Kołobrzeg. Sklep monopolowy nazywa się „Biała mewa”. Całkiem słusznie. Wprawdzie „tupot białych mew” to dopiero następnego dnia, ale ostrzeżenie się przyda już dziś.
To nieprawda, że „wszystkie barwy” w Kołobrzegu są w lipcu. Wszystkie barwy są w październiku.
Miałem z tego powodu kiedyś awanturkę. W relacji z Kołobrzegu napisałem, że Krystyna Giżowska „wykonała PRL-owski przebój >>Wszystkie barwy lipca<<”. Zadzwonił do mnie jej mąż (?) i pyta, jak śmiem twierdzić, że Krystyna Giżowska jest piosenkarką peerelowską? Ja – ugodowo – że nie o to chodziło. Ostatecznie wszyscy urodziliśmy się i funkcjonowali w PRL-u. On: po pierwsze – Krystyna nie była piosenkarką peerelowską. A po drugie: „Chcę, żeby pan wiedział, że pan skrzywdził niewinnego człowieka”!
I odtąd mam krew na rękach.
Wspomnienia, wspomnienia… Bywałem tu regularnie w latach 90-tych na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej. Było to w fazie, kiedy Festiwal miewał kłopoty z tożsamością. Bo rodowód miał proradziecki, a my tymczasem aspirowaliśmy do NATO. I oni starali się to jakoś pogodzić. I orkiestra grała kawałek instrumentalny w ten sposób, że zaczynała od „Pust wsiegda budiet sonce”, a kończyła „Yellow Submarine”. A zarabiali tam wszyscy, jak leci. Lubiłem przesiadywać za kulisami – było więcej ciekawych rzeczy niż z przodu. Pewnego dnia śp. Bogusławowi Mecowi zabroniono w barku kupowania dalszych piw. Bo miał dość. Gadaliśmy i od do mnie po cichu, żebym mu poszedł i kupił. Nie namyślając się poszedłem i kupiłem. Mec wyszedł na scenę (czarna peleryna, czarny kapelusz) i wykonał balladę Komedy i Osieckiej „Za dzień, za dwa” z filmu „Prawo i pięść”. Oczywiście z playbacku. Skończył i złożył publiczności głęboki ukłon. Ale tego właśnie nie powinien był robić. Bo wtedy zrozumiał, że nie jest już w stanie odgiąć się do pionu. Sytuacja patowa. Mec trwa w ukłonie, publiczność bije brawo, bo myśli, że artysta składa jej nieustający hołd. Mec próbuje się wyprostować, ale nie daje rady. Lecz instynkt estradowca go nie zawiódł. Trwając w ukłonie zaczął się wycofywać w stronę kulis. Wszedł tam zgięty, natychmiast padł i zasnął.
Prasa. W Kołobrzegu stanął przed sądem niejaki Leszek Kozak, obywatel wiekowy. Chwalił się na prawo i lewo, że jest generałem dywizji mianowanym jeszcze przez Rząd Emigracyjny w Londynie. Więcej – uszył sobie generalski mundur i paradował w nim na co ważniejszych uroczystościach w mieście. Zakapowali go – zapewne z czystej zawiści – weterani z Armii Krajowej. Bo sami pewnie dosłużyli się zaledwie sierżanta.
W Kołobrzegu każą dmuchać nie tylko na drogach. Straż graniczna podstawiła alkomat załodze kutra wyruszającego w morze. Szyper wydmuchał 2.28, a „starszy rybak” 1,24. Co szarża, to szarża.