Andrzej Bobkowski „Na tyłach. Eseje i szkice zebrane”

Andrzej Bobkowski „Na tyłach. Eseje i szkice zebrane”:

Czytałem. Zawsze miło odetchnąć świeżym powietrzem…
Cytaty:

Bierdiajew: „Filozofia powinna być działaniem, służyć polepszeniu życia, być praktyczną – taką, jaką starali się ją uczynić wielcy filozofowie, a przynajmniej ci, którzy nie wyrzekli się zupełnie mądrości. Prawdziwa filozofia, ta, która jest mądrością, nie może pozostać filozofią szkolną… Trzeba, aby filozofia zbliżyła się do praktyki, jak trzeba, by język filozoficzny zbliżył się do języka potocznego”.

Brak im często – i to w stopniu zupełnie nadzwyczajnym – oryginalności, jakkolwiek są oni zresztą tak naturalni, jak tylko można: każdy z nich myśli, czuje i działa, jak jego sąsiad; życie wewnętrzne nie sprawia u nich żadnej niespodzianki. Ale, identycznie jak w stosunku do zwierząt, tak w stosunku do Brytyjczyków, nie mogę przeszkodzić temu, by nie brać ich takimi, jakimi są; przedstawiają oni absolutną realizację ich możliwości: są oni całkowicie tym, czym mogliby być. I tu właśnie kryje się przyczyna ich mocy przekonywania, ich wyższość nad innymi narodami Europy

Dyskutuj z samym sobą – nie ze mną; bo moją rolą jest jedynie budzenie myśli.

„Wiedzieć” nie jest celem; może być tylko środkiem do „Rozumieć”.

… dostrzega już to, co naprawdę oczywistym staje się dzisiaj dla każdego, a mianowicie, że poziom obecnej cywilizacji zewnętrznej jest wyższy od naszego poziomu duchowego – poziomu kierowcy maszyny, uprymitywnionego technika, rozpoczyna on budzenie inicjatywy duchowej ludzi, budzenie myśli.

Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, nowa jedność wyższego rzędu utworzy się ponad narodami, które pozostaną zresztą równie żywotne jak dawniej. Jeżeli jednak sprawy potoczą się źle, skończy się to zupełnym rozbiciem Europy…”.

„Wiek mas jest w rzeczywistości wiekiem prowodyrów. Masy nigdy nie działają same przez się. Czym większa ilość ludzi wchodzi w grę, w tym większym stopniu organizacja i dyscyplina biorą górę. Ale organizacja i dyscyplina, aby być skutecznymi, z góry zakładają istnienie wodzów, którzy je narzucają i podtrzymują. Toteż czym bardziej zwiększa się liczba mas, tym sztywniejszą staje się nieodzowna dyscyplina; tym większą staje się w wyniku tego władza jednostek, za którymi masa podąża i których słucha. Wodzowie ci tworzą znikomą mniejszość, prawdopodobnie najbardziej znikomą, jaka kiedykolwiek rządziła milionami ludzi. Ale też nigdy mniejszość nie miała większego wpływu.

Jeżeli chodzi o prawdę, oto ona: jedynie  i n t e l i g e n c j a   p e w n e g o   g a t u n k u   o d g r y w a   r o l ę:   i n t e l i g e n c j a   p o s k r a m i a c z a   d z i k i c h   z w i e r z ą t,   a   n i e   p r z e w o d n i k a   d u c h o w e g o” .

Są dwa rodzaje demokracji: ta, która chciałaby, aby wszystkie wagony były wygodne, i ta, która miękkie przerabia na twarde, uznając to za zdobycz ludu.

„Pędzel do golenia, taki dobry, kosztuje tysiąc pięćset franków, a nowy citroën25 sto pięćdziesiąt tysięcy franków”. To znaczy samochód przedstawia wartość tysiąca pędzli do golenia: kilku kilogramów włosia, drzewa i kleju. Merde! Voilà où nous sommes26 – podskakuje Louis. Maurice, zaczerwieniony, chciałby znacjonalizować produkcję pędzli do golenia. „To pędzel byłby wtedy droższy od samochodu” – rechota przekornie patron spoza kontuaru.

Urywane zdania: „Dyktatura? Dyktatura możliwa jest tylko w krajach, w których są dwie albo trzy warstwy społeczne. We Francji jest ich najmniej dwanaście. Żadna dyktatura nie jest u nas możliwa”.

Jednym z tych przekonań, chyba najbardziej fundamentalnym, była w ogóle Francja, wiara w siebie. Europa była dla niej lustrem. Francja nie może dziś siebie nigdzie zobaczyć; szuka Europy, Europa szuka Francji i nie mogą się odnaleźć. Gonią się wokół słupa z reklamami, które są im obce, pisane w niezrozumiałych językach.

Niestety, najlepsze samopoczucie kończy się powyżej pewnej sumy pieniądza.

Tu stwierdziłem jeszcze raz, że prawdziwa kultura, to nie dziesiątki i setki ich pism, świetnych artykułów i rzutów myśli odwiecznie francuskiej, lecz przede wszystkim ten mój namiot samotny, opuszczany o świcie z  z a u f a n i e m.  Tamto może przetrwać długo, może nawet wybuchnąć jeszcze wspanialszym płomieniem. Natomiast ja będę się  b a ł  odejść o świcie… I co wtedy powiedzieć? Czy będzie można mówić naprawdę o kulturze?

Zagadnąłem doktora, od jak dawna mieszka w tej mieścinie pod Biarritz. Nie od dawna. Przedtem mieszkał w Paryżu, pracował w jakiejś klinice, nawet dobrze zarabiał. „Nie mogę jednak znieść zwyczajnego wina, a dobre wino było w Paryżu drogie. Toteż kupiłem tu sobie małą winnicę – o, niewielką – tysiąc dwieście krzaków. To daje mi rocznie około sześciuset litrów dobrego wina. C’est suffisant26”. Wystarcza mu. Przeniósł się tu z rodziną z Paryża. „Nie żal było panu tego miasta, tego centrum wszystkiego?” „Oh non – wie pan, jestem zadowolony.

W tych okolicach tylko niebo jest naprawdę czyste.

Cannes przyciągało jak magnes. Paryskie lato było tutaj. W tym sezonie pobiło, podobno, swój najlepszy czas z roku 1938. Nigdzie nie było miejsca i Cannes odsyłało do Nicei. Jakiś kelner podający mi piwo, powiedział w przelocie, że nawet część garaży poprzerabiano naprędce na pokoje mieszkalne. Na tarasach wielkich hoteli białe orkiestry, biel serwet, lśnienia wiaderek z lodem. Ceny monstrualne, wszystko bez kartek. Restauracje były pełne, a w małych, zmysłowych barach chwiały się na wysokich stołkach opalone nogi, rozsypywały nad szklankami puszyste włosy.

Werfel napisał książkę, przetłumaczoną już na wiele języków, ale nie byłby potomkiem rasy zawsze najlepiej czującej epokę, gdyby mu to wystarczyło. Po wielu daremnych wysiłkach w Hollywood8 udało mu się pchnąć swoją wizję poza ograniczony zasięg książki i uderzyć szerzej: dosięgnąć tłumu w jego dzisiejszych świątyniach – w budynkach kin.

Przy ulicy biegnącej w dół do groty sklepy z lewej i z prawej są jak dwa rzędy ludzi z pałkami. Niemal fizycznie odczuwa się tępe razy, zadawane przez każdą wystawę, napisy, zachwalania. W połowie drogi upada się wprost pod uderzeniem wielkich liter głoszących w poprzek całego domu, że tu znajduje się sklep pamiątek należących do jakichś potomków świętej Bernadetty Soubirous. Nie wiem jakich, bo odwróciłem głowę, ale jestem pewny, że pretensje o małe obroty kierowane są do dziś dnia przez tę rodzinę wprost do ich świętej krewnej.

Tu, na rogu, sprzedają pod ludnym bistrem specjalne butelki na wodę z Lourdes, wykrzykując głośno ich aluminiowe zalety, a obok przysiadła kobieta z pełnym koszykiem płaskich flaszeczek koniaku z kieliszkową nakrętką. „Kupujcie na drogę”. Butelki z cudowną wodą, powiązane za szyjki razem z butelkami wina, zwisają na sznurkach z ramion ludzi i dzwonią. Sklepy, pamiątki, medaliki, kupcy i pielgrzymi – wszystko jest jakby na „ty”. Z kim? Brak wprost odwagi na odpowiedź.

Cudowne uleczenia są dziś rzadsze. Kto wie, czy po latach nie będą bardzo rzadkie. Sława Lourdes przycichnie, przeniesie się gdzie indziej, jak z tylu innych miejsc przeszła tu;

I ten prowincjonalny, trącący myszką nacjonalizm sierżanta garnizonu w Kamionce Strumiłowej: „U nas, panie, w pułku, to taka orkiestra, że panie, w żadnym pułku takiej nie ma. Chłopcy wyrównani, a trąby, panie, wyczyszczone jak nigdzie”.

Europejczyk, który nie chce być wolny, przestaje być Europejczykiem. Aby nim pozostać, musiałem wyjechać. Ktoś z Polski powiedział mi raz: „Widzi pan – totalizm to nie rząd totalistyczny, to nie ustrój totalistyczny. Totalizm zaczyna się wtedy, gdy nie tylko szary obywatel, człowiek ulicy, lecz kiedy całe społeczeństwo zaczyna z pełnym przekonaniem mówić: «Rząd musi, państwo powinno» itd. Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwy totalizm. Totalizm nie jest formą ustroju – jest on formacją duszy i umysłu obywatela”. W Europie całe społeczeństwa zaczynają już wierzyć, że „rząd musi”.

… (swoją drogą ta megalomania europejska jest zatrważająca. Tam już wszystko sprowadziło się do zagadnienia trójkąta Paryż–Londyn–Kolbuszowa50. Wszyscy mają psi obowiązek wiedzieć, co się tam dzieje)…

Pracuję po dwanaście, czternaście i szesnaście godzin na dobę, jestem wymęczony, każdy wydatek waży się skrupulatnie, budżet obcina. Mam ochotę pójść do tego „łobuza” z IRO, powiedzieć, że jestem „pisarzem”, „intelektualistą”, że mam wiele rzeczy pozaczynanych i nie mogę pisać. Dawać, psiakrew! Co jest? Ale nie – jeszcze raz zacisnę zęby i zacznę się teraz starać o normalną pożyczkę. Pod zastaw pracy. Ludzie, którzy delikatnie mnie zbywali, gdy prosiłem ich o zajęcie, sami proponują mi pieniądze. Jeszcze czekają mnie długie miesiące ciężkich dni. Za to dni, w których mogę być zawsze w zgodzie z samym sobą, swobodny, niezależny, w pozycji „spocznij”, z papierosem w ustach. A nie na baczność w „Europalager”60. 1949 Pytania dzikich ludzi • Dzicy ludzie w dzikich krajach mają kłopotliwy zwyczaj zadawania Europejczykom głupich pytań.

Polska, Węgry, Czechosłowacja, Rumunia, Bułgaria, Jugosławia, Albania, Łotwa, Litwa, Estonia (o istnieniu trzech ostatnich przeważnie nikt nic nie wie i nie pamięta) położone są w nowej, szóstej części świata, noszącej nazwę Krajów Satelickich lub Krajów za Żelazną Kurtyną. Gdy się chce o nich zapomnieć, przysuwa się je do Rosji i nazywa Krajami Satelickimi; gdy się chce o nich przypomnieć, odsuwa się je od Rosji i przybliża do Europy, nazywając Krajami za Żelazną Kurtyną. Poza tym nazwy tych państw podaje się raz same, raz z dodatkiem „czerwony”. Subtelności dialektyki niezdecydowania i ostrożności. – Więc w sumie jest to także Europa? – Tak. W rzeczywistości jest to wschodnia połowa Europy, o której część zachodnia, zwana Europą wolną, stara się za wszelką cenę zapomnieć. Jedną z cech głębokiej kultury jest dyskrecja, umiejętność nieporuszania drażliwych tematów. W tej dziedzinie kultura europejska doszła do szczytu. Reprezentanci Europy Wschodniej muszą się wciskać na kongresy europejskie niemal siłą, a z całej prasy zachodnioeuropejskiej może pan tylko wywnioskować, że Europa kończy się na terytoriach, na których można jeszcze odnaleźć resztki gumy do żucia, wyplutej przez amerykańskich obrońców i opiekunów.

– Gdy moi rodzice wyjeżdżali teraz do Paryża, miałem wrażenie, że nie jadą tam, aby zobaczyć i przywieźć stamtąd coś żywego, lecz żeby odwiedzić muzea; zupełnie tak jak Europejczycy wyjeżdżający do Grecji, których interesują jedynie resztki Akropolu i posągów – powiada syn moich przyjaciół. Rodzice z pośpiechem jadą do odległego katafalku, by przed pogrzebem spojrzeć jeszcze raz na martwą twarz; dzieci jeżdżą do USA, bo przed nimi jest życie. Dla nich Europa jest już taką samą bazą amerykańską jak Filipiny lub Alaska. Ciekawi ich bardziej siedziba kwatery głównej niż odległe garnizony.

Od czasów rewolucji francuskiej do dziś dnia dyskutuje się o podziale i dzieli, a gdy zabrakło swojego, przeszliśmy na podział owoców pracy Amerykanów. Ale i tak my wiemy lepiej i reformujemy w Stanach Zjednoczonych wszystko: „Ameryka powinna”, „obowiązkiem Amerykanów…”. Całym społeczeństwom i najpoważniejszym umysłom zabrakło już poczucia śmieszności. I zmysłu proporcji. Amerykanie mają produkować, mają od rana do wieczora płacić podatki, mają bić się, a my już to sobie rozdzielimy między sobą zgodnie z naszymi zasadami postępowego marnotrawstwa.

Jeden z posłów (Foncea56) publicznie oświadczył w czasie jednej z debat, że partie rządowe są tylko partiami przejściowymi i „prędzej czy później wszyscy znajdziemy się w szeregach partii komunistycznej”. Nazajutrz ukazał się komunikat, że poseł ten przemawiał w stanie nietrzeźwym… Trzech posłów opozycji najczęściej nie dopuszczano do głosu, bo kiedy któryś z nich chciał przemawiać, „publiczność” zwożona do gmachu parlamentu rządowymi ciężarówkami, zakrzykiwała i uniemożliwiała wszelką interwencję opozycji. Tenże parlament, w czasie uroczystej sesji, uczcił minutą milczenia pamięć Stalina po jego zgonie. O ile wiem, był to jedyny parlament w wolnym świecie, który oddał tak uroczyste honory zmarłemu dyktatorowi Rosji.

Środowisko przerzuciło się szybko na Lenina, robi powtórkę lub odrabia zaległości (Brandys4 już odrobił) i z dawną sprawnością zakłada drętwą mowę w oparciu o odkurzone skrypty. „Najlepszymi mecenasami byli ci, którzy nie naginali artystów do pracy według ich, mecenasów, gustu. Lenin nigdy tego nie robił, miał tę skromność wielkiego człowieka, że mówił, iż się na poezji nie zna. A znał się, i jeszcze jak…” – pisze Przyboś5 („Przegląd Kulturalny” nr 182). Popłakać się można. Lenin, widzicie, szelmutek, nic nie mówił, ale znał się. Wazelina była i wazelina będzie.

I przestałem tęsknić – od dawna. Musiałbym na głowę upaść, żeby tęsknić za Radą Zakładową lub Barem Mlecznym, skoro nawet za skowronkami, chabrami, łanami nie tęsknię. Czy obowiązkiem dobrego Polaka jest tęsknić, koniecznie tęsknić? Czy przebywanie na emigracji jest przestępstwem wobec ojczyzny?

Ponura groteska, pożar w wielkim burdelu z histerycznymi krzykami dziwek. „Więc – proces zakłamywania się. A za to, co się mnie tyczy – pragnę osobiście ponosić odpowiedzialność…” – krzyczy towarzysz Wirpsza. Więc poprawi się? Nie – zamiast kurwić się po stalinowsku zmieni zakład i „madame”. Będzie to teraz robił po leninowsku, trzęsąc spodniami w takt dwóch nazwisk Bima i Boma22. A co będzie, jeżeli okaże się, że Bim lub Bom byli agentami Berii?23 Wtedy – znowu uderzy się w pierś i będzie pragnął osobiście ponosić odpowiedzialność. Jeżeli istnieje piekło, to wyobrażam je sobie jako przebywanie wśród tego rodzaju ludzi pozbawionych poczucia humoru i dogmatycznych matołów rewolucji. Ale na szczęście idą oni zawsze do raju socjalistycznego. Przez całe życie i po śmierci. Pijaństwo, chuligani, kociaki, cynie, wdechowcy – jakież to niewinne, jak bardzo niegroźne w porównaniu z tą „uprzywilejowaną warstwą”, z tym oceanem słów i dyskusji.

„Ten, kto pędzi samogon, kto rozpija lud, działa na szkodę interesów państwa i przeciwko społeczeństwu, i zasługuje na karę” – powiedział sam wielki aptekarz Chruszczow11. Hénaurme! Bezkrytyczny zachwyt wszystkim, co się dzieje w bogatych krajach na Zachodzie, „przeszkadza nam w budowie socjalizmu w Polsce” – rzekł Cyrankiewicz12 i ponieważ panowie Homais przepadają za naukowymi określeniami, nazwał to „kompleksem neonu i kompleksem ciuchów”. Obywatele – przestańcie się zachwycać, a socjalizm się uda.

Na pozór „szarlota”. Brud, nihilizm, cynizm, wódka i dziwki. Przerysowane fragmenty, wulgarne i odpychające, jak „komunia” prostytutki w Następnym do raju i kilka innych, nachalnie filmowych chwytów. Tak – ale to wszystko nie jest bez celu i jednak nie jest brudne. Bo na dnie pali się czysty płomień; i to ten płomień, a nie opisy i ideologia, pociąga oczy młodego pokolenia.

Gdy aptekarze chcieli posadzić na ławie oskarżonych Maupassanta28, stary Flaubert pisał do niego z pawilonu nad Sekwaną: „Gdy się dobrze pisze, ma się przeciw sobie dwóch wrogów: 1) publiczność, ponieważ styl zmusza ją do myślenia, zmusza do wysiłku i 2) rząd, ponieważ czuje on w tobie siłę, a władza nie lubi innej władzy.

Gdy Amerykanin osiądzie w Paryżu lub na greckiej wyspie i naśmiewa się z USA, twierdząc, że mu w ojczyźnie źle i nie może wytrzymać, to jest dobrym Amerykaninem i na pewno inteligentnym. I tak z wszystkimi. Tylko dla nas nie ma usprawiedliwienia. My koniecznie musimy podlegać nieuchronnej degeneracji i procesowi wyobcowania. Nie rozumiem. No a gdybym na przykład otwarcie napisał, że wolę Gwatemalę od Krakowa? To niemożliwe. Staję na granicy tabu i nawet w tajemnicy własnej duszy nie mam odwagi przekroczenia go. Zresztą nikt nie uwierzyłby.

Każdy z nas nosi w sobie mniej lub więcej romantyczną autobiografię, najczęściej nie mając ku temu prawa.

Trzeba popaść w starczy romantyzm, żeby wspominać ze wzruszeniem lata szkolne.

„Ojciec bił syna nie za to, że grał, lecz za to, że chciał się odegrać”.

Ojczyzna ojczyzną, Polska Polską, ale jeszcze głębiej tkwi rzecz o wiele ważniejsza, wyłącznie ludzka i bez przynależności państwowej: sumienie. To niedające się oszukać „tak się powinno” i bezradna chęć usprawiedliwienia siebie samego, gdy nie poszło się za tymi trzema wyrazami.

W stosunku do Kosmopolaków mamy chorobliwą skłonność upatrywania we wszystkich ich dokonaniach polskiej czkawki. W każdym polonezie Chopina jest szarża jakiegoś komputu husarii i znam takich, co Polski doszukiwali się nawet w pierwszym miligramie radu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *