Podróże do Polski – Jarosław Iwaszkiewicz

Z czytnika.:

Czytam o miejscach w których sam bywałem wieloktornie. A „być”, a „zobaczyć” – to ogromna różnica…

Cytaty:
Usiadł na ławie pod szklanymi obrazami. Suchy był w sobie, nos miał orli, ale oczy już przygasłe nie budziły się do życia ani na słowo „taniec”, ani na słowo „muzyka”. Gdym go zapytał o „złubcaki”, czy nie ma jakich starych instrumentów, odpowiedział niechętnie: „Albo to w górach potrzebna muzyka? Góry same grajom!”

Bo tutaj, w dolinie, nie rozpoznasz, gdzie śmierć, a gdzie życie. Gdzie jedno się kończy, gdzie drugie za­czyna. Ale góry leżą na granicy tych dwóch państw obszernych i straszliwych, i w ich muzyce, którą podsłuchał niegdyś stary góral, splata się cyprys z dębiną w przenikliwą melodię. Nie za­pomni tej piosenki, kto raz ją usłyszał.

… i roztoczyła się przed nami cała panorama Łodzi. Był to widok piekielny. Rok 1911 był rokiem największej „prosperity” dla przemysłu łódzkiego, wszystkie fabryki szły całą parą, wytwarzały setki tysięcy metrów materii, najbardziej tandetnych, które szły pa spo­rządzenie najtańszych ubrań dla całego południa Rosji i Kaukazu. To, co ujrzeliśmy z tego wzgórka na szosie za Nowosolną, wyglądało upiornie. Dosłowny las kominów, które — wszystkie — dymiły czarnym, gęstym dymem. Był to gorący lipcowy dzień i dym nie rozwiewał się w powietrzu, ale tworzył wielki czarny obłok nad miastem, które tu wydawało się zupełnie szare i jakby przykryte gęstym welonem. Kiedy zbliżyliśmy się do miasta, zaczęliśmy rozpoznawać jego koszmarne szczegóły. Panowała jakaś letnia epidemia. Spotykaliśmy co krok wozy żałobne, najczęściej z dziecinnymi trumnami. Opowiadałem kiedyś o tym Wajdzie — i wprowadził on te wozy z trumienkami do swego filmu Ziemia obiecana.
Pytam się siebie i innych: dlaczego to u nas tak jest? Nowoczesna Gdynia i drewniane nieużyteczne harhary na rzece? Wielka sztuka i oranie prawie sochą? Dzikie zagony wody i przeciwsta­wianie im tylko gołej — mocnej zapewne —- ale gołej ręki? Czy temu winne naprawdę jedynie zabory?
Syn jednego z inżynierów wodnych, z którym rozmawiam, powiada mi, że na uregulowanie Wisły trzeba iluś tam miliardów złotych i dwudziestu lat pracy… — Boże drogi! — mówię — ileż wy więc macie do zrobienia. — O ile tak będzie szło jak dzisiaj, to i my tego nie dokona­my — odpowiada świadomy widocznie spraw fachowych chłopiec. Piękna, ale i smutna jest Wisła.

Sandomierz. W kościołach tutejszych mistrzowie cechowi odmalowali te straszne i poruszające wyobraźnię zdarzenia. W pięknych różach zachodzącego słońca ukazano ucztujących Żydów, jak popijają krew niewiniątek, a niebieski rękaw Wisły stanowił tło do zabój­stwa nagiego efeba przez straszliwie brodatego i plugawego Żyda. Niewinne te obrazki, wprawione w naiwną zieloność pobożnych zielono-złotych stall, o krok się znajdują od obrazu Chrystusa Miłosiernego, otwierającego wszystkim swoje przepełnione miłością serce.

… folwarki, zapuszczone gospodarstwa, prawie wymarłe czy nierucha­we wsie. I nagle spośród tej przysłowiowej galicyjskiej nędzy wynurza się znad drzew i ubogich pól wspaniały budynek, wielki i dostoj­ny, świetnie utrzymany klasztor w Leżajsku. Wspaniały kościół. Nawa świątyni goreje złoceniami w najbardziej barbarzyńskim spo­sobie, a nad tymi złoceniami wznoszą się niebosiężne piszczałki największych w Polsce organów. Sam jestem w pustym kościele, wsparty o kratę odgradzającą marmurowy pomnik jednego z Po­tockich (Łańcut wszak o milę), słucham. Akurat ktoś sprawdza czy naprawia organy i słucham nadziemskiej fugi Bacha po dro­dze tak bolesnej. Więc znowu sztuka, więc znowu zagubiony śród polskiej nę­dzy jakiś szmat lepszych możliwości, piękniejszych prawd. Potem byłem w Baranowie, renesansowym pałacu, stojącym w starym par­ku również ubogiego miasteczka. Te organy leżajskie, te baranow­skie krużganki, skąd się one do nas zabłąkały? Więc była jakaś lepsza przeszłość, były jakieś możliwości? Czy istnieją jeszcze da­lej? Dla nas teraz, zaraz, dla dzisiejszego pokolenia? Wulgarny cyrk, który widziałem w Sandomierzu, i fuga Bacha, brud wsi i dróg i renesans pałacu? Czy można jakiś pomost rzu­cić pomiędzy tymi rzeczami? I jaki?

Aby Polskę upodobnić do krajów kulturalnych, nie trzebi aby pisarz hodował róże, a dyrektor fabryki pisał wiersze. Wręcz przeciwnie — zwła­szcza pisarz nie powinien nic innego robić, jak tylko pisać. Tylko pisać i myśleć, o tym, żeby pisanie jego było dobre.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *