Wałbrzych jest dokładnie taki jak w powieściach Joanny Bator, a może nawet jeszcze bardziej. Był niedzielny poranek, udaliśmy się więc do świątyni. Tym razem była to świątynia religii narodowosocjalistycznej, wzniesiona w latach 30. XX w. na wzgórzu nad miastem ku czci poległych bohaterów Niemiec oraz np. robotników, którzy zginęli na posterunku pracy dla III Rzeszy.:
Dziś obiekt zapuszczony, choć bywają tu i goście wytrawni. Bowiem bardzo niesprawiedliwą jest pogłoska, jakoby walały się tu wyłącznie butelki po najtańszych alkoholach.:
Pobliskie ogródki działkowe harmonijnie łączą wszystkie style architektoniczne.:
Gdzieś poniżej Wałbrzycha – nieoczekiwany patron. Wiem, że pochodził z tych stron. Za tydzień będzie o nim zapodawane w Świnoujściu.:
Niedościgniony kościół pocysterski w Krzeszowie. Marzyliśmy, by spotkać ową siostrę zakonną, która rozsławiła to miejsce przed laty na całą Polskę. Prowadziła ciągnik, a była mocno napromilowana i nie zmieściła się w bramie.:
Oto czego nie wolno w tym akurat kościele. Tylko jak pogodzić pierwszy zakaz z odprawianiem mszy?:
Wreszcie – Legnica.:
Miejsce mojego życia. Barek przy hotelu Qubus (dawniej Cuprum). Banalny barek hotelowy, ale przepastne fotele i jak się odchyli głowę, można się bez końca gapić przez przeszklony dach na płynące obłoki. Odkryłem go dla siebie z 10 lat temu. Ale wówczas odchyliłem głowę na oparcie przyjąwszy znacznie bardziej stosowne płyny do obserwowania obłoków. A dziś banalna kawa…:
Legnica. Miło, że i kino zasłużyło na tablicę pamiątkową, a nie w kółko tylko …:
I witryna sklepu z „odzieżą patriotyczną”. Sklep poleca szczególnie kominiarki z otworami na oczy. Żeby prawdziwych patriotów nie można było rozpoznać?
W miejscowości Paradyż (powyżej Zielonej Góry) kompleks pocysterski. Zwiedzać można tylko w godzinach i w towarzystwie kleryka. Zrezygnowaliśmy. Trouble in paradise.:
Ciągle w trudzie uczę się języka polskiego. Dziś Radio M., audycja dla chorych. Pani w studiu: „Chciałabym, aby lekarz zajrzał w głąb mej duszy, a nie tylko w mój odbyt”.
Zdzisław Wardejn czyta „Porę przypływu” Agaty Christie. Dla niewidomych. Jak zwykle czyta nonszalancko, kolosalną trudność sprawiają mu angielskie nazwy, raz po raz się myli. W powieści jest mowa o pewnej właścicielce hotelu, która ciągle poprawiała kok. Wardejn: „Duży, złocisty krok poprawiała drżącą ręką”.