Tu i tam we wschodniej Wielkopolsce.
W Konińskiem co kawałek baner: „Tartak objazdowy”.
W miasteczku Sompolno mży. W bocznej uliczce podchodzi do mnie obszarpany facet. W ręku trzyma kilka noży. W panice myślę, jak się bronić, a ten się przysuwa i szepce:
– Tanio…
Na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Kole zapalam świeczkę. Podchodzi mocno starszy pan.
– I co? Nic nie chcą powiedzieć…
– Ano, nie chcą.
– A to podobno, jak zdjąć płaszcz. Chwila szamotaniny i po krzyku. Jak zamknąć za sobą drzwi.
– Podobno. Ale nikt nie wrócił, żeby potwierdzić.
– Panie, ja ich pamiętam – wskazuje na radzieckie mogiły. W 1945 roku miałem 14 lat, a oni mieli po 16. I tylko ciągle pytali: „Kuda na Berlin?” A jak ginęli, nikt się nimi nie przejmował. „Ludiej u nas mnogo…”
W Kole gimnazjum im. Stanisławy Fleszarowej-Muskat. Nareszcie coś, co nie nazywa się im. Mickiewicza czy Tuwima. Ta Fleszarowa to taka gorsza Siesicka, ale czytana była przez dziewczęta masowo, bo nie było jeszcze „Harlequina”. W Kole – czytam – uczyła się, jej ojciec był tu nawet burmistrzem.
W 1989 roku chciałem z nią zrobić wywiad dla „Wprost”. Napisałem list. Odpowiedział mi mąż, że właśnie zmarła.
Zupełnym przypadkiem zaglądam na cmentarz w wioseczce Babiak, między Sompolnem i Kłodawą. Trudno się skupić na „Wiecznym odpoczywaniu…”, bo kwiaty strasznie dają po oczach. To wygląda na konkurs: Kto wymyśli bardziej jaskrawego i zajebistego kwiata. Walka zacięta. Cygański tabor to pikuś przy cmentarzu w Babiaku.