Tytuł publikacji na witrynie Fronda.pl: „Od wibratorów i analnych zatyczek nie przybędzie emerytur”.
Oglądam to po raz pięćdziesiąty. Paul McCartney na koniec koncertu na Narodowym gapi się w ściągę i mówi: „Muszimy jusz iszcz”. Tłum, oczywiście, protestuje. No, dobra. Więc on bierze akord i śpiewa: „Once There Was a Way…” I potem ta bolesna fraza, która towarzyszy mi od dzieciństwa: „Boy, You Gonna Carry This Weight…” Przed wielu laty, kiedy słuchałem tego po raz setny – a był jesienny las, słota i ok. 2 promile – zadzwoniła do mnie żona z pytaniem: Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Odpowiedziałem: Właśnie przerabiam swoje życie na musical.
Dwie melodie mnie szarpią wszędzie i zawsze. „Godzinki” śpiewane przez stare kobiety o świcie w wiejskim kościele. I Lennon: „You Never Give Me Your Money…”
Dziennikarz pyta aktora Edwarda Linde-Lubaszenkę:
– Jakie alkohole pan preferuje? Piwo, wino, wódkę?
– To nie jest pytanie do zawodowca.
Nie chcę klepać jak kataryna, ale niech tam! Kelner do Wieniawy:
„- Panie pułkowniku, co dziś pijemy? Wino czy wódkę”
– I piwo”!
Przy okazji przygotowywania wykładu o kulturze XX-lecia. Pułkownik Wieniawa tańczy z pewną damą w „Ziemiańskiej”. Ta zauważa na jego przegubie wygrawerowaną bransoletę. Wskazując wzrokiem na rękę pyta:
– Zakuta?
– Nie, za jazdę konną.