Dzień bez awantury związanej z „gender” to dzień stracony. Czytam, że właśnie ma się odbyć wykład na temat zagrożeń, jakie niesie ta ideologia (?) na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. W związku z czym protestuje część środowiska akademickiego. A ja bym temu wykładowcy, księdzu profesorowi od zagrożeń „gender”, postawił twardy zarzut odwrotny. Zarzut współsprawstwa. Bo o zagrożeniach „gender” słyszymy – powiedzmy – od roku. Za to ze wszystkich stron naraz: episkopat, poszczególni biskupi, R.M., objazdowi profesorowie, słowem kto żyw – ostrzega. No dobrze, a gdzie oni wszyscy byli osiem, pięć, trzy lata temu? Przecież komórki „gender” działały przy uczelniach tak samo, jak działają teraz. Ani mniej, ani bardziej wojownicze. A profesorowie i biskupi to ludzie światli i bywali. Musieli wiedzieć, co się święci. Dlaczego nie podnosili larum, dlaczego nie ostrzegali, dlaczego nie bronili wiernych przed miazmatami? To straszny grzech obojętności i zaniechania. Niedbalstwa w pracy duszpasterskiej! Wygodnictwa!
I kolejny aspekt danej sprawy: jak wszystkie misyjne siły Kościoła rzuciły się na zasadzie kampanii na front walki z „gender”, to co z innymi zagrożeniami? Co z lewactwem, co z liberalizmem, z Brukselą, z wojującym ateizmem, z satanizmem? Za rok znowu obudzimy się, kiedy ktoś da hasło do kampanii?
A tak nawiasem: „gender” sobie było na uczelniach jako mało eksponowany zakład, doklejony do badań socjologicznych czy literaturoznawczych i pies z kulawą nogą się nim nie interesował. Ot, jak pracowała tam pani ostrzyżona po męsku, już w latach, a jeszcze niezamężna i obnosząca się z awersją do facetów, to studenci porozumiewawczo mrużyli oko: „Gender!”. A teraz te panie to naczelny wróg Kościoła. Jak podaje R.M. – gorszy od faszyzmu i komunizmu. Kto by pomyślał..?
W „Kiepskich” odcinek o tragicznej śmierci pewnej bohaterki serialowej. Otóż ginie ona w ten sposób, że na głowę spada jej z szafy karton. Odcinek nosi tytuł „Trzeba zabić tę miłość”.
Nasz naród można opisywać wedle rozmaitych parametrów. Dla mnie jeden z ważniejszych: śmierć Hanki Mostowiak w kartonach oglądało blisko 10 milionów rodaków.
W sklepie kupuję wino pierwsze z brzegu. Bo miało na etykiecie czarnego kota. Wino zresztą nazywa się „Cote”. W domu czytam na etykiecie: „Cats do not go for a walk to get somewhere, but to explore”. (Sidney Denham)
Na forum popularnej sieci fitness skargi pań, że w szatniach giną buty, komórki i inne przedmioty. Natomiast nie ma na ten temat żadnego wpisu mężczyzny. W męskich nie kradną? Czy to już jest ten gender, czy dopiero Sorbona i Gomora?
Po prostu panowie maja klase i nic nie ginie 🙂
No właśnie. Nikt tego na g. nie widział. Jeden mówi, że z daleka, inny, że od tyłu, jeszcze inny, że przez chwilę i już zapomniał jak wygląda.
Jakoś dziwnie jestem spokojny, że minie sezon i – jak nożem uciął. Nikt się o gender nie zająknie. Bo będzie już coś nowego, na inną literę.