Andy McNab „Stan zagrożenia”

Andy McNab „Stan zagrożenia”

Epizod z życia exkomandosa do wynajęcia. Jeszcze sprzed ataku na WTC (drugiego). Dość rozsądny, choć autor to nie John le Carré i długo, długo nie. O skradaniu się tak długo ostatnio czytałem u Karola Maya…
Cytaty:

Nasze zadanie polegało na zdobyciu informacji, co kombinuje w Syrii nowy wróg publiczny Zachodu, saudyjski mul-timilioner, a od pewnego czasu również terrorysta: Osama bin Laden. Zdjęcia satelitarne zarejestrowały w pobliżu źródeł rzeki Jordan maszyny do prac ziemnych i inne ciężkie urządzenia należące do firmy budowlanej bin Ladena. W dole rzeki leżał Izrael i jeżeli jego główne źródło wody miałoby być przegrodzone, skierowane w innym kierunku lub też w jakiś inny sposób zmienione, to Zachód musiał o tym wiedzieć.

Przed operacją niektórzy są przerażeni, a inni podnieceni. Co chwila widziałem światło czerwonych lampek odbijające się w oczach moich współtowarzyszy. Przypatrywali się swoim butom albo jakiemuś punktowi przed sobą i myśleli o żonach, dziewczynach lub dzieciach, albo o tym, co będą robić po tej misji. A może rodziło im się w głowie pytanie: Co ja tu, do kurwy nędzy, w ogóle robię?

Już nie można się wycofać. Musieliśmy brnąć dalej. Najważniejsza zasada brzmiała teraz: pieprzyć to wszystko.

Krew i kleista szara tkanka mózgowa ściekały na sofę. Nie trzeba było być George’em Clooneyem, żeby stwierdzić, że ten facet już sobie nie posurfuje po Internecie.

Posyłali krótkie serie po dwa pociski do wszystkiego, co się ruszało. Musieli oszczędzać amunicję, bo nie mieliśmy takich magazynków jak w Hollywood.

Nasz okręt również odbył podróż dookoła świata, a wytwórnie filmowe wykorzystywały go tak często jako miejsce akcji, że przeszedł więcej przeróbek niż sama Joan Collins.

Ostatni rok był dla niego całkiem do niczego. Najpierw jego żona zaczęła uprawiać jogę i te wszystkie różne bzdury w stylu „umysł, duch i ciało”. Potem wyruszyła do Kanady, żeby tam obejmować drzewa, a mówiąc ściśle, żeby obejmować swojego instruktora jogi.

Nawet w Wielkiej Brytanii co roku znika ćwierć miliona ludzi, z czego szesnaście tysięcy na zawsze. W większości nie zostają uprowadzeni, ale znikają z własnego wyboru. To bardzo proste, jeżeli się do tego właściwie podejdzie. Sara wiedziała, jak się to robi, stanowiło to element jej pracy. Nawet w Wielkiej Brytanii odnalezienie zaginionej osoby jest bardzo trudne, ale olbrzymi obszar Stanów i fakt, że nie mogłem zwrócić się do nikogo o pomoc, oznaczały, że miało to przypominać szukanie igły w stogu siana, na polu pełnym stogów, w kraju pełnym pól.

Kiedy wstała, by się wypowiedzieć, usłyszeliśmy jej niski i bardzo pewny siebie głos. Gdyby jej nie wyszło z pracą w Intelligence Service, to zawsze mogłaby znaleźć robotę w seks-telefonie.

Zawsze warto być miłym dla ludzi, bo nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać.

„Życzymy miłego pobytu, można stąd wywozić tylko zdjęcia, a zostawiać tylko ślady stóp”.

Po obu stronach stały w większości jednokondygnacyjne magazyny z pustaków, ze sklepami od frontu. Koreańskie lombardy i zakłady krawieckie wciskały się pomiędzy wietnamskie restauracje i bary z daniami na wynos, stanowiąc przedziwną kronikę wojen, w których kiedykolwiek brały udział Stany Zjednoczone. Do pełnego obrazu brakowało tylko jeszcze irackiego straganu z kebabami.

Dom towarowy dla kogoś mającego bzika na punkcie rozpoczęcia prywatnej wojny, znajdowały się tam przeszklone gabloty pełne różnego rodzaju noży i bagnetów, wieszaki uginające się pod mundurami polowymi, koszulami wojskowymi, bojowe hełmy, całe rzędy butów i półki pełne plakatów i książek o tak politycznie poprawnych tytułach jak Wielki atlas broni własnego wyrobu oraz Arsenał zaawansowanego anarchisty: instrukcje sporządzania improwizowanych urządzeń zapalających i materiałów wybuchowych. Wszystko, co znajdowało się w tym sklepie, zawsze nadawało się na kupowany w ostatniej chwili prezent pod choinkę.

Byłem młodym żołnierzem piechoty, kiedy po raz pierwszy zabiłem człowieka: terrorystę z IRA. Nawet mi się to podobało. Myślałem, że właśnie tak należy reagować. W końcu za to płacą żołnierzom. Później czerpałem więcej satysfakcji z chronienia kogoś przed śmiercią niż z zabijania. Jednak jeżeli należało kogoś wyeliminować, to trudno, mnie to specjalnie nie ruszało. Nie cieszyłem się, ale również nie narzekałem. Wiedziałem, że ci ludzie mają synów i córki, matki i ojców, że są pionkami jak wszyscy inni, łącznie ze mną. Ale kiedy patrzyłem na to z bardziej praktycznej strony, to jeśli już ktoś musiał umrzeć, wolałem, żeby to był ktoś inny, nie ja. Należy to zrobić możliwie szybko nie dla dobra ofiary, ale dlatego, że było to bezpieczniejsze dla mnie.

Podświadomość to wspaniała rzecz, ponieważ nigdy nie zapomina, co się widziało lub słyszało. Każdy widok, dźwięk, strzęp informacji gdzieś się tam znajduje i trzeba tylko go wydostać.

Kiedy dojdzie do nieuniknionego popieprzenia sprawy, to wolę nie być zającem, który zastyga w świetle reflektorów samochodu. Jak powiedział Napoleon czy ktoś taki: „Jeżeli twój przeciwnik ma tylko dwie możliwości, możesz być pewien, że wybierze trzecią”.

Gdybym został nakryty, to musiałbym po prostu „rozwiązać sytuację w zależności od panujących warunków”. Tak właśnie mówili w Firmie na zakończenie każdego rozkazu, a oznaczało to, że mogą człowieka obwinić o wszystko, gdy coś pójdzie nie tak, albo przypisać sobie wszelkie zasługi, jeśli sprawa zakończy się pomyślnie.

Wiedziałem z osobistego doświadczenia, że Firma jest tak sprytna jak wysmarowany oliwką węgorz.

Stacja, z jej wyprofilowanymi ciem-nopopielatowymi betonowymi elementami i nastrojowym oświetleniem, była tak naga i czysta jak plan filmu science fiction.

Cały teren był zielony i obsadzony drzewami, pewnie miejsce świetnie się nadawało dla dzieci. Nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby z nieba zaczęły spadać płatki śniegu, a zza rogu wyszedł James Stewart.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *