Paul Newman, Sally Field
Anegdota z dziedziny moralności mediów: zawiła i kazuistyczna. W Stanach może miało to nośność w momencie kręcenia filmu. Dla reszty odbiorców mediów na globie to zapewne albo nieistotny niuans, albo rzecz, którą gdzie indziej rozstrzyga jedno zmarszczenie brwi kierownika działu. I po ptakach. Nie trzeba aż filmu.
Dziennikarka preparuje kompromitujący news o potencjalnie niewinnym człowieku (syn współpracownika mafii), który to news jest absolutnie czysty w świetle prawa.
Zniknął szef związku zawodowego i ten syn mafioza (byłego) jest podejrzany, że go zgładził.
Sprawy splotu związków zawodowych, polityki i mediów z USA roku 1981 – u nas ledwie zarejestrowali „Solidarność” – wyglądają jak opowieści z księżyca. Gdyby je przyłożyć do realiów współczesnych, to co innego.
„- Napiszecie >>Winny<< i wszyscy w to wierzą. Napiszecie >>Niewinny<< i wszyscy mają to gdzieś”.
„- Mam 34 lata. Nie musisz mnie uwodzić.
– Jestem z paleolitu. Muszę.”
Dziennikarka podaje do wiadomości publicznej informację poufną. Bo „ludzie powinni to wiedzieć”. Jej bohaterka popełnia samobójstwo.
„- Wiem, jak pisać prawdę. I wiem, jak nie krzywdzić ludzi. Nie wiem, jak robić to jednocześnie”.
„- Przeciek?! Nazywasz to przeciekiem? Po takim przecieku jak tu Noe musiał budować arkę!”
Dwaj przeciwnicy procesowi żrą się i wyzywają. Arbiter: „- Powinniście się pobrać”.
Kamera pokazuje kilka pokojów prominentnych prawników. Na pólkach książki. Wysokie, pięknie oprawione, w równym szeregu, ustawione co do milimetra. Wygląda to zjawiskowo. I jeden wniosek. Nikt z nich nie korzystał. Nigdy.
Bez złych intencji / Absence of Malice, reż. Sydney Pollack, 1981