Jason Bourne

Zamiast notatek z projekcji rekonstruowana rozmowa z Romkiem Rogowieckim w Radiu Dla Ciebie (RDC).:

Romek:  Mamy dziś na rozkładówce film „Jason Bourne” w reżyserii Paula Greengrassa, kolejną opowieść z życia agenta CIA do zadań specjalnych, któremu co jakiś czas kasuje się pamięć.
Ja:  A on uparcie idzie po własnych śladach. I pomyśleć, że tę fabułkę wymyślił już Sofokles w piątym wieku przed naszą erą. Bo wtedy napisał „Króla Edypa”, który dowiaduje się, jakich to strasznych rzeczy dokonał, choć sam nie miał o tym pojęcia. I ci wszyscy koledzy-pisarze i koledzy-scenarzyści, którzy bawią się w historyjki o amnezji zasadniczo powtarzają po Sofoklesie licząc, że tej staroci nikt nie czytał i nikt im tego nie wypomni.
– Zaraz, zaraz, ale przecież jak oglądaliśmy pierwszego Bourne’a, jeszcze ws latach 80., z kaset VHS, z Richardem Chamberlainem, to wydawało się to całkiem świeże oryginalne.
– Romek, świeże? Może, może. Ale z tą oryginalnością to bym nie przesadzał. Zwłaszcza w przypadku Roberta Ludluma, pisarza, który wymyślił Jasone Bourne’a i jego przygody. Otóż Ludlum zmarł 15 lat temu, a po jego śmierci ukazywały się w najlepsze powieści sygnowane jego nazwiskiem. To znaczy jego nazwisko biegło na okładce wołami, a drobnym drukiem było dodane, że to właściwie nie Ludlum tylko jakiś John Smith wydobył tę opowieść pośmiertnie z papierów mistrza, albo – co jeszcze ciekawsze – rozwinął tylko jakiś pomysł rzucony podobno kiedyś tam przez wielkiego Ludluma.
– Johna Smitha nie czytałby pies z kulawą nogą, a na Ludluma rzucali się wszyscy.
– Otóż to, a kto udowodni, że pisarz nie rzucił w przypadkowej rozmowie jakiegoś pomysłu, który jest jego własnością, a my go tylko rozwijamy? I tak to się dzieje również w przypadku filmów z Bornem. Chociaż nie, źle powiedziałem, wycofuję to. Bo w kolejnych filmach z Bornem nie ma żadnego nowego pomysłu. W kółko biegnie stary schemat: agencja w agencji jak w „Trzech dniach Kondora”, a to jest egzemplarz – przypominam Ci – z 1975 roku. Plus kret w centrali. Ale nie jedyny kret, bo w CIA występują spiski warstwowe. Zawsze konspiracja sięga wyżej i wyżej.
– Żeby zostało jeszcze coś do zdemaskowania w następnym odcinku.
– Otóż to! Ale w najnowszym Bournie mamy i inne kawałeczki pasujące do puzla. Bourne lubił się dużo ruszać na świeżym powietrzu? Lubił. No, to tu się rusza po Atenach i to w trakcie niedawnych zamieszek. Lubił się pouganiać samochodami po zatłoczonych ulicach? Lubił. No, to tu się ugania po Los Angeles i to pojazdem opancerzonym. Lubił urywać się agentom, którzy go namierzali? Lubił. No, to tu się urywa w londyńskim city.
– Dobra, dobra. Widz ogląda przecież to, co tak lubi. Nie szkodzi, że po raz kolejny. Tak jak nie szkodzi, że Bourna gra wciąż ten sam Matt Damon. A już na pewno nie przeszkadza to paniom.
– No cóż, Romek, idiotyczne byłoby, gdybyśmy akurat my mieli tu dyskutować o męskiej urodzie. Poprzestańmy na tym, co oczywiste. Damon okazuje twarz dość przeciętną, z grubsza ciosaną, czoło nie zmarszczone szczególnym wysiłkiem umysłowym, sylwetkę zwalistą, ruchy kanciaste. Ogólnie – typ sękaty, który jednakowoż może zainteresować pewien typ pań. Jakich pań? Tu już zamilknę.
– Właśnie – lepiej zamilknij. Ale przyznasz, że akcja biegnie potoczyście. Wszystko się tam odbywa strasznie szybko.
– Szybko? Mało powiedziane! To jest tak filmowane, jak by wszystkim na planie strasznie chciało się siusiu, ale zanim wolno im będzie skoczyć do ubikacji, muszą jeszcze nakręcić tę jedną scenę. W rezultacie kręcą w panice, kręcą z ręki, kamera się trzęsie, obraz skacze, często filmują pod światło. Potem jest to cięte, również w panice, żadne ujęcie nie ma prawa trwać dłużej niż trzy sekundy.
– Powyżej trzech sekund widz się nudzi.
– Jaki film, taki widz. Aż chciałoby się w nawiązaniu zacytować dialog dwóch gangsterów z innego filmu: – I am gonna piss. – Have fun!

Jason Bourne, reż. Paul Greengrass 2016 filmweb

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *