Jak Niemiec zasiądzie do pisania nawet zwykłego kryminału, to od razu daje dzieło gruntowne. Jak nie przymierzając Tomasz Mann. Co nam, czytelnikom obraca się na korzyść, bo samego tylko: kto kogo stuknął i za jakie winy, to za bardzo nie jesteśmy ciekawi. Więc wzięty w Niemczech autor Heinichen dał posągową rozprawę kryminalną, która rozgrywa się we włoskim Trieście. I skupia problemy zachodniej metropolii jak w soczewce.
Na przykład totalny podgląd. Kamery śledzą mieszkańców wszędzie: w metrze, w supermarketach, w bankach, w garażach. Do przeglądania tego, co się nagrało, miasto zatrudnia całe sztaby weryfikatorów. Także na ochotnika mieszkańcy telefonami komórkowymi nagrywają, co popadnie i na wszelki wypadek przesyłają na policję. A jak nie zainteresuje się policja, wstawiają filmik do Internetu. W tym Internecie każdy najmniejszy ruch też do wyśledzenia: od pornografii po reklamy, w które klikasz. Co z kolei jest analizowane pod kątem. Więc nie tylko numer buta, ale grupa krwi i kod DNA internauty za chwilę zostaną podane do wiadomości publicznej. „Społeczeństwo podglądaczy, szpiegów, donosicieli”.
Nie tylko. To także społeczność, która żyje z krwi i potu robotników np. czarnej Afryki. W tym przypadku – drobnych plantatorów kawy. Bo kawa dla Triestu jest tym, czym diamenty dla Amsterdamu. Najbardziej wyrafinowane ziarna zbiera się w Etiopii. Tam robotnik pracuje za dolara dziennie. Ziarna, które uzbiera, sprzedaje się koneserom na Zachodzie kilkaset razy drożej. A ten biedak nie ma nawet Internetu, żeby mógł się zorientować, jak mocno go przekręcają. Zresztą gdyby taki zaczął się interesować i próbował wywołać jakiś tumult, to przecież są sposoby. Albo to jednego ciekawskiego reportera znaleziono na wysypisku śmieci z kulką w głowie?
Ta eksploatacja ciągnie się wszerz i wzdłuż. Oto brytyjska parlamentarzystka wypuszcza się na zasłużone wakacje. I wychyliwszy drinka z palemką okazuje zainteresowanie miejscowemu chłopcu, który też nie jest od tego. A ten zaspokoiwszy damę w pokoju hotelowym (zdjęcia z ukrycia) rozpoczyna śmiały szantażyk.
Poza tym Triest to miasto malownicze. Ale co z tego, kiedy co trzeci młody człowiek nie może tu liczyć na stałą pracę. W dodatku z krajów byłej Jugosławii napływają tu po cichu robotnicy sezonowi. Do niedawna nosili „kałachy” i strzelali do albańskich kobiet i dzieci, a teraz biorą się za kielnię. Z tym, że nie tylko, bo żeby przyoszczędzić na jedzeniu, wygarniają z „kałachów” do dzików, które za pożywieniem wychodzą z okolicznych lasów i ryją w śmietnikach. Tylko czy te dziki tak bardzo różnią się od ludzi?
Velt Heinichen, Zbrodnia i kawa, tłum. Maria Skalska, Noir Sur Blanc, Warszawa 2013 LINK
Tygodnik „Uważam rze”