Niepamięć – 30 lipca 2021

Szanowni Państwo,
Musimy zacząć tracić pamięć, nawet tylko stopniowo i nieznacznie, by zdać sobie sprawę, że pamięć stanowi nasze życie. Życie bez pamięci jest niczym (…). Pamięć jest naszym spoiwem, powodem istnienia, wrażliwością, nawet naszym działaniem. Bez niej jesteśmy niczym – pisał w pamiętnikach wybitny człowiek kina, hiszpański reżyser Luis Bunuel.
A my tę płomienna tezę mamy dziś wyłożoną w więcej niż skromnym filmie składkowym, na który – niewielkie zresztą – pieniądze sypnęła Grecja, Słowenia i Polska. Film pod zajętym już od dawna tytułem „Niepamięć” koordynował reżyser Christos Nikou, który dopiero wypływa na szersze, światowe wody, poza wyspy Peloponezu. Pewnie marzy mu się kariera rodaka Yórgosa Lánthimosa, autora „Lobstera”, u którego grywają już gwiazdy tej miary co Colin Farrell.

Nie będzie to całkiem łatwe – choć w następnym filmie Nikou zameldowała się już amerykańska aktorka Carey Mulligan – bo też Nikou nie robi filmy na tematy proste i nie kręci rzeczy efektownych. Przypomina raczej tych wybitnych amerykańskich jazzmanów w typie Charliego Parkera czy Milesa Davisa, którzy nie czekali na bigband – wchodzili na estradkę, grali, co mieli do zagrania i schodzili. Nie absorbowali widowni nawet minutę dłużej niż to było ich zdaniem konieczne.
Tak tez działa Nikou. Jego film to nie fresk, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku filmu „Berlin Alexanderplatz”, to w żadnym razie traktat, nawet nie esej czy rozprawka. To raczej interwencja. Na temat pamięci i tożsamości. Jest więc nie tyle – krótko i na temat. Co – krótko sygnalizujemy temat. I schodzimy z estradki.

Bo co tu mamy? Oto mężczyzna z wyzerowaną pamięcią budzi się w jakimś nigdzie. Ekipa medyczna stwierdza, że w związku z tym istnieje on o tyle o ile.
Nic dziwnego, ostatecznie nasza pamięć, nasze wspomnienia oznaczają naszą tożsamość. Bez nich, wyzerowani, z białą pustką w głowie, nie jesteśmy już sobą. Nawet gorzej – pusta głowa to może być żerowisko dla najrozmaitszych kombinatorów, którzy zechcą nam wdrukować w te puste miejsca swoje treści, zaprogramować nas, uczynić nas zdalnym robotem.

Zresztą to się dzieje na co dzień, gdy oglądamy w nadmiarze i bezkrytycznie telewizje, gdy biegamy po stronach internetowych, najczęściej zresztą nie tak wielu, poruszamy się najchętniej w tej samej bańce informacyjnej, wchodzimy na witryny, które tylko potwierdzają to, co wiemy już wcześniej. Lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy wykształceni i bywali z większych miast zachodu Polski, ale kiedy chwytamy do ręki telefon, wchodzimy do sieci, a zwłaszcza na Facebooka, zachowujemy się jak starsze kobiety przed domostwami na Podlasiu, które lubią przesiadywać całymi dniami na ławeczce przed swoją posesją i zainteresowane są od lat wyłącznie tym, co dzieje się u najbliższych sąsiadów. Reszta świata mogłaby dla nich – i dla nas – nie istnieć.

Narracja rozwija się niespiesznie, ale nie szkodzi. Filmy tego rodzaju są jak staranny, cierpliwy wykład, w tym wypadku raczej pogadanka, jak próba objaśnienia zawiłej, hipotetycznej, choć przecież całkiem możliwej, rzeczywistości.
Tu dygresja w związku z naszą sytuacją widzów DKF-u. Jeżeli dzieło sztuki wprowadza nas w naprawdę nowy świat, musi to robić systematycznie, krok po kroku, bo inaczej byśmy w ogóle nie zauważyli, że coś się na ekranie dzieje. Mamy skłonność do nakładania na nowo oglądany film kalki z tysiąca pięciuset poprzednich filmów, jakie widzieliśmy. I jeżeli ten nowy film z grubsza odpowiada schematowi, jaki nam się w pamięć utrwalił, jeżeli film jest jakoś podobny do tego tysiąca pięciuset obrazów, to wydaje się, że w porządku, że tak ma być.

Ale jeżeli dzieło otwiera przed nami nowy świat, to albo poświęcamy mu nieco czasu, cierpliwości i zrozumienia, albo, jeżeli nie jesteśmy w dyspozycji do oglądania tego typu dzieła, odbijamy się od tego jak od ściany. Mówimy nie, nie rozumiem, dziękuję i wracamy do tego tysiąca pięciuset filmów, które już widzieliśmy. Oglądamy tysiąc pięćset pierwszy i czujemy się bezpiecznie w doskonale nam znanym świecie. A że w poznawaniu prawdziwych problemów nie wyszliśmy poza własny ogródek, to jakoś tak specjalnie nie boli.

A teraz ta kwestia niepamięci w naszym filmie. Utrata tożsamości ma charakter powszechny. Ludzie zapadają na nią tak jak choruje się skutkiem epidemii. Przypadłość może dotknąć w każdej chwili każdego, nikt się temu specjalnie nie dziwi, włącznie z samymi chorymi.

Ci ludzie, którzy stracili pamięć, są odcięci od własnych źródeł, od osobistej tożsamości, od przeszłości, ale przecież są ludźmi funkcjonalnymi, to znaczy potrafią wykonywać poprawnie bieżące czynności. Czy w sensie metaforycznym nie dotyczy to wszystkich tak zwanych zdrowych ludzi, których nie interesuje albo po prostu nie chcą wiedzieć, albo odmawiają nauki co do tego skąd się wzięli, dokąd zmierzają, jaka jest treść ich osobowości. Są po prostu ludźmi funkcjonalnymi, codziennie wykonują pewną listę czynności, która pozwala im się utrzymać. Są pracownikami, klientami pralni miejskiej, abonentami sieci telewizyjnej, numerkiem u lekarza i w urzędzie, posiadaczem konta w banku, przeżuwaczem pewnej ilości kalorii, członkiem parafii, wreszcie pozycją na liście domu pogrzebowego. Dobrze się z tym czują, nie pragną więcej, ale gdyby chcieć im zasugerować, że ich egzystencja ma jakieś przedłużenie, że rzutuje w przód, w tył i na boki, może nawet szybko ucięliby rozmowę. Czyż nie o tym właśnie był głośny swego czasu film „Matrix” braci Wachowski? „Weź niebieską pigułkę, a historia się skończy, obudzisz się we własnym łóżku i uwierzysz we wszystko, w co zechcesz. Weź czerwoną pigułkę, a zostaniesz w krainie czarów i pokażę ci, dokąd prowadzi królicza nora.”

Tam było to w formie popisowej, pokazowej, ostentacyjnej. Tu mamy opowieść ściszoną, kameralną, bardziej skupioną, ale też dajemy sobie na nią troszkę więcej czasu.

Dla kina taka implamentacja pamięci, nowej osobowości, to był temat kuszący od dawna. Tu wspomnimy filmy z z Arnoldem Schwarzeneggerem, „Total Recall”, potem jego remake. Próbą wszczepiania snów, poniekąd na ten temat jest „Łowca androidów” Ridleya Scotta, Jaseon Bourne w całej serii filmowej ciągle podąża za własną utraconą pamięcią. Nie mówiąc już o całej paradzie filmów socrealistycznych, które koncentrowały się budowie nowej tożsamości z systemach totalitarnych. Zachwalały porzucanie dawnych przyzwyczajeń, systemów myślowych, autorytetów i wierzeń; zaczynanie budowy swojej osobowości od nowa, od swoistego zera, oczywiście pod światłym kierownictwem odpowiednich czynników. U nas z tej serii mieliśmy „Pierwsze dni” czy „Przygodę na Mariensztacie”. A i tak wszyscy jesteśmy w tym względzie zadłużeni u Sofoklesa i jego Edypa, który idzie po własnych śladach.

A tutaj utrata pamięci i tożsamości odbywa się w warunkach przerażająco zwyczajnych. Ot, jeszcze jeden szpital, nowoczesny wprawdzie, ale drzwi skrzypią jak w starej stodole, mieszkania są przeciętne, umeblowanie z Ikei, szafa raz się domyka, raz nie. Ludzie dookoła też nie ze świecznika ani z dołów społecznych, wszyscy mniej więcej tacy sami, formatowani na klasę średnią w dowolnym kraju Zachodu; ani z tych zamożnych, ani z biedniejszych. To wszystko dzieje się gdzieś tu, po sąsiedzku, za ścianą, na naszym podwórku, w naszej dzielnicy. Jest przerażająco nieefektowne, dojmująco zwyczajne.

Nasz bohater stracił pamięć, jest poszkodowany, ale nie jest bynajmniej uparty. Idzie na współpracę. Jest plastyczny, łatwo daje się urobić. Dlaczego? Dlatego że on już przed utratą tożsamości jakby nie istniał. Nie widzimy w nim żadnych cech szczególnych, ważniejszych objawów osobowości. To jest po prostu Jedermann, everyman, nikt, jeszcze jeden egzemplarz ludzki. Doprowadził się do takiego stanu, inni mu pomogli i w cale mu to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, jest dość wygodne. To człowiek bez właściwości, jak chce formuła znanego pisarza, Roberta Musila. Ale też, jak sam pisarz dalej pociągnął to sformułowanie, są to właściwości bez człowieka. Teraz przyjdą inżynierowie dusz, tacy czy inni, i właściwie przychodzą na gotowe. Plastyczna masa, ta ludzka plastelina, z łatwością daje się urobić. Ci, którzy pracują nad jego świadomością to też nie jakieś demony, raczej szarzy, zmęczeni urzędnicy, tacy sami przeciętniacy jak on.

To wszystko każe postawić rozgałęziające się pytania: czy to, czego uczy nas szkoła, na przykład historia, to nie jest podawanie pewnych gotowców, kalek, schematów, bezpiecznych z punktu widzenia tej czy innej władzy. Każda władza wie, że kontrolowanie tożsamości, kontrolowanie przeszłości, to trzymanie w karbach tego, co dzieje się tu i teraz. Zawsze zjawią się usłużni funkcjonariusze, którzy podpowiedzą ci: ty się nie martw, nie grzeb w tych odmętach historii, i tak nic z tego nie zrozumiesz; my tę czarną robotę odwalimy za ciebie, potem ci wszystko wytłumaczymy w trzech punktach i prześlemy wnioski. Może nie dotyczy to tylko historii, ale na przykład wiedzy o świecie, o tym jak się żyje na mitycznym Zachodzie i na równie mitycznym Wschodzie, czy w jeszcze bardziej mitycznej Ameryce. My ci to wszystko uprzystępnimy, uzdatnimy, masz podane na złotej tacy.

Kamera raz po raz gubi ostrość, ale to nie przypadek – wszyscy poruszają się, a raczej poruszamy się, w pewnej magmie, świat widzimy przez matową szybę, poznajemy go na dotyk. To, co widzimy, to jakiś pozór, naskórek, wielu rzeczy nie rozumiemy, musimy przyznać, że ktoś wyłączył ostrość albo jej nie wyregulował. W głowie mamy jakąś rupieciarnię, jakieś strzępy, okruchy, jakieś fragmenty, pasma do niczego nie przystające, jakieś gotowce, fabułki, jak ta historia o statku, który zatonął po zderzeniu z góra lodową czy ta wakacyjna piosenka, która uczepiła się pamięci, nie wiedzieć po co.

Na koniec pytanie, stawiane zarówno sobie jak i Państwu w związku z niełatwym filmem o niepamięci. Czy Państwo mają w sobie ciekawość nowej książki, nowego filmu? Czy Państwo potrafią się dziwić? Czy Państwo jeszcze potrafią jeździć na rowerze?Tego się podobno nie zapomina. Podobno.


Sugestie do dyskusji po obejrzeniu filmu:
– Co się dzieje z naszą pamięcią? Czy my naprawdę wspominamy, czy raczej „produkujemy wspomnienia” na potrzeby chwili bieżącej?
– „Bańka informacyjna” i jej mieszkańcy (czyli my sami). I nasze samopoczucie wewnątrz.
– Psychiczna samoobrona przed manipulacją (medialną, ale nie tylko). Nasze szanse w tym starciu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *