Kołobrzeg forever. Na któryś festiwal przyjechał, żeby dorobić, Felicjan Andrzejczak. Konferansjer zapowiada go: „A teraz wystąpi Felicjan >>Jolka, Jolka<< Andrzejczak. Widownia – nic. Bo zdążyła zapomnieć, kto śpiewał kultową piosenkę Budki Suflera. I Andrzejczak, niedawne bożyszcze, nie dostał żadnej nagrody. Więc się z miejsca narąbał. I na chwiejnych nogach z tego amfiteatru. Ja za nim, żeby posłużyć ramieniem. Ale on gna jak oszalały. Wyskoczył na ulicę przed amfiteatrem. Akurat jechał samochód. Andrzejczak wpadł mu na maskę, odbił się i na glebę. Kierowca podchodzi, czy nie ranny. A on nie. Wstał otrzepał się i poszedł skąpo oświetloną aleją w kierunku hotelu. I takim go zapamiętałem. Lekko stukniętego, ze spuszczoną głową, idącego nocą pustą aleją. W ciemność.