoki sprawy rodzinne. Ale od słowa do słowa… Okazało się, że Dorotka po prostu chce być dowieziona do Reska (250 km strasznie wąskimi drogami), by zrobić sobie w rodzinnym mieście – tipsy. Pierwszy raz stykam się z wypadkiem, że ktoś jedzie 250 km, żeby sobie zrobić tipsy. Tylko, dlaczego padło akurat na mnie?
Przed „Biedronką” jak zwykle. Stoi weteran i prosi Dorotę o 20 groszy na bułkę, bo już od dwóch dni… Dorota kiwa głową, idzie do sklepu i wraca z reklamówką. Jak zwykle: sztanga pasztetowej, parę konserw, pieczywo i mocne piwo, oczywiście. Facet zagląda w głąb siatki, początkowo nie wierzy oczom, a potem podnosi na nią płomienny wzrok. A dziób mu się śmieje… Zobaczyć coś takiego – bezcenne.
Bo inaczej rozgrywa to „Książę”. Kiedy zajeżdżamy na parking pod „Leclerc”, dostojnym krokiem podchodzi do samochodu, otwiera Dorocie drzwi, po czym kłania się i mówi: „Witaj, księżna pani”! Dorotce więcej do szczęścia nie trzeba, więc pyta: „Co trzeba”? „Książę” jest przygotowany: „Kilo pasztetowej, ale nie tej co ostatnio, tylko tej drugiej. „Turystyczna” może być, ale o smaku paprykowym, piwo tak, ale, na Boga, nie „Wojak”…”
Sylwester Marczak, król naturyzmu polskiego lat 80-tych, we wspomnieniowej audycji Polskiego Radia uparcie powtarza, że „opalał się na nago”. Mógłby się choć dowiedzieć, jak się po polsku nazywa, to co uprawiał…