Wczorajszy odcinek przygód Ferdynanda Kiepskiego nosił tytuł „Ferdy-durke”.
Wcześniej bywało tak, że Boczek znajdował w kiblu rosyjski dramat z którego wyrywał po kartce („Więcej papieru do podcieru”) i akcja przenosiła się do prowincjonalnego dworku, dokładnie jak u Czechowa. Gdzie wszyscy cierpią i strasznie chcą „jechat w Maskwu”.
Albo: zjawiali się dwaj smutni panowie i aresztowali Ferdynanda K. „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Ferdynanda K., bo, pomimo, iż nic złego nie zrobił, został pewnego dnia po prostu aresztowany…” Czysty Kafka.
Albo: Ferdek zasnął zmożony pijaństwem i przychodzi po niego śmierć. I siada naprzeciwko, i proponuje partię szachów. Scena dokładnie skopiowana z „Siódmej pieczęci” Ingmara Bergmana.
Albo: Ferdek w smokingu oblepionym cekinami ściska w ręku laskę ze srebrną gałką i zapowiada kolejne numery w kabarecie. Czysty „Kabaret” Boba Fosse’a.
Albo: Ferdek, który przygotowuje się na odwiedziny „ludzi z miasta” i ogląda film instruktażowy. I gdy oni przychodzą, siedzi władczo rozparty w fotelu, z policzkami wypchanymi chusteczkami, z włosami przylizanymi i pociągniętymi czarną pastą do butów, z hiszpańskim wąsikiem. A Paździoch podchodzi, kłania się, całuje w rękę z pokornym: „Padre”. Czysty Marlon Brando w „Ojcu chrzestnym”
„Kiepscy” uchodzą za serial dla niewykształconych, bezrobotnych itd. Ale czy takie aluzje są do pomyślenia w „M jak miłość”?
W Radiu Maryja – którego jestem stałym słuchaczem – nie używa się określenia „seksualność” tylko „płciowość”. I nie mówi się, ze ktoś poczuł się „wzbogacony duchowo”, lecz „ubogacony”. Pewna słuchacza mówi: „mnie płciowość ubogaca”.