Agnieszka Pajączkowska & Aleksandra Zbroja „Co wyście myślały. Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi”

Agnieszka Pajączkowska & Aleksandra Zbroja „Co wyście myślały. Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi”.:

Zapisy rozmów. Po lekturze wiele rzeczy, z tego co się dzieje wokół nas, staje się bardziej zrozumiałymi.
Cytaty:

Latem 2017 roku wyruszyłyśmy w trasę po mazowieckich wsiach. Ta książka jest zapisem spotkań z kobietami, które – napotkane po drodze – zgodziły się opowiedzieć, jak im się żyje z dala od stolicy. Wyjechałyśmy z Warszawy, mając w głowie kilka wyświechtanych prawd – że wieś jest konserwatywna, że religijna, że patriarchalna, że biedna, że z poczuciem krzywdy. Postanowiłyśmy zapytać mieszkanki, czy z ich punktu widzenia wieś faktycznie jest „jakaś”. A może już wcale jej nie ma? Może różnica pomiędzy miastem i wsią całkowicie się zatarła? Może zatarła się szczególnie na Mazowszu, w pobliżu Warszawy, ale jednocześnie w jej cieniu?

… wszędzie stoją domy kubiki znane jako „kostka mazowiecka”, bo płasko, brzydko i byle jak, bo nie ma jezior i kto tam pojedzie na wakacje.

… większość osób mieszkających w Warszawie ma – podobnie jak my – coś z wsią wspólnego, a jednocześnie zaskakująco rzadko o tym opowiada.

Tak samo prezerwatywy – przez cały PRL były tutaj dostępne. W klubie ich nie prowadziłam, bo sprzedawali w kiosku, ale czasami przyszedł jaki chłopak i pytał: „Czy są czekoladki gumkowe?”. Wstydzili się powiedzieć inaczej.

Jestem przeciwko PiS-owi, ale nigdy nie głosowałam za typowym inteligentem, bo on ma wieś w dupie. Zawsze byłam za PSL. To jest partia chłopska. Sąsiedzi mają mnie za głupią. Pytam jednego z drugim: co ci dał PiS? Mówią, że 500 plus. Ale to dał wszystkim, a ja się zastanawiam, co PiS dał wsi? Nic. Teraz Jarek chce, żeby Lechu świętym został, urządza te miesięcznice i przez to jest nienawiść w Polsce. Choć tu na wsi nie wszyscy to widzą, a szczególnie kobity. Są trochę niedokształcone.

Syn skończył marketing i zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje na kierowniczym stanowisku. Dostał od nas cztery hektary sadu wraz z zachętą, żeby na powrót się tu sprowadził. Bo założył rodzinę i powstała kwestia zakupu mieszkania w Warszawie. Mówimy: „Synu, my mamy wszyscy nie jeść, żebyś ty mieszkał w 30 metrach, jak tu stoi dom 200 metrów? Wracajcie”. Tylko jakie on ma perspektywy pracy tu albo w okolicznym miasteczku? Żadnych.

Od kiedy Magda Gessler pojawiła się w telewizji, ludzie chętniej jedzą poza domem. 500 plus też biznesowi pomogło – mieszkańców wsi bardziej stać na obiad w budce. Goście przyjeżdżają z okolicy, ustawiają się w kolejce albo zamawiają u mnie przez telefon. Jak przyjadą za piętnaście minut, już mają wszystko uszykowane. Kebab na obiad, kebab na kolację. Raj.

Ale tak kolorowo to znowu nie jest. Od kebabów całe ciało boli. Codziennie tylko stoisz i dźwigasz. Mam 51 lat, a moja osiemdziesięcioletnia mama sprawniej chodzi ode mnie. W nocy się budzę ze 3–4 razy, nie wiem, gdzie nogi położyć, gdzie ręce. Lekarz powiedział: „Albo to rzucisz, albo pół litra co wieczór, ewentualnie maryśka”. Taki żartowniś.

… tutaj ludzie tak nie chcą – jak za dużo zarobią na etacie, tracą 500 plus. Wszyscy marzą o pracy na czarno.

Ale ona jest mądra dziewczyna. Będzie wiedziała, jak zbudować dobry związek. Dużo jej dały warsztaty z księdzem z sąsiedniej wsi. On organizuje takie spotkania dla młodzieży. Nauczył córkę, że kobieta jest różą, mężczyzna wojownikiem i że on ma zdobywać jej serce, starać się, adorować. Córka teraz wie, że nie warto brać pierwszego lepszego.

… jak chcemy dojechać do tej wioski o zabawnej nazwie, mamy na kolejnym skrzyżowaniu skręcić za karczmą „Małe Zakopane”. – Zakopane na Mazowszu, normalna sprawa – ciągnie kasjer. – Dobrze czymś polskim się pochwalić. Dalej jest market chiński, pizza i kebab. Bar „Mazowsze”? Owszem, stoi. Tyle że od lat zamknięty.

Niektóre to się tak mądrzą, przeważnie te z miasta, że co tam chłopu na wsi – wszystko ma, niczego mu nie braknie i takie tam nieprawdy. Niestety, chłop na wsi musi zapierdzielać dzień i noc, żeby mieć na czym nagotować zupy. A jak się zestarzy do roboty, to koniec. Taka jest prawda wsi. Chociaż teraz jest lepiej, bo zanim emerytury dali, pod płotem trzeba było zdychać. Dziś na co stać, to stać, a na co nie, to nie, jednak odłożyć grosz jakoś się daje. Po 20 złotych na miesiąc, czasem i 50 się schowa. Bo nie daj Boże się zemrze, i co wtedy? Dzieci powiedzą: „Co, nie zebrałaś sobie?”. Za pogrzebowe ledwo się opłaci księdza, a jeszcze wypada mieć trumnę i strój jaki porządniejszy.

Chłopy tu takie są, żeby tylko dzieci robić, a potem kobiety same z tym zostają.

Ludzie dookoła? Toć jeden drugiego by w łyżce wody utopił, gdyby mógł. Ktoś ma lepiej – nienawidzą, u kogoś bida – śmieją się. Tak u nas było, jest i będzie.

Nie pił, ale bardzo słuchał mamusi, wciąż wszystko z nią omawiał. Nieraz miałam inne zdanie i to chyba wystarczyło, żeby mnie bił.

Ten mój były sobie wziął nową żonę z Ukrainy, bardzo to jest teraz popularne. Przyjeżdżają tu do pracy i wszystkie chcą się żenić. Mogą dostać obywatelstwo, choć jakieś 5–6 lat musi minąć. Ja nic do nich nie mam, Ukraińcy to są normalni ludzie, bardzo pracowici. Tak samo jak my jeździmy na zachód, tak oni do nas. Niedziwne, że chcą lepszego życia.

Jestem za PiS-em, bo PiS dużo robi dla wsi, choćby 500 plus. Jak się skończy, to dobre i to, co dotychczas dali.

Przecież kobiety też śpiewają disco polo i wtedy to jest ich przekaz do facetów. Tak robi Etna, Kamasutra, Basta. No nie mów, że nie znasz! Proszę cię, nie słuchałaś nigdy disco polo? Niemożliwe. Przecież teraz to jest znowu tak popularne, ciągle leci w telewizji. Nie masz telewizora? Jak można żyć bez telewizora? Ja oglądam seriale. Chyba nie ma kobiety na wsi, która by nie lubiła „M jak Miłość” i „Rolnik szuka żony”.

Tylko pamiętajcie, jakbyście się kiedyś wyprowadzały na wieś, to koniecznie przy asfalcie, bo zimą gmina odśnieża tylko asfalty. No i nie w pojedynkę – samej dziewczynie byłoby ciężko. Przecież trzeba narąbać, napalić w piecu, węgiel kupić. W mieście zimą sobie wchodzisz do ciepłego mieszkania, nic cię nie obchodzi. Dlatego dziewczyny w Warszawie mają czas. Są stale umalowane, wypiększone, wypachnione, wycudnione.

Niedawno zakładali na wsi żaluzje. Przychodzi do nas facet, proponuje, my mówimy, że nie chcemy. A on na to: „Ale państwa sąsiedzi wzięli!”. Trzeba mieć przecież to samo, co sąsiad – to jest właśnie wiejska mentalność. W mieście jak się komuś powodzi lub nie, ludziom dookoła to zwisa. Na wsi to jest świetny temat, żeby sobie pogadać.

A jak tak patrzę na was, powiem wprost, od razu widać, że nie jesteście stąd. Ludzie na wsi się tak nie ubierają. Ani tak nie czeszą. Tu jak postawicie czterdzieści kobiet obok siebie, zobaczycie schemat – one kupują ubrania w tych samych sklepach, bo innych nie ma, poza tym na wsi są standardy i cały czas są oceniane pod względem dopasowania.

Są różne stereotypy o studentach prawa. Że zamiast „dzień dobry” mówią „studiuję prawo”, że zamawiają tylko sojowe latte. W ogóle Warszawa pija sojowe mleko, tutaj nikt tego by nie tknął. Ale najlepiej różnicę między nami widać, jak się kogoś pyta o drogę. Ostatnio pomogłam jednej pani, a ona pyta, czy jestem z Warszawy. Powiedziałam, że nie, a ona mówi, że widać, bo jestem miła.

Agnieszka: Posłuchaj tego: „Stolica Polski i otaczające ją województwo mazowieckie są niemal tak różne jak nowoczesne centrum Rio de Janeiro i otaczające tę metropolię fawele – dzielnice biedoty. Oto Trzeci Świat po polsku. Syta, liberalna, kolorowa, międzynarodowa, uczestnicząca w wielkiej polityce stolica. A wokół niej biedne, zapomniane Mazowsze, na którego równinach rosną liche buraki i żyto; tu rodzi się poczucie wykluczenia”. I jeszcze: „Świat, który zamiast zbliżać się do stolicy, oddala się od niej w zastraszającym tempie.

Trzydzieści lat temu było łatwiej o pracę. Przychodził milicjant i pytał: „Dlaczego pani nie pracuje?”. Każdy miał zajęcie.

Miejsce w przedszkolu? Kobiecie ze wsi o to trudno. Poszłam do dyrektorki i usłyszałam, że nie ma przyjęć. Musiałam dać łapówkę. Pieniądze nie miały wtedy wartości, płaciło się alkoholem albo tymi kosmetykami z firmy polonijnej. To był dobry towar – szampony do włosów, odżywki, płukanki, żel pod prysznic o takich zapachach jak lawenda, tymianek. Dzięki temu miejsce w przedszkolu jakoś się znalazło.

Do nas przyjeżdża „warszawka”. Ja ich nie znam, ale odczuwam, że są. Bo niech mi pani powie, kto na wsi wyrzuca obierki od ziemniaków? Przecież albo to idzie na kompost, albo dla zwierząt. Jak widzę obierki w rowie, to wiem, że to wyrzucił ktoś z działkowiczów. To mnie bardzo wkurza – ludzie, którzy przyjeżdżają i oczekują, że ktoś po nich posprząta.

Stereotyp „wieśniactwa” jest bardzo silny. Wstyd i strach sprawiają, że ludzie ze wsi czują się gorsi, niewykształceni, biedni, brudni. Niektórzy jadą do stolicy, żeby miastem wyleczyć kompleksy.

Kiedyś rzadko się zdarzało, aby jakaś kobieta zbuntowała się mężowi, który bił. Przecież przysięgała przed Bogiem. Facetowi z pewnością więcej wolno, ale to nie jest wiejskie – to jest polskie.

… okradał, a ja codziennie udawałam, że nic nie widzę, bo nie miałam kim go zastąpić. Kobiety też zatrudniam, oczywiście. W tłoczni nalewają soki, pakują, oklejają butelki. Pracowniczka zbiera zamówienia, wystawia faktury, przygotowuje chłopakom trasę dostaw. Jak akurat nie mają co robić, to lepią pierogi, które później sprzedajemy w sklepie albo robią w ogrodzie. Ostatnio zbudowały meble z palet. Mamy pięć osób przeszkolonych do pracy w tłoczni, dwie to dziewczyny, ale one same nie mogą tłoczyć. To żaden stereotyp: dziewczyny są najczęściej słabsze fizycznie i gorzej jeżdżą wózkami widłowymi. Ja też – jestem świetnym kierowcą, ale wózkiem nie potrafię, bo tam wszystko działa odwrotnie niż w samochodzie.

Kobiety wiejskie to matrony, których królestwem jest dom, a koroną macierzyństwo. Tam się realizują. Trochę zostały wtłoczone w tę sytuację. Nie mają pomocy przy dzieciach, ale niektóre to wykorzystują, mają usprawiedliwienie, aby nic więcej nie robić. Rozmawiałam z wieloma młodymi dziewczynami w okolicy. One nie chcą pracować. 2–3 lata wygodnego życia w domu z dziećmi i nic innego sobie nie wyobrażają. Umówmy się – praca kobiet na wsi ogranicza się do prowadzenia ogródka warzywnego, bo wszystkie gospodarstwa są zmechanizowane, a maszyny ogarniają mężczyźni.

W naszej wsi nikogo nie obchodzi, że nie chodzimy do kościoła. Tu prawie nikt nie chodzi, nawet sołtyska. Jak zgodziła się piastować tę funkcję, od razu zażądała, żeby wyznaczono w radzie sołeckiej jedną osobę od spraw kościelnych, bo ona się tym zajmować nie zamierza. Jak jest Droga Krzyżowa przed Wielkanocą, to w większości wsi dziesięciu mężczyzn na zmianę niesie krzyż. U nas dźwigały go dwie kobiety.

Pochodzę ze wsi, wyprowadziłam się do miasta, ale tam się dusiłam. Sprzedałam mieszkanie w bloku i wróciłam na wieś. Choć nie mam gospodarki, to czuję się tu u siebie. Jak chcę, to sobie wyjdę przed dom, opalam się, kwiatki rosną i owoc, bo mam działeczkę. Mnie to zachwyca. A w mieście co? Siedzisz w czterech ścianach i słuchasz, jak sąsiedzi kotlety tłuką.

Potem państwo wybudowało Gminne Spółdzielnie i tam właśnie zaczęła działać „Praktyczna pani” – tak nazywałyśmy salę spotkań, gdzie kobiety zbierały się na rozmaite kursy. Przyjeżdżała do nas na przykład kobieta, która uczyła, jak szyć, żeby tej biedy nie było widać. Rozdawała nam szablony do wycinania na spodenki porządne dla dzieciaka czy spódniczkę. Pralkę pierwszą do wsi też instruktorka przywiozła. Czechosłowacki sprzęt, solidny. To był 1954 rok. Kobiety jedna za drugą na wóz wskakiwały z kopą brudów i dalej do „Praktycznej pani” na pranie. Chodziła ta pralka cały dzień. Świata też wtedy kawałek zobaczyłyśmy, bo zapraszali nas na dożynki do innych wsi. Nyskę dawali, aby było jak jechać. Poznawało się też wtedy trochę nowego – wypieków i kiszonek. Na Kurpiach prócz ciast drożdżowych i fafernuchów żadnych tortów nie było. Dopiero te kursy otworzyły nas na świat.

Dlatego kobiety rodzą nawet po ósemce dzieci. Kiedyś wstyd było się pytać, jak nie zajść. O seksie się nie wspominało, bo to grzech. Babki nie mówiły, matki nie mówiły. Seks to było takie nie wiadomo co. Nawet tego słowa człowiek nie znał. Sam musiał się wszystkiego nauczyć. Myśmy nawet brzuchy zakrywały w ciąży. A zachodziło się często.

… z brzuchem chodziło się często, a potem były pogrzeby. Możecie pomyśleć, że my tu na wsi takie wyuzdane, ale to nieprawda. Kto w wieku 13 lat wiedział o seksie jak dziś?

TVN? TVN-u raczej nie wyświetlam, tam wszystko powywracane – zmienią dwa słowa w jednym zdaniu i już jest inny sens. Wolę nastawić sobie Radio Maryja, przyjemność mi sprawia posłuchać, jak ludzie się modlą.

Mamy z kobietami koło różańcowe. Raz w miesiącu schodzimy się dwadzieścia tajemnic odmawiać. Tylko że nas jest dziesięć, więc jednej osobie przypadają po dwie tajemnice. A jeszcze każda mieszka w innej miejscowości, bo na starość porozchodziły się do dzieci. Jak za daleko żyją, to umawiamy się, żeby telefonicznie uczestniczyły. Przez słuchawkę przydzieloną tajemnicę odmawiają i słyszą, jak my swoje mówimy. Same kobiety są w naszym kole. Kobiety też figurkami przy drogach się opiekują i księdzu pomogą, i kościół ustroją. Nie potrafię określić, dlaczego tak jest. Może więcej chęci w sobie mają?

Wszyscy się tu sprowadziliśmy jako młode małżeństwa. Dużo ludzi tu mieszkało, pracę w PGR-ze dawali non stop. Do dzisiaj żałuję, że przez to, co zrobił Wałęsa, PGR-y się porozlatywały. Bo myśmy mieli bardzo dobrze, lepiej jak niejeden gospodarz. Potem nastał tu prywaciarz i pracowaliśmy u niego, aż sprzedał interes. Roboty brakowało, więc żeśmy poszli na kuroniówkę. Kto młodszy i miał zdrowie, to jeszcze do zakładów na Sochaczew dojeżdżał lub gdzieś pod Łódź. Ale teraz? Co my teraz możemy?

Żyjemy jak w mieście, wszystko trzeba kupić. A w PGR-ze dawali trzynastki, przywozili węgiel, codziennie przydziałowe trzy litry mleka, każdy trzymał swoje kury, kaczki, świnie, bo paszę dawali. Pensji wcale nie mieliśmy takich małych, coś się zawsze z nich odłożyło. Organizowano nam wczasy, dzieci jeździły na kolonie, było przedszkole i dodatek rodzinny.

A w dzisiejszych czasach nawet śmierć człowieka kosztuje. 1000 złotych sam ksiądz bierze, 500 organista, a 250 kościelny. Wcześniej było 6000 złotych zasiłku pogrzebowego, to jeszcze starczało. Teraz, jak zmniejszyli do 4000, nie bardzo można cokolwiek zorganizować. Żeby ksiądz nie brał za posługę? O, czegoś takiego to jeszcze nie słyszałam.

Tam gadają, żeby na PiS głosować, to ja wolę w dzienniku o tym samym posłuchać. Odpoczynek to dla mnie jest tablet – leżę i gram. Gry mi dzieci pościągały, jakieś tam kuleczki, nie kuleczki, takie podstawowe. Dla relaksu jeszcze telewizję oglądam, głównie seriale i dziennik.

Musiałabym im pomóc, bo one mi pomagają. 92 kilometry na południowy wschód od Warszawy Grażyna nie miała na czekoladę dla ośmiorga dzieci Pierwsze było w 1984, a potem już co roku: ’85, ’86, ’87, później ’89, bo Bóg dał dwa lata przerwy, no i znowu ’90, ’93 i ’97. Łącznie jest ich ósemka. Przy pierwszym miałam 18 lat, przy ostatnim 39. Jak znowu zachodziłam, miałam takie głupie myśli, że na co mi to, albo że Pan Bóg mnie skarał. Noce nieprzespane na rozmyślaniu, czy stać nas na to wszystko. Jak płakałam, mąż brał mnie za rękę i tak do mnie mówił: „Kogo Pan Bóg stworzył, tego głodem nie zamorzy”. Jakaś to motywacja dla mnie była.

Nawet rodzona siostra nie potrafiła mnie zrozumieć. Dookoła mają po czwórkę dzieci, najwięcej szóstkę. Ósemki nie ma nikt. Zawsze byłam tą jedną na tysiąc, bo antykoncepcję stosowałam, a ciąża i tak się pojawiała. Wieś gadała, w księdzu też żadnego wsparcia. Dopiero teraz, jak ten nowy przyszedł, to się zainteresował. „Może wy nie macie na chleb?” – zapytał, kiedy tylko zobaczył wszystkie te portrety na ścianach. Powiedział, że za nic w świecie nie weźmie od nas za kolędę. Pierwszy raz w życiu coś takiego usłyszałam. Wcześniejszy ksiądz przychodził do nas, jak bida była, a dzieci małe. Nigdy o nic nie spytał, tylko bez słowa brał kopertę.

Same panie widzą – półtorej godziny minęło, jedna pani przyszła po wędlinę, jedna po chleb i to będzie na teraz koniec. Ratuje mnie zeszyt. Panie napiszą, że to nie tylko na wsiach jest – w miasteczkach prywatne sklepy też prowadzą zeszyty. Zeszyt jest na jedzenie i podstawowe produkty, nie na alkohol i papierosy. Jak wyjdę im naprzeciw, zaufam, to wrócą, a w miejskim dyskoncie kupią tylko rzeczy, których u mnie nie ma.

Główną atrakcją tygodnia jest kościół w niedzielę. Wszyscy pędzą na mszę, bo niby tacy wierzący, a gdyby tylko mogli, łby by sobie pourywali.

Jej życie to była gospodarka, dzieci, pole. Nie było komu jej pomóc – my w szkole, dziadkowie na cmentarzu, a ojciec pracował poza wsią. Mama szła ziemniaki sąsiadowi rwać, żeby potem on jakoś ją wsparł przy pracach na polu. Tato popołudniami odpoczywał. Zmęczony był po robocie. A ona – zachrzaniała od rana do nocy i tak dzień w dzień. Mimo że byłam gówniarą, widziałam, co takie życie z nią robi. Na nic nie miała siły. Płakała.

Samej mojej rodziny jest setka osób. Choć niektórzy przeginają. My nie planujemy brać wielkiej sali, bo to niewyjęte 60 tysiaków. Chcemy remizę i prawdziwe weselicho – wódka ma się lać, zespół ma grać, ma być full jedzenia, goście mają tańczyć na krzesłach. Z jajcem musi być, a nie tylko, aby się innym pokazać, wyglądać jak księżniczka w sukience bezie i w ogóle och-ach. Ja jestem stąd, nie będę udawać wielkiej pani.

Właściciel jest nienapasiony, wciąż mu mało – i giełda, i nieruchomości, i jakieś biznesy. A pracownikom skąpi, nawet robocze ubranie muszę zapewnić sobie sama. Noszę gumowe buty, fartuchy, kitle kupione po second-handach. To jest taki układ jak pan i służba przed wojną. Dostajemy ochłapy, nie mamy wyższych stawek za nadgodziny, niedziele, święta.

Mieszkam w domu przy rodzicach, opłaty nie są duże. Prąd – 200 złotych. Woda – 100. Wywóz szamba co pół roku – 80. Za mieszkanie płacimy mniej jak w mieście, a wszystko tu jest: przedszkole dwa kilometry dalej, robienie paznokci na miejscu, fitness też. Zastanawiałam się nad przeprowadzką do miasta.

Poznałam go w Ciechocinku. Pojechałam do uzdrowiska, bo w PGR-ze był fundusz socjalny. Poszłam na fajfy, zatańczyliśmy. Nie wiem, czym on mnie ujął. Nie patrzyłam, czy biedny, czy bogaty. Nie potrzebowałam męża, żeby mnie utrzymywał. Już od trzynastu lat mieszkałam poza domem, zapewniałam sobie wszystko. Chyba się po prostu zakochałam.

Mąż robił wtedy jako palacz na kotłowni, przez 45 lat tak pracował. Zimą noc go przepędzała, a witał wieczór – wstawał przed czwartą rano, wracał po zmierzchu. Jak przeszedł na emeryturę, nie mogłam tego z początku znieść. Człowiek był przyzwyczajony wszystko robić sam od najmłodszego, aż tu nagle on kręcił się wszędzie. Pomału się z tym oswoiłam, ale nie powiem, żeby to było łatwe.

A druga sąsiadka gorzej nawet rzekła: „Wolę włożyć rękę pod dupę, niż za osiem złotych pracować”. Tylko ci z Ukrainy porządni. Całe rodziny do nas przyjeżdżają na zarobek. Mieszkają u gospodarzy w letniaczkach, mają wyżywienie. Po truskawkach żony z dziećmi wyjeżdżają, a mężowie zostają do dalszej roboty. Bardzo pracowite oni są, ci Ukraińcy. Ja ich rozumiem, sama chętnie dorabiałam. Wieczorami z kucharką latałam po weselach do pomocy.

Teraz rower mam nowy i do lekarza jadę. Osiem kilometrów, to i wyszłam wcześniej. Autobusów u nas oczywiście nie ma, bo Mazowsze to największa dziura w Polsce. Mam rodzinę w kieleckim. Tam dopiero kiedyś bieda była! Jednak parę lat minęło i widzę tam na wsi podmiejskie, eleganckie autobusy. U nas tyle, co szkolny dali, a poza tym nie ma połączenia. Tam jest też gaz i kanalizacja – tu ani jednego, ani drugiego. Nie do pomyślenia, żeby w tych czasach tak żyć.

Pracowałam na akord, ile zrobiłam, tyle miałam. Nawet i 5000 złotych tych starych-starych, a jak mi się nie chciało pracować, to tylko 2000. Byłam w Stodole na trzech koncertach Czesława Niemena i dwa razy w Pałacu Kultury na Andrzeju Rosiewiczu. Miałam nawet autografy Niemena, ale koleżanka z pokoju pracowniczego musiała je podpieprzyć.

Rodzice cieszyli się, że wyszła jedna gęba z domu, bo nas było jedenaścioro rodzeństwa. Mieliśmy w starej chałupie tylko dwa pomieszczenia – kuchnię i pokój. Tośmy spali po troje w jednym łóżku. Nigdy nie pytałam rodziców, dlaczego mieli tyle dzieci – czy chcieli, czy tak wyszło. Rację macie, była w tamtych czasach antykoncepcja, owszem, ale taka, że nic nie zależało od kobity, a wszystko od chłopa.

Czy dzieci małe? A gdzie tam! Ja za kilka miesięcy zostanę babcią. A co wyście myślały? 37 lat i babcia – tak się na wsi żyje! Starszy syn ma 19 lat i zaraz się żeni. Uważałam, że skoro jest dziecko w drodze, to lepiej, żeby najpierw posiedzieli razem bez ślubu, sprawdzili, czy im to pasuje. Ale oni od razu chcieli przysięgać, my nie namawialiśmy na siłę. Przynajmniej jak przyjdzie synowa, to będzie pracowała, nie wyobrażam sobie inaczej.

Po mojemu to u nas bezrobocia nie ma. Chcę teraz pojechać na wesele do rodziny na Śląsk – tylko tam i z powrotem, ale to są trzy udoje: wieczorem, rano i znowu na wieczór. Wszystkiego razem sześć godzin pracy. Daję 1200 złotych i nie ma chętnych. Dziś jest ten błąd, że dali 500 plus. Chociaż bym chciała kogoś nająć na stałe, nikt nie przyjdzie. Wolą sobie pod gruszką poleżeć. Żeby ktoś do roboty przyszedł pomóc, to trzeba teraz prosić.

Żyją jak poprzednie pokolenia kobiet w ich rodzinie, inny scenariusz nie przychodzi im do głowy. W efekcie do naszego biura napływają trzypokoleniowe wnioski o świadczenia. Skoro babcia i mama są na zasiłku, to i wnuczka złoży podanie. To się fachowo nazywa dziedziczoną biedą i niezaradnością.

Patrząc na liczby, w naszym powiecie najbardziej zmagamy się z bezrobociem, ubóstwem, niezaradnością życiową i alkoholizmem.

… nieumiejętnością gospodarowania pieniędzmi. Widać to na przykładzie najuboższych rodzin otrzymujących świadczenia. W dniu, kiedy dostają do ręki 500 plus lub inną zapomogę, ogarnia ich szał zakupowy. Wychodzą ze sklepu z siatami pełnymi słodyczy, czipsów lub ekskluzywnych produktów spożywczych, na które nie było ich wcześniej stać. To wynika z chęci poczucia się przez chwilę lepszym. Mamy na wsi grupę rodzin zamożnych. Najbiedniejsze rodziny próbują naśladować tych ludzi w tym aspekcie, który na daną chwilę jest dla nich osiągalny, czyli kupią dziecku najmodniejsze buty. Zwykle nie nauczą jednak tego dziecka o buty dbać, najwyżej nabędą drugą parę za następne 500 plus.

Ludzie mówią wam: „Warto iść w dzieci” – mi też jedna dziewczyna powiedziała wprost: „Teraz to mi się opłaca otworzyć warsztat”. Po dwóch miesiącach zaszła w ciążę. Nie jest jedyna.

Niedawno ośmiolatek z naszej wsi zaczął powtarzać, że idzie się powiesić. Wypowiadając te słowa, łapał za sznurek i biegł przed siebie. Ten chłopiec naśladował mamę, która wszem wobec oznajmiała, że ma wszystkiego dosyć i czas skończyć ze sobą.

Hania: A z tymi sąsiadami się człowiek nie dogada. Codziennie pijani, wyzywają nas na „ch”, na „k” – już nie będziemy się wyrażać. Marianka: A ja powiem. Jak wyjdę na ganek, to oni do mnie: „Już te kurwisko wylazło”, albo: „Schowaj się, bo na małpy polują”. To już nawet nie o ten obornik chodzi, ale jak kto tak ciągle mi dokucza, to trudno mieszkać.

Powiem wam, że dziewczyna z prowincji nic nie wie o życiu. Dopiero jak pojedzie za granicę, zaczyna cokolwiek rozumieć.

Na wsi inność jest akceptowana, kiedy dotyczy osoby z najbliższego otoczenia i kiedy nie jest nazywana. Kobiety nieheteronormatywne w większości są tolerowane w swoich społecznościach dzięki temu, że trzymają się reguły niewidzialności – „wszyscy wiedzą, nikt nie mówi”.

Dziewczyny, to co robimy? Paznokcie to jest dodatek, bo głównie grzebię we włosach. Jak z żelem robię hybrydkę, to biorę 50 złotych, bez żelu 35 złotych. Młode kobiety chcą głównie lakiery z brokatem. Kiedyś to był kicz, a teraz jest szał. Sezonowo idą wszelkie owocki, wzorek w arbuzy, w truskawki. Trochę sama wymyślam, coś podpatrzę z internetu. Widzicie, dziewczyny, taka mała mieścinka, a salon jak w stolicy. Chciałabym, żebyście nie przedstawiały wsi tak, że dziewczyny tu się pindrzą, żeby się komuś podobać, a najlepiej chłopakom. Bo my robimy to też dla siebie. Różnie tu o siebie dbamy.

Dzisiaj nie ma biedy, na wsi też, szczególnie po wejściu do Unii. Jest co najwyżej lenistwo. Niektórzy, co mają dużo dzieci, zrezygnowali z pracy, bo im się bardziej opłaca siedzieć, nic nie robić, 500 plus wydać na przelew. Tak się u nas mówi – na przelew, czyli na libacje, zamiast na nowe okna.

Nie wstydzę się tego, że jestem po zawodówce – czy mi jest potrzebne liceum, żeby włosy robić? Choć ostatnio myślałam, żeby maturę zdać. Tak dla ambicji, po co innego? Sorry, ale ja lepiej zarobię niż ty po tych doktoratach. Oboje z mężem po zawodówce i bez kredytu postawiliśmy ten dom, a wy nawet pracy porządnej nie macie.

Pod koniec lat siedemdziesiątych kobiety się rzadko rozwodziły. Rozwódkę piętnowano. Zamężne koleżanki przestały do siebie zapraszać, sądziły, że tylko czyham na cudzego męża. Wcześniej to owszem, prywatki, sylwestry, tańce, zapusty, zabawy karnawałowe. Ale po rozwodzie to ja stałam się rywalką, kochane, nie koleżanką. To nie były takie lata nowoczesne jak teraz.

Kiedy miałam problem alkoholowy, też dałam sobie radę. Sama. Nigdy nie piłam w towarzystwie. Zapijałam ciężki dzień, zapijałam zdrady. Za zdradę kula w łeb powinna być. Dla mnie to jest odpowiednia kara. Ale ci, co zdradzają, nie są karani, tylko my się karzemy same – mówimy: może ja byłam niedobra, może za mało dawałam, może za mało gotowałam. To wynika z tradycji. Kobieta zawsze była do zaspokajania chuci mężczyzny. Musiała siedzieć i czekać, a on przychodził, kiedy chciał. Traktują nas jak narzędzie bez uczuć. Nie ma, że boli głowa, on siada sobie na nas i jedzie. Może ładniejsze są na to słowa, ale ja wolę powiedzieć dosadnie. Nas było jedenaścioro.

Poza tym Polacy się cieszą jak komuś jest ciężej, lepiej się wtedy czują.

Nie powiedziałabym, że jestem feministką, nie mam nic przeciwko chłopom. To jest może największy błąd tego całego feminizmu, że myśmy przejęły wszystkie prace facetów – odpowiedzialność, zarobki, rządzenie. Teraz jest im to bardzo wygodne, bo to my wszystkim się zajmiemy. Na tym polega ten feminizm – że on idzie pod sklep z piwem, podczas gdy ty zasuwasz. Oni jeszcze powiedzą: „Przecież tego chciałyście”. A my po prostu nie chciałyśmy już być niewolnicami, chciałyśmy mieć prawo do głosu, stanowienia o sobie i wiedzy.

Myślę, że za dużo czasu spędziłam w kościele. Na kazaniach wiadomo, co się mówi – wy nie wiecie? Że trzeba być pokorną, cichą, podporządkowaną. Albo w konfesjonale pouczają, że zawsze jak mąż potrzebuje, to żona ma ulec, bo inaczej on pójdzie na lewiznę. Że to jest kolejny obowiązek kobiet. Jak można trwać w związku, gdzie kobieta jest bita albo gwałcona? Dla kościoła to nie jest usprawiedliwienie, w małżeństwie gwałt niby nie jest możliwy. Dla mnie to chore.

Jedna z mam zwierzyła mi się ostatnio, że bije ją mąż. Próbowałam pomóc. Nie chciała. Muszę jej decyzję uszanować, choć serce mi się kraje. Mamy przecież na wsi komisję przeciwalkoholową, gdzie jest psycholog, policjant, prawnik. Nikt się tam nie zgłasza.

Teraz młodzież lata po drodze, hałasuje jakimiś telefonami. Po podwórkach walają się śmieci, pokrzywy rosną po pachy, a wśród tego kobity z dziećmi prawie dorosłymi siedzą i nic. Powiedziałaby: „Córuchna, weź grabki, posprzątamy”, toby się dziecko czegoś nauczyło. A tak, podrośnie, aby tylko pieniądze od państwa dostać, bo nauczą ją, że państwo musi dać. Tymczasem jeden rząd da, inny nie.

Bo wiecie panie, w kioskach są rzeczy wstydliwe. Na przykład takie różne gazetki mam. Co prawda nigdy ich na wystawie nie układałam, bo zbyt wulgarne to jest, ale jak ktoś poprosi, to się wyciąga spod stolika i sprzedaje. Nie wszyscy są tacy, że tylko brzuchem w okienku migną, aby tylko twarzy nie pokazać. Niektórzy zupełnie jawnie kupują, najczęściej mężczyźni, choć z rzadka przyjdzie i kobieta. Mężczyźni bardziej lubią sobie popatrzeć, jednak w dzisiejszych czasach chyba się tym patrzeniem nasycili, bo gazetki już nie tak chętnie kupują jak w latach dziewięćdziesiątych, mimo że właśnie wtedy prawicowe kręgi najbardziej zwalczały pornografię. Teraz bardziej prezerwatywy schodzą. Mam ich do wyboru do koloru. Nie osądzam, co kto kupuje, przecież wszystko jest dla ludzi.

Jak wieś długa i szeroka nie znajdziecie u nas świni, a kiedyś hodowali je wszyscy. Oddawało się je na skup, a kiełbasy na wsi nie było. Dziś trzody na wsi brak, za to półki w sklepie od wędlin się łamią.

Jest już w szkole średniej. Nie poszła do sportowej, tylko na wojskowość, do klasy dla policjantek. W jej klasie jest 21 dziewczyn – niedziwne, bo w tym zawodzie jest wczesna emerytura i szansa na mieszkanie służbowe. Dla dziewczyn to atrakcyjne.

Albo drugiego pijaka brać? Dziękuję, z jednym żyłam 21 lat, wolę być sama. Gdyby żył, teraz byłby 45. rok razem. Myślę, że bym nie odeszła. Jak facet pije, to kobieta wpada w błędne koło: on przeprasza, zarzeka się, że pił już więcej nie będzie, prosi o przebaczenie i człowiek głupi taki, ze wsi, pijakowi wierzy.

Chyba panie żartują, że sąsiad za darmo gdziekolwiek podrzuci? Sąsiada trzeba nająć, co wyście myślały? Dasz 50 złotych, to 15 kilometrów do miasta i z powrotem podjedziesz. Jak się dopłaci, to sąsiad zaczeka, bo za te 50 złotych to tylko załatwić szybką sprawę i z powrotem do domu.

Jak pojechał na studia i nie przyprowadzał do domu żadnej dziewczyny, mama zaczęła go podejrzewać. Bo homoseksualiści na wsi są, wszyscy o tym wiedzą. Sama chodzę do fryzjera, który jest gejem, i uważam, że bardzo dobrze robi włosy. O dziewczynach nie słyszałam, ale chłopaków mamy dwóch. Nikt ich nie prześladuje, już się skończyło takie wytykanie palcami.

Do biblioteki mam dziesięć kilometrów. Przynoszę od razu po kilka książek. Mam też dużo swoich, kupowałam przez księgarnie wysyłkowe, tylko że książki zrobiły się strasznie drogie. Która lepsza to 40 złotych. Lepiej zapisać się do biblioteki. W ciągu roku czytam ponad trzydzieści pozycji. Żaden rekord, ale średnia krajowa to podobno niecała jedna rocznie.

Częste jest w badaniach wsi, że osoba mówi: „U nas to jeszcze jako tako, ale jak pojedziecie do tej sąsiedniej wioski, to tam to jest dramat”. Jedziemy tam i mieszkańcy mówią nam to samo, wskazując kolejną wioskę lub tę, z której właśnie przyjechaliśmy.

Nie wiem, czy wam wyznać, czy nie. Mój niewidomy syn widzącą sobie za żonę wziął, ale jehowę. Mówię: „Trudno, nie trafiła ci się naszej wiary, to przeżyj swoje życie sam, tak jak Bóg przykazał”. A on nic. I jeszcze dziecko mają. Nie wiadomo, co teraz robić – on zbawienia nie zazna, ale przecież dziecku odbierać ojca też niedobrze.

Ibiza to jest taki słynny klub niedaleko naszej wsi. Wszyscy tam walą. Na jednej sali leci disco polo, na drugiej techno. My tu wszystko mamy.

Od września idę do pracy do Ostrołęki. Tam zarobię na kurs makijażowy. W tym jest przyszłość.

Akurat obecny proboszcz nie narzuca, co myśleć, nie krzyczy. Ale ten, co był wcześniej… pożal się Boże. Spytał mnie kiedyś, dlaczego nie byłam na mszy w niedzielę. Odparłam, że miałam dyżur w szpitalu. Zarzucił mi, że gonię za karierą. Powiedziałam, że zarabiam na wychowanie dzieci. On na to, że jeśli nie zostawię pracy, aby mieć niedzielę wolną dla kościoła, to mi nie da rozgrzeszenia. Odeszłam od konfesjonału, zbuntowałam się. Teraz księża nie podskakują i się nie wtrącają, ale i ludzie mądrzejsi. Nie pozwalają sobą kierować jak dawniej.

Pierwszy lepszy przyjezdny by się zorientował, kiedy była wypłata w PGR-ze, bo każdy chłop zawiany. Kilku stoczyło się całkiem. Nie umieli sobie z nowymi realiami poradzić. Ja ich rozpacz rozumiem, naprawdę. Bo zostaliśmy potraktowani jak śmieci.

… w konfesjonale zaczęłam na Kościół wygarniać: „Proszę księdza – powiedziałam – nie uznaję autorytetu Kościoła, który traktuje mnie jak fabrykę do produkcji dzieci. Niech mnie ksiądz nie poprawia, bo to skandal”. Nie poprawił. Ale to był inny ksiądz, widać nie wszyscy są porąbani – inaczej nazwać tych, co traktują człowieka jak zwierzę, nie potrafię. Kiedyś było jeszcze gorzej. U spowiedzi mówili, że odmówić mężowi to grzech; że jak przyjdzie, to mu się należy i już. Człowiek młody, nie wiedział, jak reagować, a sytuacje były nie do pojęcia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *