Niech sczezną artyści

Kantor z boku dyryguje.  Tytuł, jak mówił, zupełnie przypadkowy.
Same uniformy z czasów CK.
Albo ubrania  czasów Kafki.
Na szkielecie konia wjeżdża wódz. Generałowie wiwatują przy „Pierwszej brygadzie”. Dziś byłby pewnie skandal.
Sceny umierania – powtarzane jak na filmie zacinającym się w starym kinie.
Dialogi – absurdalny automatyzm. Podkład – knajacka bałałajka.
Gotowce „O mój rozmarynie…”.
Kantor: „… swój szczątkowy, niepełny żywot wiodą egzystencje i zdarzenia już umarłe, choć nie do końca zapomniane”.
Detal podwórkowy i metafora najważniejszych spraw.
Ktoś pluje krwią na śnieg – gruźlik.
Chuda wdowa w czerni – jak personifikacja śmierci.
Sen, majak, zmora.
Zadziwiające jak we wspomnieniach z prowincjonalnego podwórka blisko do parady wojskowej.
Podwórko-kosmos.
Tango jako motyw napędzający akcję.
Śmierć jako tajniak z postawionym kołnierzem.
Rupieciarnia, coraz większa.
Powiedzonka karciane: „- Nie zaglądać! Karty nie kalendarz!”; „Figur na figur, jak mówił święty Igur”.
Figury jak z Wita Stwosza.

Niech sczezną artyści, reż. Tadeusz Kantor 1988

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *