Wczoraj byliśmy w Gostyniu na Świętej Górze. Złotawa fasada bazyliki, złote promienie słońca i złota polska jesień.
Ale co do urody to i odlewnia żeliwa w Śremie (jako pejzaż postindustrialny) też ma swój wdzięk.
Człowiek szasta się tym samochodzikiem po Polsce i ani mu w głowie postanie, ile razy otarł się o śmierć. Na przykład wczoraj, pod Gostyniem. Droga kręta, w dodatku w remoncie, jedziemy niespiesznie. I nagle sprawy przybrały obrót. Jakiś facet próbuje wyprzedzić na krótkim odcinku ze cztery tiry naraz. Nie ma szans, by zdążył. Więc jedzie na mnie na czołowe. Ja po hamulcach i krzyczę – bardziej zdumiony niż przerażony – tym, co on wyprawia: „Ja p……lę! Osadzam wóz w miejscu. Za mną pisk hamulców. Patrzę we wsteczne lusterko. Widzę, że facet za mną aż się przygiął. Hamuje i z ruchu warg czytam bezbłędnie: „Ja p…….lę!” Ten idiota z naprzeciwka też w końcu wyhamował, przerażony tym, co zrobił. A widzę, że na tylnym siedzeniu rodzinka. I tak stoimy gapiąc się na siebie. Powoli do nas dociera, że jeszcze nie tym razem, że żyjemy. Ruszamy dalej. Na jak długo?