http://www.youtube.com/watch?v=oRvESyo-E5M
Detale z epoki. Piesek kiwający główką w taksówce, Frank Bullitt w szarym prochowcu (później taki lansował Colombo), psychodeliczny, hipisowski zespół w restauracji.
Bullitt walczy z bezprawiem, ale kradnie gazetę z ulicznego automatu.
No i jest tu sporo „brudu” fabularnego: dużo scenek szpitalnych, rutynowych, nie popychających akcji. Po to, żeby przypomnieć, że policyjna robota to niekoniecznie krwawe pościgi. To przede wszystkim czekanie w nieciekawych miejscach.
Bullitt jako wieczny kawaler kupuje w sklepie stosy pizz do podgrzania. Nie czesze się grzebieniem, lecz przegarnia włosy palcami. Nie musi się podobać.
Bullitt kupuje informacje w półświatku za cenę obniżenia wyroku dla pasera. Stara zasada: poluzować mniejszemu, żeby dopaść większego.
I wreszcie ta kultowa sekwencja pościgu po ulicach San Francisco, kiedy myśliwy staje się zwierzyną. Ile razy to oglądałem? 20? 30?