Tomas Zmeskal „List miłosny pismem klinowym”

Tomas Zmeskal „List miłosny pismem klinowym”:

Powieściowy kolaż zwe współczesnych Czech. Najciekawszy wątek – represje stalinowskie i ich następstwa. No i atmosfera typu „nikt nic nie wie”.
Cytaty:

Cukiernik skłonił się i stanął bokiem do swego dzieła. – Jak z pewnością państwo zauważyli, ten pałac składa się z trzech pięter. Najwyższe z nich symbolizuje niebo. Umieściłem w nim wszystkich świętych, Pana Boga, anioły i inne istoty nadprzyrodzone, i jak widzicie, dominuje tu biel, a konkretnie marcepan i ozdoby z bitej śmietany. Jest to, można rzec, królestwo niebieskie, które nas przerasta i rozpościera się w górze. Być może wszyscy kiedyś tam się znajdziemy. Proszę zauważyć, że każdą z warstw można otworzyć i przez otwór zajrzeć do środka. Mówca przeniósł wzrok na zebranych i uniósł sklepienie zamku. Ukazały się figurki, które wyglądały tak, jakby o czymś rozprawiały. – Kolejny poziom to nasz ziemski padół. Znajduje się tu panna młoda, pan młody i weselnicy, i jak widzicie, wszystko utrzymane jest w szarościach. Taki efekt został osiągnięty dzięki domieszce mielonej kawy. Jest to sfera naszego ziemskiego bytowania, jak wspomniałem. No i na koniec mamy ostatnie piętro, sam dół, czyli piekło, całe w brązach.

Odnalazł drzwi prowadzące do mieszkania na pierwszym piętrze i otworzył je za pomocą wytrycha. Wszedł po schodach na górę, a kiedy rozglądał się po mieszkaniu, zaskoczył go cukiernik, pan Svoboda, który właśnie wychodził z kuchni. W pierwszej chwili złodziej się przestraszył, ale ku jego zdziwieniu cukiernik go przywitał, przeszedł obok niego, wszedł do ubikacji i nawet nie zamknąwszy drzwi, załatwił mniejszą potrzebę. Potem wszedł do łazienki, umył starannie ręce, a mijając go w drodze do kuchni, znowu skinął mu głową. Złodziej był zdumiony, a ponieważ podejrzewał, że coś tu nie gra, ruszył za nim. Obawiał się, że pan Svoboda zadzwoni na milicję. Podczas gdy zastanawiał się gorączkowo, co robić, cukiernik po raz kolejny się pokazał, tym razem, by zapytać, czy nie jest głodny i nie chce czegoś przekąsić. Może go poczęstować tylko serem, bo nie ma żony, a on nie zdążył kupić nic do jedzenia, za co przeprasza. Zaskoczony złodziej zapytał, czy naprawdę wcale się go nie boi.

– A jakim cudem ten czarny ma czeskie imię? Do tego jeszcze Vaclav? – Trzyma się trochę z boku, ciągle coś czyta i pisze. Jak zauważyłem, czyta różne rzeczy. W papierach, z którymi tu trafił, ma napisane, że jak na Murzyna zadziwiająco dobrze mówi po czesku.

Jestem technikiem, panie podporuczniku, uczuć doświadczam, ale ich nie analizuję, a do niektórych spraw, zwłaszcza tych związanych z emocjami, nigdy nie miałem, jak to się mówi, zdolności. W czasach, w których się urodziłem, uczyli nas, że miłość ma być romantyczna, więc kiedy ta prawdziwa miłość przyszła, o mały włos byłbym ją przegapił. Byłem tępy w sprawie uczuć, teraz wiem, ale dziś to już nie ma znaczenia.

Jak to się mówi, towarzyszu kierowco: traktuj przyzwoicie tych, których spotykasz, pnąc się w górę, bo możesz ich spotkać, spadając w dół.

W sąsiednim pomieszczeniu znajdowały się dwie oszklone budki, w których siedzieli funkcjonariusze. Podróżni ustawili się w dwóch kolejkach i jeden po drugim kładli na ladzie paszporty. Policjant miał ciemnozielony mundur z czerwonymi naszywkami. Nie uśmiechał się. Jego wyraz twarzy był surowy, poważny, wręcz pogrzebowy. Jirzi, kiedy przyszła na niego kolej, pokazał mu swój czeski paszport, w którym widniało czarno na białym, że urodził się w Londynie. To spowodowało, że funkcjonariusz obejrzał dokument dokładnie, strona po stronie, zważył go w ręku, po czym podniósł wzrok na Jirziego. Jirzi uśmiechnął się do niego zachęcająco. Na paryskim lotnisku wszyscy się uśmiechali, w Rzymie i Dusseldorfie także, nawet w Izraelu. Ale nie w Pradze. Tutaj policjant się nie uśmiechał. Jirzi zaczął się obawiać, że coś jest nie w porządku, więc żeby go nie urazić, przestał się uśmiechać.

Już tydzień pracował w banku, ale jeszcze nie zdążył się zorientować, na czym będą polegać jego obowiązki. Jego przełożony, niejaki pan Dostał, osobiście mu zlecił urządzenie trzech biur. Kuzyn kilka razy pytał, czym owe biura będą się zajmować, ale z odpowiedzi szefa wywnioskował, że on sam tego nie wie.

A pan Verner powiedział mi, że tego wieczoru w roku 1968 siedział w domu sam. Koło dziesiątej poszedł się położyć, ale jakoś nie mógł usnąć. Wydawało mu się, że ktoś chodzi po mieszkaniu. Tak więc zapalił światło, spróbował trochę czytać, potem usnął i przyśniło mu się, że ktoś nim bardzo delikatnie potrząsa. Otwiera oczy i widzi, że stoi nad nim jakiś facet w roboczym kombinezonie, który mówi: „Proszę pana, niech się pan obudzi! Niech się pan mnie nie boi!”. Pan Verner oprzytomniał, patrzy, a ten facet cały czas go przeprasza i pokazuje na okno. Więc mówi: „Co pan tutaj robi?!”, i nagle słyszy, że po ulicy tarabanią się jakieś traktory. Tyle traktorów o piątej rano, myśli sobie, coś tu nie gra. Wygląda przez okno, a tam widzi, że po ulicy sunie kolumna czołgów, aż brzęczą szyby w oknach i wszystko się trzęsie od tego huku. A to były radzieckie czołgi. Siedzą na nich żołnierze w zielonych mundurach i mają odbezpieczone automaty. „Co to jest?” – wyjąkał pan Verner, i jeszcze: „Panie, co pan tu robi?” A tamten tylko w kółko przeprasza i mówi: „Ja przyszedłem, żeby pana okraść, ale to już jest trzecia kolumna tych czołgów, więc postanowiłem pana obudzić, bo wygląda na to, że albo wybuchła wojna, albo nas ruskie napadli. Ja już oddałem to, co wziąłem, wszystko leży na stole… To ja już pójdę, a pan niech może zadzwoni do rodziców i do żony, to znaczy przepraszam… ale widziałem takie ładne rodzinne zdjęcia… A w przedpokoju ma pan telefon… No to niech pan do nich zadzwoni, bo jeśli to jest wojna albo okupacja… To ja znikam i jeszcze raz bardzo przepraszam, ale naprawdę pokrzyżowało mi to trochę szyki”. A pan Vemer podobno złapał go za rękę i mówi: „Jezus Maria, człowieku, niech pan zostanie, przecież mogą pana zastrzelić!”. A ten złodziej że nie, że pójdzie, bo się bał, że pan Verner ściągnie mu na kark milicję. Ale kiedy pojawiła się następna kolumna czołgów, obaj zrozumieli, że dzisiaj na pewno żadna milicja nie będzie reagować na wezwania.

No więc tak: ci Czesi to są naprawdę dziwaczne okazy. Na przykład są dziwnie chłodni w obejściu. O wiele zimniejsi niż Brytyjczycy. Jest niemal nie do pomyślenia, żeby na ulicy w Pradze czy Hodoninie ktoś się uśmiechnął. A zachowanie sprzedawców i kelnerów! To dopiero coś! Wyobraź sobie, że w stosunku do klientów są aroganccy i niegrzeczni, czasem wręcz chamscy!!! Czytałem o tym w przewodniku, ale nie chciało mi się wierzyć, teraz jednak widzę, że pod tym względem jest o wiele gorzej, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Idziesz do sklepu, na przykład po ziemniaki, i musisz liczyć się z tym, że sprzedawca cię objedzie! Wyobrażasz sobie? Dobre, co? Choćby po to warto zrobić sobie wycieczkę do Czech. I następna zadziwiająca rzecz: mimo że ludzie w ten sposób się do siebie odnoszą, to uważają, że są w czołówce najbardziej kulturalnych narodów świata.

Krótko mówiąc, tutaj fakty, czy w ogóle informacje, nie mają najmniejszego znaczenia. To jedna z cech charakterystycznych tego kraju. Jeśli fakty są nie po ich myśli, tym gorzej dla faktów.

Czasami pod pewnymi względami i w określonych sytuacjach Czesi trochę przypominają Niemców, ale tego nie wolno im mówić. To tak jakbyś komuś powiedziała, że powinien się umyć, i chociaż miałabyś rację, byłaby to obraza majestatu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *