Kuba Wojewódzki „Nieautoryzowana autobiografia”:
Brawura i anegdota. Trudno się oderwać.
Cytaty, cz. 1:
Piszę o ludziach, których znałem i których kochałem”. Uwielbiam to zdanie z Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski. A więc – jak typowy Polak na wczasach all inclusive, zwanych przez rodzimych poliglotów ol ekskjuzmi – kradnę z bufetu to, co mi się podoba. Podobnie jak wszystkie następne – „Życie, które mi dano, jest tylko opowieścią, ale to, jak ją opowiem, jest już tylko moją sprawą”. A więc, mówiąc szczerze, jestem pomyłką. Błędem adresowym. Kosmicznym spamem. Źle doręczoną przesyłką. To ostatnie to chyba najtrafniejsze zdanie w całej mojej historii.
Kariera autora talk-show jest jak kariera prostytutki. Najpierw robisz to dla przyjemności, potem dla przyjemności innych, a w końcu dla kasy.
Jak mawiał mój ulubiony komentator sportowy: „Łączymy się z magnetowidem”.
Właściwie nie wiadomo, kiedy w człowieku zaczyna się starość. Czy wtedy, kiedy po zioło, zamiast do dilera, idzie się do Herbapolu?
Jest takie stare rosyjskie przysłowie: „Jeśli się obudziłeś w poniedziałek i nie masz kaca, to znaczy, że jest środa”.
Michał Piróg, mój ulubiony prozaik i eseista, tak rozmiłował się w pisaniu, że czytelnik całkowicie przestał mu być potrzebny.
Amerykańscy naukowcy już dawno odkryli, że kto obchodzi więcej urodzin, ten żyje dłużej. Jak mawiała moja babcia Ania, gdy się narodziłem, szatan musiał westchnąć siarczyście: „O kurwa, nadchodzi konkurencja”.
Pewien facet, sprzedając fiata brava 1.4, w ogłoszeniu napisał: „Nie sprzedaję Żydom, do Sosnowca oraz kibicom Wibratora Włoszczowa”.
… jak siwy facet w wieku lat sześćdziesięciu kupuje harleya, to nie dlatego, że skurczył mu się penis oraz niezmiernie wzrósł apetyt na szesnastoletnie dziewice, tylko po prostu wreszcie na niego uzbierał. Kurwa, to przecież takie proste.
… będę zawsze kierował się zasadą: „Jezus nadchodzi. Udawaj, że jesteś zajęty”.
Janusz Gajos wypowiedział się tymi słowy w podobnej kwestii: – To jest pewien rodzaj stopniowania popularności. Kiedyś podchodziły do mnie piękne młode dziewczyny, ja wtedy bardzo chętnie się podpisywałem. Potem zaczęły podchodzić dziewczyny, które mówiły: „Moja mamusia bardzo pana ceni”. A teraz podchodzą i mówią: „Babcia pana uwielbia, gdyby pan mógł…”.
W młodości najgorsze jest pierwsze pięćdziesiąt lat, ale potem masz już z górki.
Myślę, że starość to totalna nuda, a na takie rzeczy po prostu szkoda tracić czas.
Jestem zbyt młody, aby być stary.
„Można się bawić bez alkoholu, ale po co się męczyć?”.
I tak swój pierwszy seks miałem w dniu świętego Brunona Bonifacego z Kwerfurtu biskupa i męczennika. A pierwszy grupowy w Międzynarodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Etos, patos i bigos.
W Bostonie (na własne oczy widziałem) jest pomnik worka ziemniaków. Polacy. Czujmy się docenieni!
Naprzeciw siebie stanęły w ustawce ostatecznej dwie Polski. Bezmyślna i bezradna.
… bardzo mały człowiek może rzucać bardzo duży cień.
Już jako dorosły mężczyzna przeczytałem gdzieś informację, że aby masturbacja była megaprzyjemna, trzeba robić trzytygodniowe przerwy. Nikogo nie muszę zapewniać chyba, że znam tę teorię tylko z teorii.
Nie pamiętam wiele z Koszalina, bo każda późniejsza, co tu ukrywać, sporadyczna wizyta w tym mieście upewniała mnie, że nie ma tam nic do zapamiętania.
Kościół jest jak McDonald – przede wszystkim liczy klientów. Jakość obsługi schodzi na dalszy plan.
Sytuacja z cyklu: „Przyszedłem na pogrzeb dziadka, ale dziadek też przyszedł”.
Może kiedyś, z nudów albo ze zwykłej ciekawości, co to za facet, zacząłbym wierzyć w Boga, ale odstrasza mnie ogromna liczba zdemoralizowanych pośredników.
Zawsze uważałem, że jak mężczyzna jest nieszczęśliwy, to szuka żony. A jak jest szczęśliwy, to żona szuka jego.
…trzepak. Taki stalowy Facebook tamtych czasów.
Wyżej, nad Hanią, mieszkał samotny Olo, który codziennie witał słoneczko dziarskim zawołaniem: „Nie szukam drugiej połówki, wyciągam ją z lodówki”.
To są takie momenty w życiu, o których w programie opowiadał mi Janusz Gajos: „Człowiek nie wie, gdzie kończy się stół, a zaczyna kosmos”.
Człowiek, który uczył rosyjskiego, ciągnął za sobą welon formaliny, nosił mole po kieszeniach i kazał śpiewać. Wyglądał, jakby codziennie był gotowy do własnego pochówku. Każdą lekcję zaczynał od zaśpiewania piosenki o tym, że właśnie zaczyna się lekcja języka rosyjskiego. Był Rosjaninem, więc nie poszukiwaliśmy w jego działaniach logiki.
Pamiętam jak ciocia Celina, siostra mej babci, po kilku imieninowych kieliszkach podsumowała mój ówczesny celujący życiorys. „Z Kubusia będzie wielki artysta kiedyś. Co prawda jeszcze nie gra, nie maluje, nawet nie rzeźbi, ale już jest wystarczająco pierdolnięty”. I chyba była to prawdziwa diagnoza.
Kiedyś na jakiejś brawurowej imprezie moje koleżanki zaczęły bawić się we frapującą grę pod tytułem „Opisz swoje cycki tytułem filmu”. Wygrała ta, która rzuciła tytuł Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
Mawiał na przykład: „Wiele zawdzięczam swoim rodzicom. Zwłaszcza mamie i tacie”. Albo: „Mój kolega Pasza z Leningradu mówi do mnie: Moryc, ty wpadnij do mnie dziś wieczorem, nikogo nie będzie. No i ja wpadałem. I rzeczywiście nikogo nie było”.
Znacie takich jegomościów, co to idą do McDonalda i proszą o frytki. Kiedy zaczadzony wyziewami oleju sprzedawca pyta: „Duże czy małe?”, to taki delikwent odpowiada: „Pan da trochę tych i trochę tych”.
Gdy tylko wszedłem do klasy, pani wychowawczyni ostrzegła mnie, że naprzeciwko naszej szkoły swoje zbrodnicze lokum posiada nikt inny, jak tylko gwałtowny ekshibicjonista, i żebym pod żadnym pozorem nie dał się zwabić do okna. Bo jegomość podobno wychodził na balkon w typowej dla tego rodzaju hobbystów garderobie, czyli w płaszczu, machał przyjaźnie do dziatwy, coby zbliżyła się do parapetu, i wtedy znienacka zrzucał okrycie i jak to określa gwara więzienna, zaczynał grać na puzonie. Czyli masturbować się z zapałem pierwszego koncertmistrza.
Piotr Bałtroczyk wiele lat później opowie mi taki mały literacki żart: – Mój ideał kobiety? Taka do dwustu złotych.
„Pamiętaj, mój mały, kobiecy orgazm ma pięć form: relaksacyjna – ach, ach, ach. Afirmująca – tak, tak, tak. Regionalno-geograficzna – tu, tu, dokładnie, tu. Dewocyjna – mój Boże, Matko Boska. Oraz Kryminalna – zajebię cię, jeśli przestaniesz to robić”.
… zaczął żyć zgodnie ze swoją zasadą: „Piję tylko trzy razy do roku – w sylwestra, w swoje imieniny oraz kiedy się da”.
Podobno później został świadkiem Jehowy i zrobił majątek na patencie polegającym na umiejętności jednoczesnego dzwonienia do kilku domofonów naraz.
Pamiętam taki dialog z salonu Empik. Przychodzi ojciec z córką i pyta sprzedawcy z etykietką „sprzedawca”: „Czy jest Krótki film o zabijaniu?”. Tamten troskliwie pochyla się nad komputerem, by po dłuższej chwili odpowiedzieć: „Niestety wszystkie filmy mają mniej więcej półtorej godziny”.
Krok nader szybki to taki, kiedy gasisz światło w pokoju i jesteś w łóżku, zanim zrobi się ciemno.
Do dziś pamiętam, jak w 1972 roku na łamach „Życia Warszawy” pojawiło się ogłoszenie: „Stołeczne Przedsiębiorstwo Imprez Estradowych zatrudni w charakterze striptizerek panie o dobrej prezencji, utanecznione, w wieku do 22 lat”. Zainteresowanie przerosło oczekiwania organizatorów tego castingu. Pojawiło się ponad tysiąc kandydatek, co zabawne, niektórym towarzyszyli mężowie, a innym matki. Sporo było zrywających w ostatniej chwili tarcze z rękawa zwykłych uczennic. Taki był w ówczesnych paniach cug do obnażania się. Moralność socjalistyczna poszła się jebać.
Zapytałem kiedyś bez specjalnych ogródek Krystynę Jandę. – Pani Krystyno, czy ja jestem idiotą? Odpowiedziała jak zawsze z klasą: – Czy pan jest idiotą? Tylko na pierwszy rzut oka. Z czego wynika, że od dawna wymagam baczniejszej obserwacji.
Kolejnym ważnym ogniwem mego udawanego rozwoju w kierunku nieudawanej rozpoznawalności była Agata Siecińska. Wam, nastoletnie kmioty, nic to nazwisko nie mówi, ale ona była pierwszą seksbombą kina harcerskiego lat siedemdziesiątych. Jej największa i niemalże jedyna rola to postać Karioki w kultowym serialu Stawiam na Tolka Banana. To było takie gangstersko-harcerskie kino z czasów łobuzów i dobrych milicjantów. Ona grała tę niedobrą, co staje się dobra pod wpływem Banana. Brzmi trochę jak opis pornosa, ale taka była z grubsza fabuła.
Lubię brawurowych dziennikarzy, takich, którzy potrafią podejść do konającego uczestnika walk ulicznych i zapytać: „Witam serdecznie, jak się panu podobały dzisiejsze zamieszki?”.
W naszej ostatniej rozmowie na korytarzu Agory, gdzie Tymon rozdawał swoją płytę, zawyrokował mi z miną Kasandry: „Kończysz się”. Ja mu, z przyjaźni oczywiście, życzę, żeby on się kiedyś tak zaczął, jak ja się dzisiaj kończę.
Do statutu naszej bojówki dołączyliśmy kodeks etyczny. Był nie mniej wirtuozerski. Na przykład punkty: „Pod żadnym pozorem dwóch członków organizacji nie może iść pod jednym parasolem”. Albo: „Podczas jazdy samochodem postój na odlanie się zarządza członek organizacji z najsłabszym pęcherzem”. Końcowy zapis był najmocniejszy: „Członek naszej grupy nigdy, ale to nigdy nie zrobi sobie pedicure”.
Nie od dziś było wiadomo, że polska wódka jest najlepsza, ale polski pijak najgorszy.
… pan od PO, czyli przysposobienia obronnego. To był taki przedmiot szykujący nas do wojny, czyli idealny na tamte czasy. Miewał pan S. wtedy takie przemyślenia: „Jak tak się przyglądam krajowi, to myślę sobie, że wcześniej było chujowo, teraz jest chujowo i jutro też będzie chujowo. Stabilizacja czyli”.
Rock and roll bez awantur jest jak chrześcijaństwo bez piekła. Są nierozłączne.
Zaskakiwała mnie swoją wiedzą o życiu. Ni stąd, ni zowąd zagajała: „Mężczyzna goli tylko twarz, a kobieta wszystko oprócz twarzy. To mocno niesprawiedliwe”. Zapadaliśmy wtedy w milczącą zadumę na temat nieludzkiej niesprawiedliwości, a ja zastanawiałem się, jaki dziwaczny lokator musi zasiedlać jej mózgoczaszkę?
Umysł jest jak spadochron. Nie działa, kiedy nie jest otwarty.
Jak mawiają daltoniści: „Życie jest jak tęcza. Raz białe, raz czarne”.
Znacie takie pytania? Jest ich kilka. Na przykład: „Jesteś pewny, że nie będzie z tego dziecka?”, „Co robimy w weekend?”, ewentualnie: „Nie wiesz, którędy jechać?”. Kurwa mać. Facet zawsze jest pewien, że nie będzie dziecka, bo inaczej nie czerpałby przyjemności z okoliczności. A co potem przynosi życie, to już inna sprawa. Facet nigdy nie wie, co będzie robił w weekend, bo nigdy nie wiadomo, który kumpel zadzwoni. My często nawet po weekendzie nie wiemy, co robiliśmy w weekend. Często dowiadujemy się tego z mediów społecznościowych.
Gdybym miał w głowie wszystko to, co mieściły kilometry moich ściąg, dziś zapraszałbym na kawę Zygmunta Baumana.
… i tak nie przebiłem mojej klasowej koleżanki, która poproszona na tak zwanym angielskim o dokładne opisanie swego stroju, wybełkotała po kilku minutach zadumy: „Made in China”.
Oczywiście zdarzają się w hip-hopie artyści wyjątkowo rozbuchani literacko, którzy świetnie sobie radzą bez tej kluczowej czwórki. Znalazłem na przykład taki efekt artystyczny pochodzący z tej sfery: „Kręć mi dupą, kręć mi dupą, kręć mi dupą, kręć”. Ładne, czytelne, no i przede wszystkim odpowiadające na fundamentalne, już omawiane pytanie: „Co artysta miał na myśli?”. Jeśli takowa tu w ogóle zaznaczyła swój pobyt.
Był rok 1987. Redakcję wspominam z sentymentem i lekko cynicznym rozrzewnieniem, tak jak się wspomina swój pierwszy oddział psychiatryczny. Była ona na drugim miejscu po redakcji miesięcznika „Non Stop”, którym dyrygowali Wojciech Mann i Roman Rogowiecki. A chciałem po prostu zostać czeladnikiem rock and rolla. Niestety jedno spotkanie z redaktorem Rogowieckim dało mi do myślenia. Mianowicie, że on wcale nie myśli, żebym ja tam był potrzebny. Lata późniejszej współpracy z tak zwanym Ro Ro pokazały mi dobitnie, że kolega Roman generalnie nikogo nie potrzebował do współpracy. Wynikało to z tego, że pierwszym hobby Romana było kolekcjonowanie znamion przekonania, że inni są zbędni. I sumiennie dzień po dniu uzupełniał swą kolekcję braku wątpliwości. Roman był jak film Kevin sam w domu w Polsacie na święta Bożego Narodzenia. Ten gość mógł oglądać siebie codziennie, z wyraźnym zadowoleniem, że to znowu on. Roman rozsiewał wokół siebie narcystyczny aromat kumpla zespołu Metallica oraz posiadacza angielskiego akcentu rodem ze stanu Minnesota.
Jest taka stara zasada w relacjach damsko-męskich: „Jeśli facet pamięta kolor twoich oczu po pierwszej randce, to znaczy, że masz małe cycki”.
Sławka się nie czytało, jego się albo odbierało, albo nie.
… miałem wrażenie, że jego idealna kobieta powinna być jak przychodnia – czysta, ogólnodostępna i bezpłatna. Czynna 24 godziny.
Małżeństwo było dla niego połączeniem firmy cateringowej z firmą sprzątającą i myślał o nim z dużo mniejszą sympatią niż o Holokauście.
Drugim równie pełnym galopującej erudycji wywiadem było moje spotkanie z fenomenem tamtych dni, czyli zespołem Sztywny Pal Azji. To takie połączenie Kelly Family z harcerskim klimatem płonącego ogniska i szumiejących kniej. Panowie wyglądali jak etatowi członkowie PSL-u tudzież etatowi testerzy karmy dla zwierząt,
Kiedyś na licealnej potańcówce, w trakcie mego tańca, podeszła do mnie jakaś dziewczyna i z pełną powagą zapytała: „Czy ty tańczysz, czy dajesz nam jakieś znaki?”. Tak oceniam swój ówczesny poziom radiowca.
… słyszałem życzliwe diagnozy, że jak dłużej stoję na jakiejś ulicy, to wokół spadają ceny gruntów …
… jeden bezużyteczny mężczyzna to wstyd, dwóch to kancelaria adwokacka, a trzech to już rząd…
Pamiętam pewien wywiad z właścicielem kilkunastu agencji towarzyskich, który opowiadał o swoim sukcesie takimi słowami: „Zaczynaliśmy bardzo skromnie. Ja, żona, teściowa…”.
Jednym z wyznaczników postępu w naszym ziemniaczanym kraju jest konsekwentna zasada, że jak jest dobrze, to należy to modelowo spierdolić.
Jak to się mówi, lepiej wyciągać syna z więzienia niż córkę z krzaków
Jak powszechnie wiadomo, połowa Polski nie może znieść drugiej połowy i nie ma takiego, który by na to cokolwiek poradził.
Trójka, która wydała mi się enklawą innego świata, okazała się mentalnie tak samo peryferyjna jak cała okolica.
… alkohole dzieli na dwie grupy. Żadne tam wódki, nalewki, wina, miody czy whisky. On dzieli alkohol na ten, który jest, oraz ten, który trzeba dokupić.
W naszym teamie mocno promowana była wówczas informacja, że Adolf Hitler żył sobie szczęśliwie 56 lat, a zabił się nieprzypadkowo dzień po ślubie.
Podobno istnieje szesnaście typowych modeli osobowości ludzkiej. Jak tak wspominam go dziś, to wydaje mi się, że on był numerem siedemnaście.
Przeżywałem przeciążenie poznawcze. Ale nie ma się czego wstydzić. Ciągle znam ludzi, dla których David Hasselhoff to nazwa obozu koncentracyjnego.
Dla mnie posiadanie na okładce takiego outsidera jak Kodym było zaszczytem. Miał poglądy jasne jak spojrzenie dziewicy i tak mu też zostało. „To, że ktoś się przypieprza do Kaczorów, bo myśli, że przyjdą lepsi, jest bez sensu. Nie ma się co czarować. Lepszych nie będzie. Ani gorszych. Wszyscy są tak samo chujowi”. Tak prawił w roku 2007. Jak widać, do licznych zalet można mu dopisać także wirtuozerię w przewidywaniu politycznej pogody.
Kiedyś, przemierzając busem ojczyznę wzdłuż i wszerz, nocą, na jednej z podrzędnych dróg Polski powiatowej natknęli się na pijanego rowerzystę, który regenerował siły, ucinając sobie drzemkę, przykryty rowerem niemal na środku szosy. Ostro hamujący bus z muzykami przy akompaniamencie stosownych do okazji przekleństw ledwo śmiałka ominął. Panowie nie zastanawiając się długo, zapakowali nieprzytomnego jegomościa razem z jego stalowym wehikułem do limuzyny i po przewiezieniu blisko dwieście kilometrów dalej życzliwie ułożyli na poboczu.
Wrócił po dwudziestu minutach z miną strażnika miejskiego stawiającego nowy fotoradar. Był szczęśliwy.
Mieli takie powiedzenie: „Jaka jest ulubiona flaszka kierowników produkcji?”. „Następna”. Byli mu niesłychanie wierni.
W filmie Wilk z Wall Street słowo fuck pada podobno 506 razy. U nas na planie pobiliśmy ten rekord, który w tamtym momencie był zresztą dopiero pieśnią przyszłości.
Była to grupa grzecznych młokosów ze Szczecina z zalęknioną i dosyć ekscentryczną panią na wokalu. Nazywała się Kasia Nosowska i swym językiem ciała zdawała się mówić: „Przepraszam, ja tutaj jestem przypadkiem tylko na chwilę, zaraz wracam PKS-em do technikum odzieżowego, gdzie moje miejsce”.
Sprawiał wrażenie typowego faceta. Powinien posadzić drzewo i na nim zamieszkać.
Podchodzi do niego pan menel i zagaja: „Panie Januszu, pan da piontaka, to powiem panu złotą myśl”. Janusz, tradycyjnie ciekawy czyichś myśli, wysupłuje stosowną zapłatę i uiszcza. Menel zaczyna: „Życie jest jak długi, żelazny most…”. I nagle urywa. Głowacki docieka: „Ale dlaczego?”. A pan menel odpowiada: „A tego to ja, kurwa, nie wiem!”.
Kuba powinien pisać dla Vegi.
U Vegi to nawet zagrał…