Zamiast notatek rozmowa z Romkiem Rogowieckim (Radio Dla Ciebie), pospieszna rekonstrukcja z nagrania.:
„Miles Davis i ja”
– Wiesiek, mamy na rozkładówce dramat biograficzny pod tytułem „Miles Davis i ja” – po angielsku: „Miles Ahead” – w reżyserii Dona Cheadle’a. O życiu i twórczości legendarnego trębacza jazzowego. Przyznam ci się, że trochę boję się takich filmów. Bo wielki talent to jest zawsze jakaś tajemnica. A w kinie mamy – powiedzmy – wybitnego malarza, który jest takim sobie człowieczkiem. Aż nagle staje przed sztalugą, rozlega się orkiestra symfoniczna i on z rozwianym włosem macha pędzlem, z czego wychodzi arcydzieło. Kicz, zwyczajny kicz!
– No, ale tu jest lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej. Zaczyna się od tego, że Miles Davis tłumaczy się dziennikarzowi z tego, że porzucił muzykę. Na pięć lat. Ogólna rozsypka, przekonanie, że się wypalił i na to wszystko wytwórnia Columbia i dziennikarz z „Rolling Stone”, którzy próbują przywrócić go życiu, muzyce, show businessu. Bardzo malowniczy zakręt. Bo w filmach biograficznych o artystach najgorzej jest wtedy, gdy życie geniusza układa się jak bryk do trzeciej klasy gimnazjum: najpierw było to, potem było tamto, a w końcu doszło do tego czy tamtego. Tak dorżnięto tępym nożem – przykładowo – Raya Charlesa w filmie „Ray” Taylora Hackforda, nudnym jak referat o kampanii buraczanej.
– Coś tu jest na rzeczy, bo życie nas, zwykłych ludzi, też nie przebiega – wbrew pozorom – systematycznie, rok za rokiem. Przez parę lat nie dzieje się nic, żyjemy sobie jak roślina. Aż tu nagle wchodzimy na obroty i mamy te swoje zupełnie cudowne trzy kwartały, które potem wspominamy do późnej starości.
– Otóż to! Tak właśnie kombinowali twórcy filmu o Milesie Davisie. Poza tym, Romek, powiedzmy sobie i to, że nas w życiu jest wielu, choć nosimy to samo imię i nazwisko. Co mieliby sobie do powiedzenia redaktor Roman Rogowiecki lat 35 – przynajmniej na tyle wyglądasz, Romek, w radiu – z Romkiem Rogowieckim lat 15? Ano: cześć-cześć, jak leci, pa! I tyle! To są – w pewnym sensie – dwaj zupełnie różni ludzie.
– Niby tak. Ale co z tego wynika dla filmu biograficznego?
– Ano to, że rozsądny film biograficzny nie powinien być jak ankieta personalna starszego referenta w gminie. Rozsądny reżyser wyjmuje z biografii dwa, trzy momenty węzłowe, przełomowe, mocno filmowe i z nich buduje postać.
– No tak, ale jak weźmie na tapetę taki moment, który nie spodoba się – przykładowo – rodzinie?
– To będą protesty, straszenie prokuratorem, że film oczernia i pomawia. Tak było z filmem „Żelazna dama”, gdzie Meryl Streep zagrała Margaret Thatcher jako kobietę starą, schorowaną, pokonaną przez Alzheimera, która nie pamięta nawet, że była kiedyś jakimś premierem. No i rodzina protestowała: że – jak to? To ma być ta „żelazna dama”? Tak ma przejść do Historii?!
– Pewnie nie mogli zrozumieć, że Margaret Thatcher inaczej przejdzie do historii polityki, a inaczej do historii filmu.
– Zwłaszcza, że film nie bawi się w wyważanie zasług i grzechów polityka czy artysty. Od tego jest Sąd Ostateczny. Film ma dać interesującą wizję w oparciu o biografię. To wszystko!
– Znawcy twierdzą, że z filmu „Amadeusz” Miloša Formana, który jest o Mozarcie, nie dowiemy się o kompozytorze zbyt wiele. Nawet gorzej – to film zakłamany i bałamutny.
– I w pewnym sensie mają rację. Bo – jak powiada klasyk – „Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu, która mówi: „Prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera”.
– „Niech on się odszczekuje swoim prześladowcom z pańskiego dworu. Niech on nie miauczy…”
– „Amadeusz” Formana jest o zjawisku typu: wielki talent – mały charakter. W bardzo umownym powiązaniu z Mozartem i Salierim. Oto Pan Bóg daje komuś bajeczne zdolności, ale ten ktoś nie umie ich udźwignąć, bo jest głupi, leniwy, ogólnie niepozbierany. A iluż było takich rockmanów, których Pan Bóg dotknął cudowną różdżką, a oni wydali trzy płyty, a potem się zachlali jak kompletni idioci? Brian Jones, John Bonham, Phil Lynott, Jim Morrison, Bon Scott… Mam wymieniać dalej?
– Nie musisz. Zresztą mało mamy takich u nas, w Polsce? Ale wróćmy do Milesa Davisa z filmu Dona Cheadle. To jest film o raczej o Davisie czy raczej o czymś innym.
– To jest film o tym, że wielki talent może spokojnie wykiełkować w dwóch pokojach z kuchnią. O ile jest to naprawdę wielki talent.