Inteligencka samoobrona

Nastoletnia Agnieszka notowała i teraz te zapiski ujrzały światło dzienne. Za czasów najbardziej opresyjnego Bieruta Osiecka jest trzpiotem, który z polityki rozumie niewiele, ale ten trzpiot przez skórę przeczuwa, że dookoła robi się niebezpiecznie. Ot, zebranie ZMP: referaty, wystąpienia, dyskusja. Ciężka nuda. Ale Osiecka przechichotała to wszystko w kącie. Tylko jak przyszło do głosowania o „trzydniówkach”, to ona podniosła rękę, że jest przeciw. Dla draki. I – zaczęło się: przesłuchania, bury, reprymendy. Więc Osiecka zapamiętała lekcję: z władzą można pogrywać, ale z wyczuciem. I jak każą, to trzeba grzecznie truchtać z całą klasą na wystawę pośmiertną Juliana Marchlewskiego i z uwagą pochylać się nad gablotami, co będzie rzutowało na stopnie. Jak trzeba się udzielać społecznie przy tłumaczeniu zaniedbanym dzieciom matematyki, której się samej nie rozumie, to trzeba. Zwłaszcza, że przyszła pani redaktor z „Płomyka”, obserwuje i notuje. Jak ktoś podgrandzi zeszyt świetlicowy z astronomiczną liczbą dwudziestu sprawozdań, to rzecz trzeba elegancko zatuszować. Na pochód pierwszomajowy należy się stawić w tenisówkach o odpowiednim numerze, bo z przydziału to zawsze dają za ciasne. I starać się opanować wygłupy przynajmniej przed trybuną, zwłaszcza, że podejrzanie dużo ludzi robi tam zdjęcia.
Słowem – jak mawiał w tamtych latach Zbyszek Cybulski – „trzeba się przepchać przez tę całą hecę”.
Ale wszystko to razem jest zaledwie zabezpieczaniem tyłów. Bo – Osiecka rozumie to z każdym rokiem coraz wyraźniej – prawdziwa batalia o przyszłość rozgrywa się gdzie indziej. Na basenie Legii na przykład, gdzie nie tylko szlifuje się formę, ale też zawiera się interesujące znajomości. Które z czasem zaprocentują. To samo na korcie, podobnie podczas gry w siatkę. No i trzeba się grzecznie ustawić w kolejkę przed kaplicą metodystów, żeby dostać się do dobrej, anglojęzycznej klasy.
Na szczęście tatuś świetnie zarabia grając do kotleta w Bristolu i choć sporo forsy przepuszcza na boku, starczy jeszcze na wycieczkę do Karpacza. A nawet na Grand Hotel w Sopocie. A tatuś jeszcze planuje, żeby córeczka zrobiła kurs szybowcowy…
To owocuje. I kiedy ponura era Bieruta ma się ku końcowi („Pojechał w futerku, a wrócił w kuferku”), Osiecka strząsa z siebie cały ten socrealizm. I jak gdyby nigdy nic bierze pióro do ręki i pisze piosenki, które będą nuciły miliony. Wyciągnijmy wnioski.

Agnieszka Osiecka, Dzienniki, T.I 1945 – 1950, red. Karolina Felberg, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013 LINK

Tygodnik „Uważam rze”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *