Wiesława Kwiatkowska „Tapczan z podwójnym materacem”

Wiesława Kwiatkowska „Tapczan z podwójnym materacem”:

Taki sobie kryminalik jeszcze z lat 80. Gdynia, sfery artystyczne, redaktorzy, poeci, malarze. Kazdy w drodze na Parnas na codziennym wspomaganiu alkoholowym, ale żyją z handlu walutą albo pozostają na utrzymaniu mamusi.
Cytaty:

Dyrektor chętnie i z talentem grał durnia. Była to jego metoda poznawania ludzi. Dotkliwie rozczarował się każdy, kto tę pozę brał za prawdziwy charakter dyrektora…

Goście przynieśli dwie półlitrówki żytniej, które pieczołowicie, prawie miłośnie, ustawili na stole.

Choć ty siadłszy płacz.

Wódki już nie ma? — zmartwił się. — Robimy zrzutkę, panowie. Rockefeller, gdy zabraknie mu wódki, nigdy nie sięga do swojej kieszeni. Woła całą swoją służbę, mówi: rzućcie no po dolarze i najmłodszego wysyła z zebraną forsą po gorzałę. Ten ma życie! No to kto idzie?

Dziwne to było spotkanie! Paweł stawił się punktualnie, był poprawny, ale mrukliwy. Magdalena opowiadała jakieś bzdurki, pytała o to i owo, chciała Pawła rozruszać, przywołać nastrój flirtu, typowy dla spotkania mężczyzny z kobietą — a tu ni w ząb! Paweł milczał, odpowiadał monosylabami, w końcu zaczął mówić o… wydarzeniach międzynarodowych, o sytuacji na Bliskim Wschodzie, o gafie prezydenta Forda…

Czemu Paweł wszedł do tego właśnie baru, nie jest zu pełnie jasne. Stosunkowo łatwo przecisnął się do bufetu. — Setkę i piwo — powiedział. — A jaką zakąskę? — Później — Paweł wiedział, że za chwilę zaduch prze stanie przyprawiać go o mdłości, ale dlatego właśnie usiłował przeciąć rozmowę o jedzeniu. — Najpierw zakąseczka, potem wódeczka — barman był w formie. — Poproszę kromkę chleba.

… dzwonek jazgotał bez chwili przerwy. Wstał, mimo że Magdalena usiłowała go zatrzymać szepcząc: — Nie otwieraj. To po mnie. — Zbieramy makulaturę w czynie społecznym — powiedzieli na dwa głosy chłopcy stojący przed drzwiami. Jeden z nich trzymał palec na przycisku jeszcze w chwili, gdy Paweł otwierał. — Won, gówniarze! — warknął Paweł zatrzaskując drzwi, aż echo poszło po klatce…

Andrzej pałaszując szynkę. — Pani Wandziu najdroższa, pyszna ta szynka, poproszę repetę. Pani Wandzia uśmiechnęła się fascynującym uśmiechem (brakowało jej dwóch górnych trójek), rozłożyła bezradnie ręce. — Za późno, aniołeczku, skończyła się. Jest smaczny śledzik w śmietanie. — Nie ma, nie ma — dąsał się Andrzej — człowiek zasmakuje, a tu nie ma!

Naści lemiesz na twoje łany — Marcin wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza butelkę wódki.

Do skrzyżowania Czołgistów z ulicą Dzierżyńskiego szli milcząc.

Ale okazuje się, że na alkohol nie ma mocnych. Przychodzi taki moment, że — kapota.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *