Miłosz Kamil Manasterski „Tramwaj zwany 805N”

Miłosz Kamil Manasterski „Tramwaj zwany 805N”:

Reporterskie groteski. Gorzej, że życie realne dawno przerosło u nas groteskę.
Cytaty:

Przejechaliśmy spokojnie razem jeden przystanek, zresztą niezbyt długi i zatrzymaliśmy się na następnym. Drzwi się zamykają, mamy jechać dalej, a tu krzyk straszny, zgiełk przeraźliwy. Jeden maluch, podczas nieuwagi strzegącej go kobiety, niechybnie pochłoniętej oglądaniem sklepowych wystaw, połknął bilet, szczęściem jednorazowy. Szamotanina, próby wydobycia choćby hologramu, wyrzuty wzajemne matek zjednoczonych w nieszczęściu, bo gdybyż konduktor… Chciałbym coś zrobić, choćby miejsca ustąpić matce płaczącej, kiedy nikt na mnie nie zwraca uwagi. Matki załamują ręce jednoręcznie, drugą ręka przytrzymując się tramwaju, który przecież razem z nimi trzęsie się, podskakuje i skrzypi. Pozostałe dzieci płaczą, bo też chcą zjeść swoje bilety. Jedno chce spróbować jak smakuje kasownik.

Ja słyszałam w radiu, ksiądz Prycyk opowiadał, że będzie Anastazja, a potem zmniejszą podatki, tym najbogatszym, wie pani. I narkotyki, będą jak w Holandii, w każdym kiosku Ruchu. – A potem przyjdą Niemcy i wszystko wykupią. – Tak, pani, tak!

Nie na rękę byłoby nam dalsze rozwijanie definicji postindustrialnego eklektyzmu. Tego terminu użył dziennikarz z gminnego miesięcznika po tym jak usłyszał nasz kawałek nagrany garażową metodą. Dziennikarz nie był całkiem trzeźwy, ale określenie bardzo nam się spodobało, choć nie byliśmy pewni jego znaczenia.

Nasz menedżer, którego widzieliśmy zresztą tylko dwa razy na kacu, który załatwił nam tylko jeden koncert w Suwałkach, za który dotąd nam nie zapłacił, który był dla nas nieuchwytny od pół roku i który podobno miał wyczucie do talentów, ale za to był głuchy na lewe ucho, więc nasz menedżer obiecał nam kiedyś, że jak nagramy demo, to zainteresuje nim poważną wytwórnie, bo to, co robimy, jest naprawdę NOWE. Opowiadaliśmy o tym później wszystkim znajomym, nawet w prasie lokalnej był artykuł pt. „The Gorące Parówy nagrywają płytę w Londynie”.

– Może niech śpiewa po angielsku…? – zaproponował pałker. To był jakiś pomysł. – Ale ja nie znam angielskiego… – cichutko westchnął śpiewak. – Co ty, głupi? – zaperzył się basista. – Każdy zna angielski. Zaśpiewaj: bejbi aj lowju bejbi. Soł macz, hał du ju du, heloł juesej i coś tam jeszcze. Nie połapią się. W końcu to poezja.

…baba cały czas nerwowo rozwiązuje krzyżówkę a pociąg stoi w nieszczerym polu / od pięciu minut baba zastanawia się kto jest autorem Potopu / liczy kratki i najwyraźniej próbuje wpisać [Hoffman] tylko nie jest pewna czy przez samo [H] czy [CH] / chciałaby mnie zapytać ’ ale się boi / mógłbym przecież powiedzieć coś strasznego …

… w międzyczasie próbuję przykoncetrować się na scrollingu krajobrazu za oknem / na pierwszym planie rdzawe zacieki ’ dalej plamy błota ’ za szybą zwyczajna Polska / tu krowy ’ tam pole ’ tu ziemniaki ’ tam elektorat / i liście ’ sporo liści / w różnych kolorach / ładne / i tylko trawa gdzieniegdzie niebezpiecznie zielona / relaksująca…

Dostałem pracę w agencji reklamowej. Z ogłoszenia: „AAAAAA Światowa korporacja reklamowa zatrudni na różnych stanowiskach osoby bez wykształcenia. Doświadczenie nie wymagane”. To była praca dla mnie.

Po jakimś czasie złapała go zadyszka. Ostatnio miał niewiele ruchu, a jeśli już, to na terenie biura.

Co tu kryć, ja byłem tym głupim, nielubianym dzieciakiem, którego ojcem mógł być listonosz (jak podejrzewał tata), a matką nieznana bliżej kobieta rodząca na tym samym oddziale położniczym (jak podejrzewała mama).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *