Drodzy Państwo,
Nie lubimy tego, niezręczne to jest, nietaktowne, ale ktoś to robić musi. Zabawimy się dziś w personalnego w naszym zakładzie pracy chronionej, jakim jest polski bigbit i sprawdzamy personalia.
Bo z tymi nazwiskami to nigdy nic się nie zgadzało. Czesław, a inni podają, ze Juliusz Wydrzycki, sam dobrze wiedział, że nazwisko Wydrzycki nie nadaje się na afisze, zwłaszcza, gdy Wydrzycki się wydziera. Więc Franek Walicki, dziadek polskiego bigbitu, poradził, by Czesiek wziął sobie pseudonim estradowy ze swoich stron. – Co tam u was takiego bardziej znanego” – spytał piosenkarza. – U nas? Chyba tylko Niemen – odpowiedział Czesław i tak już zostało.
A weźmy takiego wokalistę rzeszowskiego zespołu Blackout, który zadebiutował w 1965 roku w tamtejszym Klubie Łącznościowca, wokalistę nazwiskiem Stanisław Guzek. Ten Guzek też nie bardzo nadawał się na afisz i dlatego Stanisław Guzek został szybko Stanem Borysem. Tak nawiasem. Robiłem kiedyś wywiad z Czesławem Niemenem, pamiętam siedzimy w barku hotelu Europejskiego w Warszawie, rozmawiamy i pan Czesław nagle się – jak mawia młodzież – zawiesił. Chwilę milczał, po czym rzekł: „- Wie pan, w PRL-u, tak naprawdę, to tylko dwóch muzyków było prześladowanych – Stan Borys i ja”. Gdyby nie to, że ten tekst słyszałem na własne uszy, nigdy bym nie uwierzył, gdyby ktoś mi powiedział, że Niemen mówi takie rzeczy.
Rodowicz też jest z domu Maria, ale u nas Maria kojarzy się z Konopnicką, a piosenkarka wolała, żeby jej imię kojarzyło się nie z tuzinkową poetką, lecz z miłością życia naszego poety narodowego, Adama M., Marylą Wereszczakówną, więc Rodowicz została Marylą. Nawet jak śpiewa: „Małgośka mówią mi”.
Niegdyś bardzo poważna konkurentka Maryli Rodowicz, Urszula Sipińska, była stałą bywalczynią studia, z którego teraz do Państwa mówię, studia – jak się to wtedy nazywało – rozgłośni poznańskiej Polskiego Radia, gdzie stawała do piosenkarskich pojedynków z inną gwiazdą, Anna Szmeterling, która do Radia na Berwińskiego miała ze trzysta metrów, bo mieszkała na Matejki, dziś na kamienicy jest stosowna tablica pamiątkowa. Tylko, że Anna nie zrobiła kariery pod nazwiskiem Szmeterling, lecz wręcz przeciwnie, pod nazwiskiem Jantar.
Tadeusz Woźniak – ten od „purpurowego zegarmistrza światła” miał nazwisko pechowe, bo kiedy Woźniak próbował wejść do show-bizu, publiczność dobrze pamiętała jeszcze piosenkarza Tadeusza Woźniakowskiego. Tego od refrenu: „Mój koń, mój koń, mój koń polubił siana woń”. Więc jak Tadeusz Woźniak startował z warszawskim zespołem Dzikusy – kto go jeszcze pamięta?- to nie śpiewał jako Tadeusz Woźniak, lecz jako Daniel Dan. I dopiero po kilku latach oznajmił publiczności, jak się nazywa naprawdę.
W listopadzie 1969 roku na Młodzieżowym Festiwalu Muzycznym w Kaliszu pozwoliła się zauważyć śpiewająca panienka nazwiskiem Basia Trzetrzelewska, potem w jednym ze składów Alibabek, potem w pierwszym składzie Perfektu Zbigniewa Hołdysa, potem w grupie Matt Bianco, wreszcie w Stanach i solo, ale już niekoniecznie jako Trzetrzelewska – choć Basia nazwiska się tam nie wstydzi i wyraźnie wymienia je w nagraniach – po prostu jako Basia, co oni tam nie wymawiają Basia, lecz Bejżja jak Asia.
Z kolei Halina Frąckowiak jak zaczynała, czyli jak na II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie śpiewała „I’m Sorry” z repertuaru Brendy Lee, to śpiewała grzecznie jako Halina Frąckowiak. Potem jak śpiewała z Czerwono-Czarnymi, Taktami, Tonami i poznańskimi Tarpanami, to też dawała głos jako Frąckowiak. Ale jak związała się z grupą Drumlersi, to już nie nazywała się Frąckowak, tylko wręcz przeciwnie – Sonia Sulin. A potem rozstała się z grupą Drumlersi – oni rzeczywiście mieli w składzie instrumentalnym drumle, które fachowo nazywają się idiofonem szarpanym, nie licząc liry korbowej, przy elektrycznych gitarach naturalnie, w sumie niezły odlot. Więc kiedy Sonia Sulin rozstała się z ta lirą korbową śpiewała już grzecznie z powrotem pod nazwiskiem Halina Frąckowiak i tak zostało do dziś.
Że Jerzy Połomski wcale nie jest Połomski, to już się i mówić nie chce. Połomski jest z domu Pająk, ale to nie nadawało się na afisz, bla, bla, bla.
Z nazwami zespołów też bywało kapryśnie. Czerwone Gitary nazwały się „Czerwone”, bo pierwsze gitary elektryczne, jakie mieli na wyposażeniu, były akurat czerwone i po Niebiesko-Czarnych i Czerwono-Czarnych nastała moda, by mieć w nazwie jakiś kolor. Ale potem to już wcale gitar na czerwono nie malowali.
Tak nawiasem – Czerwone Gitary swój pierwszy koncert dały w styczniu 1965 roku w sopockim Grand Hotelu. Skład zespołu podano na afiszu, gdzie stało: Kossela, Klenczon, Dornowski, Zomerski – to nazwiska znane, ale afisz wymieniał też perkusistę Jerzego Gereta i wokalistę Roberta Marczaka? Kto zacz? Otóż byli to Jerzy Skrzypczyk i Seweryn Krajewski, którzy w ten sposób ukrywali się przed ciałem pedagogicznym własnych szkół średnich, które to ciała wydały im imienny, stanowczy i całkowity zakaz występowania w zespołach „mocnego uderzenia”.
Z kolei jak śpiewający konferansjer Niebiesko-Czarnych, Piotr Janczerski, zakładał własny zespół, zupełnie nie miał pomysłu na nazwę. Początkowo nie było wielkiego problemu, bo było ich dwóch – ten Janczerski i pewien amator z Katowic nazwiskiem Jerzy Grunwald. Ale jak dokooptowano resztę składu, to już trzeba było coś z tym zrobić i telewidzowie w trakcie programu Giełda Piosenki podsunęli nazwę No To Co. I tak już zostało. Z tym, że jak zespół No To Co nadawał swoje piosenki w słynnym radiu Luxemburg, to występował tam nie jako No To Co, lecz jako grupa from Poland o nazwie So What.
Ale czy to takie istotne, że ktoś dobiera sobie nowe nazwisko? Jeżeli tylko ładnie gra i śpiewa. Chciałoby się powiedzieć: No to co. Po angielsku: So what?
A niejaki Steven Georgiou to się nazwał Cat Stevens (o Yusufie Islamie nie wspomnę w te katolickie święta). To może i Pan będzie nadawał jako Cat Vieslaw?
Nb Niemen to może i był prześladowany ale sam też prześladował straszliwie. Dowodem muzyka do filmu „Powrót Wabiszczura” późnego Rebzdy.
Ten pseudonim – doskonała rada Wujku! Tylko po nawróceniu dodam sobie z przodu imię Osama.
A Niemen? Cóż, ktoś musiał pisać muzykę do wierszy Majakowskiego…