Paweł Sołtys „Co się robi, gdy się wydało książkę”:
…dopiero po chwili uświadamiając sobie, że się będzie jeździło z obcymi ludźmi, z obcymi pisarzami, w dodatku w tym roku gościem honorowym jest Turcja, więc trzeba będzie używać angielskiego, prowadzić te małe rozmowy, które z pisarzami bezwiednie przekształcają się w eseistykę na żywo, pod stukot kół, pod piwo, pod „cholera, musi tu być gdzieś jakaś toaleta”.
Spojrzała i tym swoim angielskim, który był zrobiony z zaokrąglonego niemieckiego, spytała dalej : „Ale o czym one są? O ludziach?”. Wziąłem oddech, w którym był morawski wiatr, w którym był zapach kradzionych czereśni, w którym sierotki po państwie wielkomorawskim zamieniały się w sierotki Taboru, wziąłem na większy oddech świata, przez sekundę byłem tak pełen powietrza, że wyglądałem jak Sophia Loren, brakowało mi tylko biustonosza i łańcuszka na kostce. „Tak. jia” — odpowiedziałem słynne niemieckie pisarce tureckiego pochodzenia, ale zaraz zrobiło mi się wstyd, bo wiedziałem, że to przez ten pierdolony…
Jeden był profesorem, drugi przedsiębiorcą i kierowcą, a trzeci wymawiał się od wódki. Ale Ukrainiec przywiózł ją w prezencie, ale Słowak nie miał nic przeciwko, ale ćmy krążyły z namową wypisaną na czarnych skrzydłach. Polak, Słowak i Ukrainiec pili na stojąco, z plastykowych kieliszków, Ukrainiec po polsku wyliczał: pierwszy za spotkanie, drugi za przyjaźń, trzeci za miłość, czwarty, by źli ludzie nie siadali z nami do szachownicy, piąty — prokuratorski — za korupcję!