Tak z grubsza mówiliśmy z Romkiem Rogowieckim w Radiu Dla Ciebie (z taśmy):
– Wiesiek, dziś chcesz mówić o kryminale słowackim pod tytułem „Czerwony kapitan”, z młodym Stuhrem w roli głównej. A ja jak słyszę słowa: literatura i słowacki w jednym zdaniu, to mi się od razu kojarzy Juliusz Słowacki i „Balladyna”.
– I prawidłowo, bo to też kryminał. Przecież zaczyna się od morderstwa. Ale my tu mamy zekranizowaną powieść Dominika Dana „Czerwony kapitan”, którą przeczytałem bez przykrości. U nich ogromny bestseller – pół miliona sprzedanych egzemplarzy. Słowacja, początek lat 90., ubecja, która próbuje utrzymać wpływy w nowym ustroju, księża-kapusie, tajemnica skarbu Templariuszy, do tego uparty glina z wydziału zabójstw w prowincjonalnym miasteczku, właśnie ten Stuhr. I jeszcze – żeby było śmieszniej – czescy kryminalni powołują się na pana Wołodyjowskiego. Bywają i zabawne dialogi. Biskup, który miał nieszczęście zostać TW dzwoni do swego oficera prowadzącego: „— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. — Na tak konkretnie sformułowane zagadnienie nie jestem w stanie nawet dokładnie odpowiedzieć” – rzuca oficer. Mamy tu więc rozliczenie z transformacją ustrojową po słowacku, ale mamy też skarb templariuszy, całkiem jak w jakimś „Kodzie da Vinci”. W sumie kino gatunkowe, o dopuszczalnej jakości, dość dynamiczne.
– Zaraz zaraz, o ile sobie przypominam filmy made in Czechosłowacja, to albo film był czeski albo dynamiczny.
– Nie, Romek, on był po prostu inny. Bo inna jest duchowa konsystencja Czecha i całkiem odmienna Polaka. To Mariusz Szczygieł w swojej książce o Czechach zwrócił uwagę, że jak importowaliśmy jakiś czeski film o miłości, to on w Czechach był reklamowany jako pogodna komedia romantyczna, a na polskich plakatach ten sam film figurował już jako ponury dramat fatalistyczny. Każdy widział to, co chciał zobaczyć.
– A współpraca filmowa z Czechami i Słowakami to ma jakiś większy sens, czy to tak na siłę, bo może Unia by chciała takiej współpracy?
– Ależ oczywiście, że ma sens, bo my od Czechów w kwestii produkcji filmowej powinniśmy – mówiąc Leninem – „uczitsa, uczitsa i jeszczio raz uczitsa”. Zobaczmy twarde fakty. Fakt pierwszy jest taki, że Praga nie została zburzona do fundamentów, a potem odbudowana chaotycznie jak Warszawa. Pamiętaj, że jedyny oryginalny fragment starej Warszawy to są Powązki. Reszta to makieta bez ładu i składu: tu soreal, a 100 metrów dalej wieżowiec z pleksi albo kawałek secesji. I jaki film na tych stu metrach kręcić?
– A Praga pięknie się wznosi od Mostu Karola po Hradczany. Zgoda, jest piękna pod względem architektury, historyczna. Tylko o to chodzi?
– Oczywiście, że nie tylko. Zgoda, my nie mamy starej Warszawy. Ale mamy w odległości paruset kilometrów co tylko chcesz: morze, jeziora, puszcze, góry jakie chcesz, nawet z połoninami. Wydaje się, że zachodni producenci powinni czekać u nas tłumnie w przedpokoju. Ale nie czekają!
– A u Czechów czekają. Bo co?
– Bo Czesi po prostu umieją produkować filmy, tak jak my nie umiemy. Podam ci przykłady historyczne. Gdy Aleksander Ford kręcił w 1948 roku „Ulicę graniczną” o powstaniu w warszawskim getcie, plenerów nie szukał u nas na Nalewkach, ale – w Barrandovie.
– … to jest taki czeski Hollywood…
– Powiedzmy. W każdym razie tamtejsi dekoratorzy urządzili mu takie getto, że oryginalny Umschlagplatz wysiadał. Dla naszego „Janosika” w Barrandovie zrobili takie jaskinie, że rodzime tatrzańskie czy te pod Pieskową Skałą najzwyczajniej wysiadały. Ale to wszystko małe miki. Bo stan licznika jest taki, że zachodni producenci corocznie przynoszą w ząbkach do Barrandova nie mniej niż 80 milionów dolarów. I jeszcze się z tym bogactwem napraszają, bo Hollywood na dzień dobry życzy sobie po 2-3 razy więcej za wszystko. Plus użeranie się ze związkami zawodowymi, co kosztuje zdrowie. A związki nie dopuszczą na plan statysty poniżej 100 dolarów za filmodniówkę. Tymczasem w Barrandovie za 30 dolarów – aktorzy! – zaludniają trzeci plan punktualnie i z poczuciem misji. Co w roku 2002 spowodowało na tamtym terenie „Tożsamość Bourne,a”, potem „Olivera Twista”, a stosunkowo niedawno bondziaka „Casino Royale”. Wszystko kosztach.
– Więc jak to będzie po czesku: „uczyć się, uczyć i jeszcze raz się uczyć”?
– Wiedziałem, że o to zapytasz i sprawdziłem. To będzie: Učit se, učit se a znovu naučit! Romku!!