Wojciech Bonowicz „Dziennik końca świata”

Wojciech Bonowicz „Dziennik końca świata”:

Krakowski poeta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, w zbiorku refleksji na tematy przeróżne, ale za to refleksji wnikliwych. Żyje uważnie, czyta uważnie, takoż pisze. Nie marnuje papieru.

Cytaty:
Najciekawszy jest mieszkaniec W., stolicy Polski, którego poznaję w pociągu. Na oko dobrze po sześćdziesiątce, zadbany, elegancko ubrany. Twierdzi, że jest liberałem, przechwala się, że ma kilka mieszkań i liczne partnerki. Czyta „Gazetę Wyborczą”, „Angorę” i chwali PiS, że „wziął to towarzystwo za mordę”. Z tego, co mówi dalej, wynika, że ma na myśli Żydów, prawników, artystów i przedsiębiorców. Ceni Balcerowicza, cieszy się, że premierem został Mo-rawiecki. Owsiaka nie lubi, ale wspiera.

Jakiś czas temu, jeszcze za poprzedniej koalicji, wiózł mnie gaduła apodyk tyczny. Rozmowę zaczął klasycznie („Wśród rządzących mamy samych idiotów”), wywód z silnym wątkiem patriotycznym („Szkoda tej Polski zmarnowanej”) i ewidentną skłonnością do historiozoficznego pesymizmu („Czy ktoś to kiedyś odkręci? Nie odkręci, nie ma takiej siły”) doprowadził do filozoficznej konkluzji („Tu się, panie, żyć już nie da. A żyć trzeba”).

Mogą sobie filozofowie i mistrzowie duchowi nawoływać: idź na pustynię, wejdź w ciszę, nie mów, tylko słuchaj. Gdzie tam. Cichy – znaczy nie żyje.

Na pociechę masz myśl, że czas i pamięć także i to zweryfikują: Napoleon z cesarza stać się może kierownikiem Carrefoura. To, co stało się z etosem Solidarności, najcelniej spuentował ksiądz Tischner: wymiana heroizmu na tupet.

Ja interesuję się polityką, ale polityka nie interesuje się mną. W ogóle. Taki człowiek generalnie wewnętrzny, nastawiony na obserwowanie i słuchanie, to jest dla polityki nikt po prostu, mierzwa, zwierzyna dla myśliwego, a w czasach wo- jennych – mięso armatnie. No niby chodzę, głosuję, czasem publicznie na jakiś temat się wypowiem. Ale co tam taka wypowiedź, co jej nikt w serwisach nie cytuje?

Kolega podsłuchał rozmowę w pociągu. Dziewczyna rozwiązywała krzyżówkę. – Znawca piękna? – spytała chłopaka. – Asceta – odpowiedział chłopak.

Jak się jeździ, to się widzi.

Kiedy na przykład jedzie się z Chodzieży na Piłę, w pewnym momencie wychyla się z lasu tablica z obietnicą: „Zaraz będziesz jadł!”. Potem co kilkaset metrów obietnica nabiera konkretniejszych kształtów. „Szaszłyk z grilla. Zwolnij!” „Grochówka wojskowa. Zwolnij!” „Golonka. Hamuj!!!” Nie zahamowałem, bo spieszyłem się do Trzcianki na konkretną godzinę, ale oczom moim ukazał się niewielki drewniany domek z jedzeniem. Jak na tak potężną kampanię reklamo- wą, rozmiary miał raczej mizerne, a parking dla tirów (do których przede wszystkim adresował swoją ofertę) malutki.

Mój znajomy od kilkunastu lat mieszka na Hawajach. Ilekroć wychodzi na ulicę, ludzie uśmiechają się do niego, on odpowiada im uśmiechem, nie potrzebują do tego żadnej masowej imprezy, żadnej erupcji życzliwości, życzli- wość jest tam chlebem codziennym. Niedawno przyjechał znów w nasze strony, chodził po ulicach Krakowa i Nowej Huty uśmiechnięty, uśmiechał się do mija- nych przechodniów, uśmiechnął się też do starszej pani o pomarszczonej twarzy, a ta przyjrzała mu się uważnie i spytała: „O co ci, kurwa, chodzi?”.

Jak być konserwatywnoliberalnym socjalistą, pytał przed laty Leszek Kołakowski. Pamiętacie motto jego tekstu? „Proszę się cofnąć do przodu!” – okrzyk konduktora usłyszany w tramwaju.

Ktoś coś szepnie politykowi i polityk idzie. Idzie, mówi, nie przygotował się, ale mówi, bo przecież nie idzie, żeby milczeć. Do wystąpień już mało kto się przygotowuje, w cenie jest autentyzm, czyli żeby „lecieć z głowy”. A wiadomo, nie każda głowa taka sama, z pustego nawet Salomon nie naleje. Efekt jest taki, że zamiast przemówień mamy wykrzyczenia. Za krzyk przynajmniej do sądu nie podadzą, a nawet jak podadzą, to sąd powie, że w emocjach był i nie należy tego, co wykrzyczał, traktować poważnie.

… w ogóle jestem homo scribens, to znaczy – jak nie zanotuję, to zapominam. Pamiętam trochę dzieciństwo, resztę życia zapomniałem. O tym, co się działo, powiedzmy, tydzień temu, nic nie wiem, chyba że mam zanotowane.

Żyć uważnie to robić notatki. Jeśli chcesz zapamiętać, pisz.

Jeśli chcesz stworzyć cokolwiek – dzieło, ruch społeczny, swoje życie – zacznij od zapisu. Napisz, o co ci chodzi. Czego pragniesz, czemu chciałbyś się poświęcić, jakie są twoje praw- dziwe intencje. Opisz, co widzisz. Zacznij od własnej twarzy.

„Poeci z konieczności stali się cisi”, pisał przed laty Hans-Georg Gadamer. „Dyskretne wiadomości podawane są cicho, aby nie usłyszał ich ktoś nie- powołany, i cicha stała się też mowa poety. Poeta przekazuje coś temu, kto umie tego słuchać i gotów jest wysłuchać. Niejako szepcze mu na ucho, a czytelnik, zamieniony w słuch, na koniec skinie głową. Zrozumiał”.

Pisanie podtrzymuje ludzi przy życiu. Przeważnie chodzi o życie konkretne-

… niczego nie szukam, chwila mi wystarcza.

… wiadomo, jak jest: jak czytasz, to za chwilę zaczniesz pisać. Tom nosi tytuł Bezczynność butów, a wiersz tytułowy idzie tak: Jest tyle spraw do załatwienia dzisiaj i dzień wspaniale nadaje się do załatwiania Radość że można coś załatwić i radość że się załatwiło…

… jakie takie uznanie jest. Są nagrody, nawet sporo, i finansowo całkiem przyjemne. Wiadomo, nie wszyscy do stają. Ale wiadomo też, że gdzie nagród więcej, tam i szanse większe. Jest kilku wydawców, którzy się o poetów troszczą, są festiwale, gdzie nawet jakaś publiczność przychodzi. Wartość rynkowa poetek i poetów jest raczej niska. Ale…

Mirona Białoszewskiego czyta się dla drobiazgów. Nie dla całości – tomów, cyklów, serii. Choć wiele utworów powstawało właśnie w cyklach, to uwagę skupiają punktowo, czasem na jednym słowie czy na przejściu od słowa do słowa.

Inny tom niedawno wydany – Proza stojąca, proza lecąca – otwiera seria cytatów zachowanych w rękopisach poety, które od razu wprawiają w do- bry humor. Cytat z „pani z Burakowskiej”: „Kto mnie zna, to i tak wie, jaka jestem, a kto nie zna, to wiedzieć nie potrzebuje”. Z przyjaciółki, która właśnie wróciła z Grecji: „e… przestałam się dziwić, tam, w kraju, w którym taksówka jest metafora, a pralnia katarzis” (to jakbym już gdzieś słyszał, ale gdzie?). Albo z protokołów milicyjnych: „Jeden był niższy od drugiego; prowadzili krowę czerwoną po jednej stronie, bo po drugiej nie wiem”.

Oto w hipermarkecie ktoś sfotografował planszę z napisem: „Książki do czytania – 17 zł”. Komuś innemu rzucił się w oczy sklep z odzieżą używaną „Dom mody Forresterów”. A ktoś inny na dużym portalu internetowym wyłapał nagłówek: „Podejrzany o zabicie Małpy zniknął. Jest na Wyspach? Matka: Synu, jeszcze poczytamy Żeromskiego”.

Znajdziemy przede wszystkim Leca społecznego i politycznego, którego tak lubimy: „Biada, gdy analfabeci dumni są ze swego wykształcenia”; „Bezmyślność jest chyba talentem, jakże często go bowiem skutecznie zastępuje”; „Iluzjoniści powinni być uważani za stronnictwo polityczne”; „Kategorycznym nakazem moralnym jest ustępowanie miejsca kalekom w pojazdach i miejscach publicznych. Ale dlaczego mamy ludziom pozbawionym humoru ustępować miejsca ws zę dzie?”; „Gdy pustosłowie trafi na pustogłowie, wypełnia je szczelnie”; „Gigantom zaleca się ostrożność, gdy karły strzelają na wiwat”; „Kłamstwo ma krótkie nogi, ale je doskonale podstawia”.

Mówi się: błysk inteligencji. Widocznie inteligencja to coś, co ujawnia się rzadko, powszechność to żmuda i czterdziestowatowa żarówka.

Kiedyś Marcin Świetlicki zwrócił przytomnie uwagę, że poeta jest niezależny, bo nikomu tak naprawdę na nim nie zależy.

Pamiętam spotkanie podczas jednego z festiwali, kiedy po- etom nieoczekiwanie zaserwowano darmowe sushi i whisky; większość szybko doprowadziła się do stanu, w którym nie odróżniała jednego od drugiego.

Głupota ludzka nie zna granic, a jak zna, to i tak je przekracza.

Mnóstwo ludzi powtarza jak papugi. Więcej nawet – ludzie łapią jakieś słowo czy sformułowanie, sklejają z innym przypadkowym słowem i jeszcze z innym… Niektóre wypowiedzi przypominają anonimy wyklejane z fragmentów powycinanych z gazet.

Pamiętam, że jak we Wrocławiu przed Teatrem Capitol ustawiono kolorową rzeźbę przedstawiającą Arlekina, telewizja zrobiła sondę wśród mieszkańców: podoba się czy się nie podoba? I jeden z zagadniętych odpowiedział (cytuję dosłownie): „Ze sztuką się nie dyskutuje”.

Nawiedzają człowieka myśli rozmaite. Na przykład taka, że świat w którymś momencie musi przestać pisać i zacząć na nowo czytać to, co zostało napisane.

Na niewielkiej przestrzeni między blokami kilkanaście osób sprawnie, jak powiada poetka, wykonuje życie.

2 komentarze do “Wojciech Bonowicz „Dziennik końca świata”

  1. Szanowny Panie Wiesławie, Kotonotatnik jest świetnym” otwieraczem” oczu na wszystko co się dzieje w tzw. kulturze. Dziękuję. 🎭I taka dygresja, kilka lat temu pewien mężczyzna w Indiach pobił żonę, i trafił do więzienia nie dlatego, że ja pobił, tylko za to, że ja bił żywym wężem.

  2. Pani Krystyno,
    i teraz wyobraźmy sobie całą sytuację z punktu widzenia węża: „Pełznę sobie spokojnie, jak co dzień, aż tu nagle…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *