Philip K. Dick „Ubik”:
Zawsze chciałem przeczytać, nigdy jakoś nie było czasu. Wizja rozhustanego czasu. Widać, że pisane po amfie, LSD i czym tam jeszcze i podlewane – wiadomo. Ale uzysk wyobraźni też niewąski.
Cytaty:
Herbert Schoenheit von Vogelsang, jako właściciel Moratorium Ukochanych Współbraci, oczywiście zawsze przychodził do pracy wcześniej niż jego pracownicy. O tej porze ruch w chłodnym, odbijającym odgłosy wnętrzu budynku dopiero się zaczynał. W recepcji oczekiwał z kwitem w ręku zatroskany, wyglądający na księdza mężczyzna w bardzo ciemnych okularach. Miał na sobie kurtkę z kociego futra i żółte, ostro zakończone buty. Najwyraźniej zjawił się, by korzystając z wolnego od pracy dnia, odwiedzić jakiegoś krewnego. Zbliżało się Święto Zmartwychwstania, dzień poświęcony oficjalnie osobom na wpół żywym. Należało oczekiwać, że już niedługo zacznie się ruch.
… podszedł więc energicznym krokiem do drzwi wejściowych apartamentu, przekręcił gałkę i odsunął zasuwę. – Proszę o pięć centów – powiedziały drzwi, nie otwierając się. Przeszukał kieszenie, ale nie znalazł w nich już żadnych monet – ani jednego centa. – Zapłacę jutro – powiedział do drzwi. Znów próbował kręcić gałką, ale drzwi wciąż były szczelnie zamknięte. – Pieniądze, które ci daję, to w gruncie rzeczy napiwek. Nie mam obowiązku ci płacić! – Jestem odmiennego zdania – odparły drzwi. – Proszę sprawdzić w kontrakcie, który podpisał pan, kupując ten apartament.
Tymczasem, myślał dalej, nasz świat zamiera, cofa się we własną przeszłość, demonstruje na zewnątrz realia minionych etapów swego rozwoju. Być może, obudziwszy się pod koniec tygodnia, zobaczymy, że po Piątej Alei jeżdżą, dzwoniąc, staromodne tramwaje. „Trolley Dodgers” – zastanawiał się, co oznaczają te słowa. Zarzucona nazwa, pochodząca z przeszłości, pojawiła się w jego świadomości jako mgliste wspomnienie, wypierające obecną rzeczywistość. Pod wpływem tego niejasnego, subiektywnego przecież odczucia poczuł się nieswojo: zjawisko, jakiego nigdy dotąd nie przeżył, stało się nagle zbyt realne.
Proces cofania się w czasie przybiera na sile: archaiczne obiekty wdzierają się w nasz świat szybciej, niż nam się zdawało. Teraz każdy przeskok obejmuje jeden wiek. Winda, którą widzieliśmy, musiała mieć co najmniej sto lat.
Joe poczuł się nagle jak bezradna ćma, obijająca się o szybę rzeczywistości, znajdująca się na zewnątrz, bez możliwości ujrzenia, co jest w środku.
W każdym przedmiocie, rozmyślał Joe, muszą żyć w jakiś szczątkowy sposób jego formy poprzednie. Przeszłość – choć ukryta pod powierzchnią, utajona – tkwi tam w dalszym ciągu i może wynurzyć się na światło dzienne, gdy tylko narosłe później formy znikną w jakiś niefortunny i nieprzewidziany sposób. Mężczyzna nie zawiera w sobie młodego chłopca, lecz wcześniej żyjących mężczyzn, myślał Joe.
A więc co twoim zdaniem zrobiliśmy? Posunęliśmy się w czasie naprzód? – Nie ruszyliśmy się z miejsca – powiedział Joe. – Jesteśmy tam, gdzie byliśmy zawsze. Ale z jakiegoś powodu… istnieje wiele możliwych przyczyn… rzeczywistość przeszła proces regresji; straciła dotychczasowe trwałe punkty oparcia i cofnęła się do poprzedniego etapu. Do etapu, na jakim znajdowała się pięćdziesiąt trzy lata temu. Może zresztą nastąpić jej dalszy regres.
Zgodziliśmy się wziąć ze sobą Pat Conley, nieznajomą kobietę, której zdolności nie pojmowaliśmy; być może nawet Hollis nie wie, na czym one polegają. W każdym razie łączą się one z umiejętnością wskrzeszania przeszłości; nie jest to jednak w gruncie rzeczy umiejętność poruszania się w czasie… nie potrafi ona na przykład wybiec w przyszłość. W pewnym sensie nie umie również cofać się w przeszłość; jej zdolność… o ile jestem w stanie to pojąć… polega na wywoływaniu procesu odwrotnego, który odsłania minione etapy kształtowania się rzeczywistości.