Żadna to nowina, iż biografie pisarzy są u nas ciekawsze niż ich wiersze. Po Janie Brzechwie pozostało kilka dziecięcych rymowanek oraz całkiem pouczający życiorys. Odkurzył go Mariusz Urbanek, który streściwszy już Tyrmanda, Waldorffa i Broniewskiego doszedł do dużej wprawy.
Brzechwa to pseudonim, właściwie nazywał się Lesman, a jego wujkiem był poeta Bolesław Leśmian. Nic więc dziwnego, że poezja pociągała go mocniej niż zawód adwokata. Choć tu znalazł sobie interesującą niszę: prawo autorskie, o którym w międzywojennej Polsce mało kto słyszał. . Ot, spisywał taki kombinator tekst szlagieru z płyty i pod hasłem „Zapoznaj pięknego tanga” sprzedawał za parę groszy w bramie Ogrodu Saskiego. Brzechwa występował w imieniu autorów i tu zaliczał sukcesy. W literaturze natomiast wiodło mu się nierówno. Bywało, że pisywał farsy na najlepsze scenki kabaretowe – nie dość, że do słynnego „Qui pro quo” to jeszcze na spółkę z Tuwimem. Ale już jego wiersze przyjmowano chłodno – że wtórne, złożone z zapożyczeń, że pełno tu „makabryzmu uczuć”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Nawet wuj-poeta radził, by Janek wrócił na dobre na salę sadową. Brzechwa posłuchał, ale tylko częściowo. Bo teraz zaczął rymować dla dzieci. Jego zbiorki „Tańcowała igła z nitką” i „Kaczka-dziwaczka” to były ówczesne bestsellery. Mało tego – teraz recenzenci zaczęli pisać, że nareszcie Brzechwa pokazał się jako poeta oryginalny.
Wojnę udało mu się przetrwać względnie bezpiecznie. Oskar Schindler, który bywał w majątku pod Krakowem, gdzie zadekował się Brzechwa, zaznaczył, że w jego towarzystwie może on siadać do stołu, ale kiedy pojawiają się Niemcy, lepiej żeby znikał.
Nie nam oceniać, ale ten doświadczony człowiek, w dodatku poeta, za czasów bierutowskich poleciał jak ćma w ogień. „Kto przeciw nam – siła go złamie!/ Który tam? Z drogi. Partia kroczy,/ Twoja partia ludu roboczy/ Wspólnie pracować, wspólnie budować/ Maszerować! Partio prowadź!” – pisał przy okazji zjazdu założycielskiego PZPR. Sam do tej partii wstąpił. Towarzysze wiedzieli, że ma łatwość słowa, więc sypało się zamówienie za zamówieniem. Pisał o strofach, które uskrzydlają kilofy, o sercu na murarskiej kielni, o prostowaniu przygiętych chłopskich pleców. Wiązał to walką komunistów koreańskich i zaszczutych Murzynów z Oklahomy.
Na fali odwilży obniżył tonację. W pełnych pasji artykułach piętnował zwyczaj podawania w knajpach wódki bez zakąski. I to – prócz bajek, naturalnie – jest jego największy wkład w kulturę polską.
Mariusz Urbanek, Brzechwa nie dla dzieci, Iskry, Warszawa 2013 LINK