Czyste fryzjerstwo

Przechodziłem i nie mogłem oczu oderwać. To jest pojazd dla mnie!:

p1

W ogrodzie naszego kościoła parafialnego obrazy nowych świętych. Czy to ta Celina, o której śpiewał Kazik?:

p2

Zmarł reżyser Andrzej Kondratiuk, reżyser m.in. „Wniebowziętych”. Dorota raz po raz powtarza kwestię Himilsbacha: „Gdzie panienki były, jak myśmy pukali z winem?”

Tygodnik Nie: „Aktor Janusz Gajos przyznał, że w Jarosławie Kaczyńskim widzi 60-letniego chłopca. Wydaje nam się, że nie będzie w TVP powtórek >Czterech pancernych i psa< w te wakacje.
Redaktor Joanna Lichocka powiedziała, że w >Gazecie Wyborczej< wiarygodne są tylko nekrologi. W takim razie życzymy zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia!”

Są rzeczy, które zaspokajają moje chore poczucie humoru. Na portalu Radia M. jest wywiad z „prezesem Akademii Alfonsjańskiej”. Duchowny nosi nazwisko Wodka i wygłasza zdanie: „Rolą uniwersytetów jest wspólnotowe odkrywanie prawdy i dzielenie się nią pośród naukowców”. A ja tak nie lubię dzielić niczym pośród nikogo…

Kolejne nagrania w Radiu Merkury.:

p3

Dziś dwa felietony: o Deynie:

„A ty się bracie nie denerwuj, tam Lubański gra, nerwy swoje zwiąż na supeł, obok Deynę ma” – śpiewał Andrzej Dąbrowski, zasłużony artysta PRL-u, a Kazimierz Deyna z kolegami, orłami pana Kazimierza, mruczał w tzw. kontrrefrenie: „Piłka nie jest okrągła, piłka jest kanciasta,/ Łatwiej stracić gola niż go wbić.” Z tym, że Deyna zdecydowanie częściej wbijał gole niż je tracił. Ale też nie Deyna, bo jak strzelał, to trybuny skandowały: „Kaka! Kaka!” Dlaczego akurat Kaka? Bo Kazimierz? Niekonieczne. Po pierwsze dlatego, że Deyna wyćwiczył do perfekcji takie kopanie, żeby piłka uderzyła w ziemię tuż przed linią bramki.

Bardzo to myliło bramkarza, na moment głupiał i już było za późno. Takie kopanie przypominało puszczanie kaczek kamieniem na wodzie. Więc: Kaka. Ale też Kaka, bo Kazik się kaczał, to znaczy ten chłop metr osiemdziesiąt stawiał stopy do środka i jak szedł to się gibał, kołysał się jak kaczka. W trampkarzach w Starogardzie Gdańskim, gdzie zaczynał, z tego samego powodu przezywali go Gibas. Ojciec spuszczał mu wtedy omłot czym popadło, bo Kazik osiągał nader słabe wyniki kształcąc się w Zasadniczej Szkole Zawodowej przy Starogardzkich Zakładach Obuwniczych. Za to strzelał gol za golem i już zwyczajowo nosił koszulkę z numerem 9. Ale wtedy było już o nim głośno na całym Kociewiu. No i z samego Gdańska pewnego dnia przyjechali dwaj smutni panowie. Nie zdjęli kapeluszy, mimo, że w kuchni wisiał krzyż i do matki: „- Przyjechaliśmy po syna, pani Deynowa”. Matce zrobiło się słabo, bo lata stalinowskie miała jeszcze na świeżo. A oni tłumaczą, że są z Partii i zabierają Obywatela Deynę Kazimierza do klubu do Gdańska, gdzie będzie się uczył i trenował. Pani Deynowa, jak się przekonała, że oni nie z ubecji a z Partii, to pokazała drzwi: „- Jak z Partii – to poszli won!” I Kaka w 1965 roku trafił nie do Gdańska, lecz do Łodzi, a potem do warszawskiej Legii, która była wtedy jednym z najlepszych klubów w Europie. Awans! Awans! Awans! Kaka doceniał, ale na treningi się spóźniał, bo miał bardzo niskie tętno i lubił pospać.

Nie spóźniał się jednak w żadnym razie na pociągi do Poznania, bo tu mieszkała Mariola Polasik, która przyciągała Kazika tak, jak bramka przyciągała jego piłki. Kaka rozmowny nie był, ale Mariola zrobiła na nim takie wrażenie, że już na pierwszym spotkaniu gęba mu się nie zamykała. Zapisał pannie swój numer telefonu na „Przeglądzie Sportowym” i trwonił majątek na rozmowy międzymiastowe. Także z tego powodu, że do niego trudno było się dodzwonić. Jego numer – ostatecznie Legia była klubem wojskowym – był tajny. Wykręcało się najpierw numer centrali Ministerstwa Obrony Narodowej 210-06, podawało nazwisko i rodzaj sprawy, a wtedy centrala ewentualnie łączyła z wewnętrznym 33 – 572. No i skutkiem tych telefonów i rozjazdów równo 46 lat temu w lipcu, w Poznaniu odbył się ślub Kazika i Marioli.

A wszystko w przerwach, bo Kaka strzelał gole na stadionie z reklamami, jako to „Pijcie nektary i soki owocowe”, „Elegancie ubiory w PDT”, „Najsmaczniejsze lody Bambino”, „Jogurt, kefir maślanka”, „Uroda – doskonałe kosmetyki” i podobne. Jak strzelał? „- Ależ to całkiem proste – tłumaczył. Trzeba strzelać tam, gdzie nie ma bramkarza”. Tylko że fizycy i specjaliści od balistyki dowodzili z całą pewnością, że jak Deyna kopnie, to linia lotu piłki jest sprzeczna z prawami fizyki. No i działy się cuda. Jak w meczu z AC Milan na Stadionie Dziesięciolecia w 1972 roku wbił piłkę tuż pod poprzeczkę z dwudziestu metrów, to włoski bramkarz najpierw zbaraniał, a potem zaczął bić brawo. Z nim cały stadion, ze stadionem cała Polska przed telewizorami. I takim przejął go do reprezentacji Polski drugi legendarny Kazimierz – Górski. Pierwszy trener, który z tej zbieraniny utalentowanych solistów zrobił pierwszy w Polsce zespół, drużynę. No i mieliśmy dni chwały na Olimpiadzie w Monachium, na Mistrzostwach Świata w RFN, na Olimpiadzie w Montrealu. Wiemy, znamy, pamiętamy.

Zresztą ten drugi Kazimierz Górski to było zjawisko, a – poza wszystkim – mistrz genialnej riposty. Panie trenerze: wygramy czy przegramy? „Nu, mi si wydaji, mi si wydai, że mogiemy wygrać, mi si wydai, że mogiemy przegrać, mi si też wydai, że mogiemy zremisować”; „No, mi si wydai, że mecz ma dwie połowy, misi wydaji, że mecz ma pierwszą połowę i mi si wydai, że mecz ma drugą połowę”; „No mi si wydaji, że jeżeli oni po przerwie nie strzelą drugiej bramki, to bardzo trudno im będzie strzelić trzecią”. Pytali: – Panie trenerze, kto wygra. „- Mi si wydaji, że wygra drożyna, która strzeli więcej bramek”. Poza tym ten głos, ten lwowski zaśpiew. Ilu mieliśmy takich frików, których rozpoznawało się po pierwszym zdaniu? Trzech? Czterech? „Panie Tomaszu, ale wie pan, film tego reżysera nazwiskiem Zanudzi i tego drugiego nazwiskiem Koślawski to straszne chały, przez cały seans ze wstydu gapiłem się w podłogę…” A w niedzielne południe, w prime time, w telewizji figurował przez całą godzinę pewien profesor od sztuki, który nic nie robił, tylko rysował węglem na kartonie i gadał: „Mamy, a… mamy tu a… kościółek a… drzewianny, a… z XVI-go, a… może nawet z XVII wieku…” Wielka sława.

A jak wielka sława, to i głośny upadek. Są późne lata 80., jest San Diego w Kalifornii, państwu Deynom po raz pierwszy od kiedy są razem, zaczyna brakować pieniędzy. Mariola, która w warszawskiej Legii miała etat konserwatora, to znaczy raz w miesiącu chodziła do pracy po wypłatę, teraz projektuje wystawy sklepowe. Kazik w Legii miał stopień porucznika i był tzw. oficerem dochodzeniowym, to znaczy dochodził tylko po pensję oficerską. Teraz pije coraz częściej i przegrywa w kasynach to, co im jeszcze zostało.

W nocy 1. września 1989 roku wracał z Meksyku piętnastoletnim dodgem coltem. Na sześciopasmowej autostradzie I-15 najechał na prawidłowo oświetloną ciężarówkę, która miała awarię. Policja nie stwierdziła śladów hamowania. Kaka miał 42 lata, a przy sobie 50 centów. W bagażniku wiózł 22. piłki. Jak jego dodge huknął w ciężarówkę, bagażnik się otworzył i te piłki zaczęły podskakiwać odbijając się od autostrady. Coraz dalej i dalej…

Specjaliści od balistyki dowodzili z całą pewnością, że linia lotu piłki Deyny jest sprzeczna z prawami fizyki. To prawda. Ta piłka, którą Kaka wybił w powietrze potężnym strzałem, wciąż szybuje, szybuje, szybuje…

i o hotelach:

„Pamiętasz, była jesień, mały hotel Pod Różami, pokój numer osiem, staruszek portier z uśmiechem dawał klucz” – zaśpiewała blisko 60. lat temu Sława Przybylska i od razu zrobiła się chryja. Że, mianowicie, piosenka zachęca do uprawiania kuplerstwa, czyli ułatwiania innej osobie uprawiania prostytucji, co najczęściej przybiera formę udostępnienia lokalu i ułatwiania kontaktu klientów z panienkami. A w Polsce kuplerstwo stanowi przestępstwo, o ile jest dokonywane w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i podpada pod  artykuł 204 § 1  Kodeksu Karnego, przy czym zagrożone jest karą do 3. lat pozbawienia wolności. Oczywiście ten staruszek portier z piosenki nie musiał udostępniać pokoju w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, ale skoro się lubieżnie uśmiechał dając tej parce klucz, z całą pewnością musiał być starym, obleśnym zbokiem.

Ale my nie o hotelach jesienią, a wręcz przeciwnie – latem. Jest tak: wyruszamy na wakacje, i zamawiamy pokój przez wyspecjalizowaną witrynę internetową. Powiedzmy, że jest to pokój dwuosobowy w cenie od 150 do 300 złotych za noc. Śpimy, wracamy i witryna internetowa pyta nas, jak się spało, czyli – jaką opinię wystawiamy hotelowi. No więc poczytaliśmy na świeżo nieco tych opinii autorstwa gości, tej hotelowej książki skarg i zażaleń i ułożyła nam się kolejna stronica w barwnych dziejach hotelarstwa polskiego.

Uporządkujmy wrażenia. Gdy tylko przekręcimy klucz w zamku, pokój od razu przedstawia się nam poprzez zapach. Z tym, że nie sztuka dany zapach poczuć, sztuka go zidentyfikować, a jeszcze większa sztuka opisać go w języku Adama Mickiewicza. Czytamy więc, że daje się odczuć:  „zapach uryny à la PRL”, kurczę, czy wtedy uryna pachniała inaczej? „Pościel brzydko pachniała moczem” – jak najsłuszniej, bo przecież mogła tym moczem pachnieć przyjemnie. „Śmierdzi odchodami i padliną”;  „smród spalonego oleju z kuchni hotelowej”; „chcąc skorzystać z kocy odrzuciło nas od smrodu stęchlizny”; „pościel śmierdziała starym dziadem”; „smród starą komuną”; „zapach starego kapuśniaka”; W porządku, to była klasyka, ale odnotujmy też osobliwości, jako to: „odór z czajnika” czy „chlor na maksa” oraz zapachowe tabu, cytuję: „Śmierdzi w pokoju, nie powiem czym.”

Ale już kolekcjonujemy kolejne wrażenia. Po węchowych – słuchowe. Co słychać w hotelach? Najpierw klasyka, cytuję: „Familiada (kłótnia rodzinna) za ścianą, przez pół nocy dało się słyszeć, jak to pani skrzywdziła pana…”; „Było słychać wszystkie jęki sąsiadów” „Pies w pokoju obok ujadał” „darcie ryja za ścianą w trakcie libacji alkoholowej”. A teraz osobliwości: „0 07:15 obudziły mnie poranne hałasy przemysłu ciężkiego”; „Nie spałem, bo hotel tuż przy peronie pociągu”; Oraz: „Krzykliwe mewy”.

Po wrażeniach słuchowych – dotykowe. Podrozdział: poduszka. „Złożyłem ją na cztery i dopiero poczułem, że mam coś pod głową”; „niestety tylko jedna poduszka a pokój dwu osobowy”; „Poduszka za duża w stosunku do długości łóżka, przez co nie mieściłem się, a mam 178 cm”.

Podrozdział: materac, cytuję: „Materace tak wgniecione, że samoistnie układały się w literę >U<„. „za miękkie i uciekające”; Jak ktoś chce zostać fakirem i leżeć na sprężynach wbijających się w ciało to polecam!”

I wreszcie król zmysłów – wzrok. Co widać w pokoju hotelowym? Cytuję: „Ściany były wybrudzone krwią i innymi płynami ustrojowymi”; „Opakowanie po prezerwatywach (naprawdę nie chciałam wiedzieć, co robili w tym pokoju poprzednicy!)”; „w szafce pozostawione butelki po wódce, niestety puste”. „Na suficie były pajęczyny z 5. pająkami. Zgłosiłam w recepcji , ale usłyszałam, że mam arachnofobię”. I dziwić się, gdy gość napisze: „Pokój bez żadnej kultury wnętrza”? Już zresztą biegniemy do łazienki, a tam z klasyki pleśń i zatkane rury, ale są i osobliwości, cytuję: „Sedes tak ustawiony, że trzeba się nieźle nagimnastykować żeby usiąść”; „Papier toaletowy wisi na przeciwległej ścianie, więc nie jest w zasięgu ręki”; „Opadająca klapa sedesu wali w plecy wstającego”; „WC znajduje się praktycznie pod umywalką, więc załatwianie swoich potrzeb tak sobie wygodne”.  Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo gość czyni dopisek: „Po usadowieniu się na sedesie broda spoczywa na zlewie – ale to akurat dobre po suto zakrapianej imprezie :-)”

Wejście w kontakt z personelem również pozostawia niezatarte wspomnienia, cytuję: „Brak jakiegokolwiek uśmiechu, a bez tego do klienta nie po drodze”;  „Pani w recepcji na zwróconą uwagę zareagowała słowami, iż pracuje za najniższą krajową i w związku z tym nie ma obowiązku być mila dla klientów”; „Recepcjonistka eskalująca kłótnię zamiast wyciszyć mnie, powiedziała, żebym nie wyskakiwał”. Kiedy wydaje się, że w kwestii recepcji gorzej już być nie może, czytamy  – „Pani była bardzo wścibska, dopytywała, ile czasu ta kobieta spędzi ze mną w pokoju”. Więc gość wpisuje ogólną diagnozę: „Obsługa hotelu stoi dla mnie pod lekkim znakiem zapytania”. I zalecenie na przyszłość: „Proponuję poćwiczyć nad kulturą osobistą”.

Jeżeli pokój jest ze śniadaniem to, cytuję:  „Potrawy przygotowano bez serca kucharza”; „Na 11 sztuk pierogów czekałem 55 minut, dostałem 9 pierogów”; „Zamówiliśmy sałatkę z jajkami przepiórki dostaliśmy kurze jajka, i do tego kelner zaklinał się, że to przepiórki”; „Na śniadaniu wyglądało, jakby żywili ludzi z pobliskiego ośrodka dla uchodźców”;  „Niemiły Pan kelner, zero uśmiechu, pracuje chyba za karę. Jak poszłam powiedzieć, że mają nieświeże ciasto, to odpowiedział >dobra, dobra< i odwrócił się na pięcie”.

Szanujący się hotel nie zostawia takich uwag bez odpowiedzi. Więc wywiązuje się korespondencja z gościem, cytuję: „Zostaliśmy posądzeni o zabór ręczników z pokoju, podczas gdy zostały one pozostawione w łazience”. Odpowiedź dyrekcji: „Ręczniki po państwa pobycie nie zostały znalezione”. Inny gość skarży się na obecność myszy w swoim pokoju. Dyrekcja: „Niestety wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo popełniać błędy, każdy z nas się kiedyś uczył i będzie się uczył do końca życia. Co do myszy, to już została >usunięta<”.

Zdarzają się także komplementy z całkiem nieoczekiwanego powodu, na przykład: „Masażystki cały czas utrzymują poziom”; „Ciśnienie wody w spłuczce genialne”; „Ochroniarz przy bramie był dowcipny”.

Jeżeli gość jest umiarkowanie zadowolony, ocenia: „Wystarczy na szybki pobyt”. Jeśli jest niezadowolony, pisze: „Strzeżcie się przed tym hotelem!” Ale bywa, że krytyka ze strony gościa jest druzgocąca i jeszcze kończy się kąśliwą uwagą: „Czy można polecić? Tak: teściowej”. Odpowiedź hotelu: „Oczywiście zapraszamy teściową do naszych apartamentów”. Welcome!

Dla Radia dla Ciebie nagranie telefoniczne z Romkiem Rogowieckim.:

Gadamy na temat filmu „Obecność 2”. Horror. W nim straszy pewien staruszek, lekko przygłupi za życia, takoż po śmierci. Dochodzimy do wniosku, że to przejaw braku szacunku ze strony reżysera. Możemy się bać kogoś groźnego, ale nie idioty!

2 komentarze do “Czyste fryzjerstwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *