Pismo „Przebudźcie się!”, które znajomi Świadkowie Jehowy wsuwają mi regularnie do skrzynki na listy, do tej pory publikowało metodyczną, twardą katechezę biblijną. Wyłącznie. A w najnowszym numerze? Na dwóch kolumnach tekst o tym, jakim to ciekawym zwierzątkiem jest łoś.
Swego czasu wybudowałem sobie dom pod Poznaniem, wprowadziłem się i sam byłem ciekaw, kto w tym domu będzie pierwszym gościem. U furtki naciskają dzwonek dwie panie w średnim wieku. Podchodzę otworzyć, a jedna z nich pyta: „Czy zastanawiał się pan, kiedy będzie koniec świata”?
Innym znów razem dyskutujemy, jak to będzie wyglądało życie na ziemi po powszechnym zmartwychwstaniu. Wszyscy na mają być na wieki nieskończenie szczęśliwi. Mam wątpliwości. – Po pierwsze – mówię – będzie straszny tłok. A po drugie kłopoty z sąsiedztwem. Bo ja, na przykład, lubię słuchać bardzo głośnej, metalowej muzyki. A przecież wielu tego nie znosi. I jak my razem z moimi sąsiadami mamy być szczęśliwi? Na co znajomy świadek – Pan trochę ściszy, oni się przesuną kawałek dalej…
Na ilustracjach w „Strażnicy” ci, którzy studiują Biblię wyglądają jak Bond, który świeżo wyszedł od krawca i fryzjera. Siedzą w stylowym fotelu. W jednej ręce Księga, druga wystudiowanym ruchem podpiera nienagannie wygolony podbródek. Dorotka: – Zobacz, tak się czyta książki. A nie jak ty: leżysz w barłogu, a jak nie idziesz do ludzi, to goliłbyś się najchętniej w południe…