Łukasz Lamża „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”

Łukasz Lamża „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”:

Tytuł wyjaśnia wszystko.
Cytaty:

… archiwum idei – w ogólniejszej kategorii zaskakujących przejawów ludzkiej kreatywności, jak szachoboks, laser na komary, wojskowa fotografia lotnicza z użyciem gołębi albo manualizm, czyli sztuka produkowania dźwięków wyłącznie przy użyciu własnych dłoni.

… próba zrozumienia, co tak naprawdę twierdzą antyszczepionkowcy, homeopaci, różdżkarze czy płaskoziemcy. Zwykle okazywało się, że ich teorie kryją w sobie znacznie więcej treści, niż można by przypuszczać, gdyby sądzić wyłącznie po ich obecności w mediach głównego nurtu.

… w ciągu minuty można spokojnie wypowiedzieć dziesięć nieprawdziwych zdań, które będą intuicyjnie zrozumiałe dla publiczności, podczas gdy rozpracowanie ich zajęłoby wiele godzin i wymagałoby sięgnięcia do specjalistycznej wiedzy z zakresu fizyki, chemii, farmakologii, fizjologii człowieka i biotechnologii.

Poniżej określonego progu liczby osób zaszczepionych, określanego w epidemiologii jako H I T (herd immunity threshold), choroba będzie już stale występowała w populacji – odsetek osób zarażalnych jest na tyle duży, że lokalne ogniska choroby łączą się ze sobą i choroba „przepływa” pomiędzy tymi osobami, nigdy nie gasnąc całkowicie. Jeśli liczba chorych jest stała, mówimy o chorobie endemicznej, jeżeli rośnie – jest to epidemia.

Krótko mówiąc, odmowy szczepienia obowiązkowego nie da się sprowadzić do naiwnego, libertariańskiego „decydowania o sobie”, o którym mówi tak wielu antyszczepionkowców. Samodzielne „decydowanie” o szczepieniu to nie indywidualizm, to po prostu egoizm. Równie dobrze można by samodzielnie „zdecydować”, że nie ma się ochoty na dorzucanie do benzyny podczas wspólnego przejazdu na drugi koniec Polski.

Oto autentyczna relacja z przeżyć będących skutkiem ułożenia kabli głośnikowych na specjalnych podstawkach (dziewięćset pięćdziesiąt złotych za sztukę), tak aby nie stykały się z podłogą: Podstawki powodują, że brzmienie pogłębia się i szlachetnieje. […] Słychać to jak dodanie do brzmienia pespektywy i życia.

Problem pojawia się jednak wtedy, gdy w te barokowe opisy próbuje się mieszać naukę, implikując choćby, że przepuszczenie prądu przez urządzenie audiofilskie potrafi „uporządkować przepływ elektronów”, usuwając z nich „energię szumu kwantowego”, co skutkuje dźwiękiem o „lepszej rozdzielczości, większym cieple i głębi harmonicznej” (co robią rzekomo „oczyszczacze kwantowe” – quantum purifiers – firmy Bybee).

Rzecz w tym, że opisy te albo wyrażone są językiem tak mętnym, luźno tylko czerpiącym z rzeczywistego nazewnictwa naukowego, że nie sposób się zorientować, o czym właściwie mowa…

… jesteśmy przekonywani, że na pewno występuje jakieś negatywne zjawisko, które na pozór brzmi naukowo – i którego opis w miarę naszego dociekania staje się coraz bardziej mętny – oraz oferowane nam jest, za słoną cenę, rozwiązanie tego problemu, również opisywane przy użyciu tak mętnego języka, jak to tylko możliwe.

I tu dochodzimy do sedna. Opisy zacieśniania, wyrównywania, wzmacniania i harmonizacji wiązań atomowych to tak naprawdę tylko drobny dodatek do tego, co stanowi „mięcho” każdego opisu produktu audiofilskiego: zachwycone wypowiedzi szczęśliwych kupców dobrze wymrożonego kabla zasilającego, którzy w końcu usłyszeli prawdziwą głębię Mozarta, Coltrane’a czy Lennona. Krótko mówiąc… „To po prostu słychać”…

… ludzkie ucho, nieuprzedzone przez mózg co do ceny i jakości kabla zasilającego, nie jest w stanie usłyszeć różnicy między zwykłym egzemplarzem, na przykład takim dodawanym gratis do wieży stereo, a kablem z górnej półki.

Zrobię dokładnie to, co mi zalecił anonimowy autor wlepki, i to, co robią miliony ludzi na całym świecie: spróbuję wyrobić sobie zdanie po prostu metodą „obejrzenia filmu na YouTubie”. Bądź co bądź, taka jest właśnie najpowszechniejsza dziś metoda…

Standardowe wyjaśnienie jest następujące: w silniku samolotu odrzutowego następuje spalanie paliwa. Jednym z produktów tej reakcji jest para wodna. Samoloty latają na wysokościach, na których temperatura powietrza jest bardzo niska. Para wodna ulega kondensacji, powstaje więc najzwyczajniejsza w świecie chmura, tylko mająca kształt krechy, a w gruncie rzeczy dwóch lub czterech krech, które później zlewają się ze sobą i tworzą jedną białą smugę. I tyle. Formalny termin na tego typu strukturę to „smuga kondensacyjna”…

Atmosfera grozy przepełnia jednak cały film, a wszystko, co zostaje w nim powiedziane, brzmi złowrogo. W towarzystwie takiej muzyki można by powiedzieć nawet: „Andrzej poszedł do sklepu”, a my podejrzewalibyśmy, że zostanie tam zamordowany.

… diagram Venna zbierający najróżniejszego rodzaju teorie pseudonaukowe i paranormalne. Odnajdziemy na nim wzmianki o zjawiskach takich jak fantomowe helikoptery, międzyrządowe programy kontroli grawitacji, bazy kosmitów na Antarktydzie, Nowy Porządek Świata, reptilianie, tajemnicze składniki dodawane do coca-coli i red bulla w celu kontroli umysłu, implanty, wiadomości podprogowe w reklamach, energia orgonowa i energia próżni… Dla mnie wpuszczenie tylko jednej z tych teorii do światopoglądu wymagałoby sporego wysiłku poznawczego i zgromadzenia olbrzymiej liczby wysokiej jakości dowodów, a także budziłoby setki kolejnych pytań. Gdy jednak „ekosystem spiskowy” jest dla kogoś naturalnym środowiskiem intelektualnym, wręcz nie ma czasu zajmować się szczegółowo każdym z tych spisków z osobna, a ponadto otwarcie się na kolejny wiąże się ze znacznie niższym „progiem energetycznym”. Jeśli już wierzę, że istnieje rząd światowy aktywnie kontrolujący myśli milionów ludzi poprzez rozsypywane z pokładu samolotów mikroskopijne urządzenia elektroniczne, to rozszerzenie tej teorii o nową jednostkę dermatologiczną nie stanowi większego problemu.

… gdy liczba spisków w światopoglądzie przekroczy pewne stężenie, uwaga poświęcana każdemu z nich z osobna spada poniżej poziomu pozwalającego na jego racjonalne opracowanie. Spiski lubią zaś występować stadnie.

… gdy zarzuca się zwolennikom pseudonauki, że ich propozycje nie trzymają się kupy, standardowo odwołują się oni do przyszłego rozwoju nauki. Z tą metodą argumentacji jest jednak parę problemów. Po pierwsze, przyszły rozwój nauki może przecież równie dobrze wzmocnić nasze obecne przekonania – na przykład to, że woda nie może mieć pamięci – i to jest tak naprawdę znacznie częstsza sytuacja niż spektakularne rewolucje naukowe.

… częstość i ilość rewolucyjnych przemian w nauce jest nie aż tak duża, jak mogłoby się wydawać. Wrażenie, że lekarze i naukowcy stale zmieniają zdanie i przekreślają wyniki swoich poprzedników, pojawia się głównie dlatego, że media donoszą wyłącznie o przewrotach w rozumieniu świata, a nie o tych wszystkich milionach przypadków, gdy nowe badanie po prostu potwierdziło stare.

Irydologia – zwana też irydodiagnostyką – to metoda rozpoznawania chorób na podstawie wyglądu tęczówki. Irydolodzy pracują z użyciem szczegółowych „map oka”, na których zaznaczone są konkretne punkty na tęczówce odpowiadające na przykład oskrzelom, przeponie, wątrobie albo lewej nodze. Plamy w tych położeniach, ale również inne sygnały, jak kształt źrenicy, miałyby świadczyć o występowaniu wszelakiego rodzaju chorób, od kamicy nerkowej i marskości wątroby przez padaczkę i bezsenność aż po cukrzycę czy alergie. Jak to działa i czy to działa?

… fałszywe jest nie samo przekonanie, że stan zdrowia „odbija się w oczach”, tylko raczej idea „mapy irydologicznej” i wiara w to, że zmiany tęczówki towarzyszące chorobom są regularne, powtarzalne i nieuniknione. Nic na to nie wskazuje: tęczówka nie jest magicznym narzędziem diagnostycznym, a już na pewno nie sprawdza się lepiej od standardowych metod rozpoznawania chorób.

… istnieją oczywiście setki lekarstw i metod medycyny ludowej – w tym chińskiej – które są skuteczne. Powinniśmy je jednak stosować nie dlatego, że są chińskie, tylko dlatego, że działają.

… zauważmy, jak rzadko zwolennicy medycyny tradycyjnej odwołują się choćby do tradycji afrykańskich albo, by nie szukać daleko, kreteńskich albo mezopotamskich – które są przynajmniej tak stare, jeśli nie starsze, od chińskich. To już jednak czysta kwestia mody i mitu „chińskiego mędrca”.

Kreacjonizm, bez żadnych dodatkowych określeń, to po prostu wiara w to, że świat został stworzony przez istotę ponadnaturalną. W tak ogólnym sformułowaniu jest to więc wizja świata w żaden sposób niewykluczająca się z obecnym stanem wiedzy naukowej.

Kreacjoniści młodoziemscy wierzą w bardzo szczególną wersję opowieści o stworzeniu – dosłownie rozumianą historię biblijną, włącznie z pieczołowicie zrekonstruowaną chronologią wydarzeń po stworzeniu świata, co prowadzi do wniosku, że stworzenie miało miejsce sześć–osiem tysięcy lat temu. To zaś jest po prostu niemożliwe.

Najsłynniejsza chronologia biblijna – czyli historia świata opracowana i wydatowana na podstawie Biblii – wyszła spod ręki arcybiskupa irlandzkiego Jamesa Usshera (1581–1656). Jego zdaniem Wszechświat powstał dokładnie 22 października 4004 roku przed naszą erą.

Kreacjonizm młodoziemski cieszy się szczególnie dużą popularnością w Stanach Zjednoczonych. W 2017 roku badający opinię publiczną Instytut Gallupa ogłosił, że wedle jego badań trzydzieści osiem procent dorosłych Amerykanów zgadza się ze zdaniem, że Bóg stworzył świat w mniej więcej obecnej formie nie więcej niż dziesięć tysięcy lat temu.

Ostatecznie rodzina Noego, jeśli wierzyć Woodmorappe’owi, musiałaby przed wyruszeniem w podróż lub w jej trakcie zadbać o sprawy takie jak: skonstruowanie specjalnych koryt z osłonami gwarantującymi niewylewanie się z nich wody w czasie sztormów75, utrzymywanie dodatkowej populacji kotów lub mangust w celu walki z gryzoniami lęgnącymi się w tysiącach ton sprasowanego siana76, zgromadzenie i utrzymanie dżdżownic dekomponujących nawóz zwierzęcy77, trenowanie i poskramianie zwierząt typu dzikie koty, skunksy i jadowite węże78, długotrwałe obserwowanie przedstawicieli tych gatunków ptaków, których samce i samice nie różnią się wyraźnymi cechami anatomicznymi, aby do arki trafiły pary dwupłciowe79, regularne wypuszczanie na wybieg 1810 zwierząt, które według Woodmorappe’a wymagają ruchu, by przeżyć80, konstrukcja bambusowych klatek dla ptaków81, okładanie wilgotnymi ręcznikami hipopotamów82, a także trenowanie kolibrów, by nauczyły się pić słodką wodę z kubeczków83, nietoperzy, by zjadały robaki z ręki84, i lelków, by oduczyły się spożywania żywych owadów85.

„Płaska Ziemia pokazuje ci, że nie jesteś pomyłką, że zostałaś stworzona, a więc że masz sens, znaczysz coś dla świata. Nie jesteśmy małpami frunącymi przypadkowo przez przestrzeń na jakiejś piłce” – powiedziała jedna z rozmówczyń van Zeller.

Skala spisku, który wiąże się z płaską Ziemią, jest jednak zupełnie wyjątkowa. Wszystkie zdjęcia z Kosmosu, wszystkie symulacje pogodowe, wszystkie modele geologiczne i planetologiczne musiałyby być celowo fałszowane, co w praktyce oznacza, że każdy naukowiec, od najskromniejszego geologa na lokalnym uniwersytecie do inżynierów aeronautycznych i wszystkich meteorologów świata musieliby aktywnie głosić nieprawdę, doskonale o tym wiedząc.

Ostatecznie mówimy więc o milionach ludzi biorących udział w konspiracji: o naszych znajomych i krewnych, kolegach z pracy i ludziach przygodnie spotkanych w pociągu.

Zahartowani koneserzy różnego rodzaju teorii pseudonaukowych doskonale znają prawo Poego: „Nie da się odróżnić parodii odpowiednio ekstremalnego poglądu od jego rzeczywistego wyrazu”. Trudno o lepszą demonstrację tej reguły niż teoria płaskiej Ziemi.

Wizja świata radiestetów wyłaniająca się z moich rozmów i lektury stron promujących biznes radiestetyczny z grubsza przedstawia się następująco: świat przepełniony jest rozmaitymi formami energii, z których część to „energie specjalnego rodzaju”, niewykrywalne normalnymi metodami naukowymi.

… jestem przekonywany, że w gruncie tkwią nie tylko żyły wodne (grube jak rura kanalizacyjna albo cienkie jak niteczki) i płaskie cieki, lecz także powierzchnie energetyczne, próżnie oraz, co szczególnie mnie niepokoi, plamy radioaktywne (!).

… jedni przekonują mnie, że mają do dyspozycji najpotężniejsze egipskie wahadła wyposażone w starożytne moce, a drudzy – precyzyjnie wyważone, wycinane laserem wahadła ze szwedzkiej stali nierdzewnej. Różdżki – z tego, co zdążyłem się zorientować – wychodzą z mody, a gdy już występują, mają postać metalowego pręta – ku mojemu wielkiemu zawodowi i trochę wbrew podtytułowi tego rozdziału, nikt nie oferuje mi diagnozy patykiem. Trochę szkoda.

Gdy radiestetka B poinformowała mnie, że pod moją działką przebiega sieć mikrożyłek wodnych wysyłających na wszystkie strony różnokolorowe promienie – żółte powodujące choroby układu nerwowego, niebieskie wywołujące ból mięśni i czerwone prowadzące do chorób krwi i wątroby – mało nie osłabłem.

Radiesteta A twierdzi z kolei, że jako profesjonalista wyznaczy siłę promieniowania żył wodnych w „skali Bovisa” – kluczowe jest, jak mnie zapewnia, aby miało ono wartość powyżej sześciu i pół tysiąca jednostek. Gdy pytam o tę skalę, najpierw zostaję uspokojony, że jest to po prostu miara siły promieniowania („tak samo jak masę mierzy się w kilogramach”), jednak na pytanie, jaka jest właściwie jednostka, w której wyskalowano ową „skalę Bovisa” – to znaczy, czego jest sześć i pół tysiąca – mój rozmówca zaczyna się plątać i w końcu odpowiada, że promieniowanie geopatyczne mierzy się po prostu w… „jednostkach”. Trzymane w rękach wahadełko po prostu „mówi” różdżkarzowi, ile jednostek „bije” w danym miejscu…

Strukturyzacja wody to ogólna nazwa różnych procesów mających rzekomo trwale zmieniać strukturę wody w skali cząsteczkowej, co z kolei miałoby mieć pozytywny wpływ na zdrowie osób ją pijących. Jesteśmy więc w samym sercu Krainy Szarlatanerii, ponieważ w tym przypadku chodzi o jedną prostą rzecz: produkt, który można kupić.

Działająca w Polsce firma HarmonyH2O sprzedaje Aktywne Kubki, Aktywne Podstawki, Aktywne Kule i Aktywator Wody Royal, które zmieniają proporcję „ortoklastrów” do „paraklastrów”, czym powodują, że zwykła woda z kranu zamienia się w „żywą wodę”, a ta „dostosowuje się do organizmu”, wypłukując z niego toksyny, a także… „zapobiega błędom podczas replikacji D N A , która jest częstą przyczyną powstawania nowotworów” (pisownia oryginalna).

„Wytłumaczenie jest wszędzie, byle nie tam, gdzie panuje wiedza” – oto odwieczne motto szarlatana.

Jedna z największych polskich gwiazd medycyny alternatywnej, inżynier Jerzy Zięba, sprzedający Polakom niemal wszystkie dające się wyobrazić absurdalne produkty paramedyczne, w trakcie jednego ze swoich wykładów wspomniał o tej zdumiewającej praktyce. Rzekomo miałoby być możliwe zwiększenie jędrności piersi wyłącznie wskutek sugestii wprowadzonej w trakcie seansu hipnotycznego. Wzmianka ta stała się błyskawicznym hitem internetu i każdy szanujący się krytyk medycyny alternatywnej użył jej jako koronnego argumentu na rzecz tego, że Zięba wkracza w otchłań szaleństwa.

Jeśli odrzeć hipnozę z mistycznej otoczki, jest aż nadto dobrych powodów, aby wierzyć w jej skuteczność. Siła ludzkich przekonań i sugestii jest doskonale znana w medycynie, czego dowodem jest choćby wszechobecność efektu placebo, również na kartach niniejszej książki. Umysł ludzki, odpowiednio nakierowany, potrafi realnie wpłynąć na ciało.

Jak wiadomo, „dawka czyni truciznę” – jeden i ten sam związek, wraz ze zwiększaniem dawki, może być kompletnie obojętny dla organizmu, następnie efektywny, a potem toksyczny. Zwykła aspiryna po przekroczeniu pewnej dawki krytycznej może wywoływać przyśpieszenie akcji serca, halucynacje, napad padaczkowy, a nawet zatrzymanie akcji serca i śmierć.

Siłą nauk medycznych jest statystyka: im większa liczba przypadków, które w dodatku są jak najbardziej do siebie podobne, tym większe prawdopodobieństwo, że uda się wyizolować z chaosu danych kolejną „małą prawdę ogólną”. Kolejne poziomy badań naukowych ilustrują właśnie moc statystyki.

Klimat Ziemi zmienia się w ostatnich dziesięcioleciach intensywniej, niż działo się to przed tysiącami czy milionami lat. Odpowiedzialność za te zmiany w znacznym stopniu ponosi człowiek. Zmiany te mogą poważnie wpłynąć na stan atmosfery, hydrosfery i biosfery, a więc i na całą ludzkość. Przeciwdziałanie tym konsekwencjom wymaga działań na poziomie międzynarodowym, narodowym i instytucjonalnym, ale też osobistym. Sceptyków klimatycznych można więc podzielić na kategorie ze względu na to, jak wielu spośród tych czterech zdań zaprzeczają.

Oskarżanie klimatologów, że wypowiadają się na temat zmian klimatu bez całkowitej pewności, a także triumfalne wytykanie wszelkiego typu przybliżeń, niepewności i omyłek, jest czynnością tyleż banalną, co bezpłodną i w gruncie rzeczy nonsensowną. Równie dobrze można oskarżać producentów samochodów, że nie dają stuprocentowej gwarancji, że przejadę bez żadnej usterki z punktu A do punktu B. Całe to narzekanie sceptyków klimatycznych sprowadza się tak naprawdę do „odkrycia”, że świat nie jest idealny…

Live Water, podobnie jak inni zwolennicy żywej wody, chętnie odwołuje się do estetyki „plemiennej”, pokazując dzikie wodospady i krajowców nachylonych nad krystalicznie czystymi strumieniami. Trend ten powolutku przesącza się przez granicę oceanu i zwolenników surowej wody można dziś już znaleźć również w Polsce. W materiałach reklamowych jednej z polskich firm sprzedających Aktywne Kubki i Aktywne Podstawki, zamieniające wodę martwą w wodę żywą, znajduje się zapewnienie, że tak czystą wodę, jaką staje się zwykła kranówka po wlaniu jej do Aktywnego Kubka, można by znaleźć tylko wiele kilometrów w głębi lądolodu antarktycznego. Wszędzie indziej woda została „zaburzona” przez człowieka.

Odwoływanie się do „naturalności” i „natury” jako do wartości samej w sobie to stary pomysł, wynikający z przeciwstawienia sobie „dobrej” przyrody i człowieka, który „oddzielił się” od niej i jest teraz przez to „zły” i „zepsuty”. Czasem mówi się, że pomysł ten ma rodowód romantyczny – bo rzeczywiście, autorzy epoki romantyzmu, zainspirowani między innymi poglądami JeanaJacques’a Rousseau, z wielką miłością wypowiadali się o „stanie natury”.

Tym, co napędza tak gorące umiłowanie do „stanu natury” – teraz już w szerokim sensie, włącznie z „naturalną wodą”, „naturalnymi materiałami” czy „medycyną naturalną” – jest najczęściej zwykła niewiedza o tym, jak wygląda „naturalny stan rzeczy” w danym przypadku.

To, co obecnie dzieje się w tak zwanych krajach wysoko rozwiniętych, wynika głównie z tego, że ludzie zapomnieli, jak tak naprawdę wygląda ów mityczny „stan natury”, i nie doceniają „stanu cywilizacji”.

6 komentarzy do “Łukasz Lamża „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”

  1. Dzięki wniknięciu w pejzaż umysłowy np. różdżkarza (i jego klientów) bez porównania lepiej rozumiem, co dzieje się w kraju…

    1. Ja z kolei widzę, że towarzystwo foliowej czapeczki trzyma się mocno. Książka to jedna sprawa. Czasami boję się FB odpalić, by nie zobaczyć jakiś dziwnych rzeczy, które mi – dzięki znajomym – wyskakują.

      1. Sam FB trzymałem dobrych kilka lat temu przez trzy dni (dobrzy ludzie pomogli zlikwidować konto, bo sam nie umiałem). Bo – odpowiadać na wpisy i lajki to strata czasu. Ignorować je – niegrzecznie. A tak piszę sobie bloga „technicznego”. Zasadniczo tylko dla siebie. Ot, żeby zanotować wieczorem, że całkiem nie spieprzyłem dnia, w czym bywam mistrzem…

        1. Czasami… Jak widzę wpisy o chemitrailsach, albo o innych dziwnych rzeczach, to zastanawiam się, co poszło nie tak.
          Kiedyś mogła być opcja że ludzie en masse mogli być niedoinformowani, bo nie było szybkiego dostępu do wiedzy. Ale teraz patrząc: nie, to chyba nie to.

          1. Mniejsza o to, co oni sądzą o pochodzeniu smug na niebie. Gorzej, że na podobnych zasadach interpretują to, co się dzieje w życiu publicznym…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *