Zygmunt Zeydler-Zborowski „Kabała”

Zygmunt Zeydler-Zborowski „Kabała”.

Morderstwa w Leśniej Podkowie, więc w gronie „lepszych państwa”. Śmierć zadana pistoletem do wstrzeliwania kołków w ścianę.

Cytaciki:

Zdaje się, że lubi sobie pani wypić. Na mongolskiej twarzy Walentyny pojawiło coś w rodzaju uśmiechu. – A kto nie lubi, proszę pana. Nie to, żeby się upijać, ale tak od czasu do czasu kropelkę. To dobrze robi na płuca i w ogóle. – Zdaje się, że wczoraj to nie była kropelka – powiedział z przekonaniem Konerski. – Wczoraj była pani tak pijana, że nie mogłem z panią rozmawiać. – Ja nie byłam pijana – zaprzeczyła z oburzeniem gosposia pani Kamienieckiej. – Ja byłam zatruta. – Zatruta? – Ten cholernik musiał mi czegoś do wódki dosypać, jakiegoś proszku.

Wyciągnął butelkę czystej z kieszeni i zaproponował, żebym się z nim napiła, bo on tak sam to nie lubi. Pomyślałam sobie, że wódkę wypić z kominiarzem to może przynieść szczęście. Zgodziłam się i zaczęłam szykować taką skromną zakąskę, kawałeczek kiełbasy, topiony ser. On tymczasem nalał wódkę do musztardówek i powiedział, że jestem bardzo sympatyczna kobieta.

Wrócili do komendy. – Słyszałem, że jesteś głodny – powiedział Gołczak. – Mam bułki z serem tylżyckim i z salcesonem. Chcesz? – Nie zadawaj głupich pytań, tylko wyciągaj ten salceson i ser także. A ja tymczasem włączę czajnik, żeby nie tak na sucho. Mamy tam chyba jeszcze trochę madrasu. Po chwili obaj pożywiali się ochoczo.

Konerski zamknął starannie mieszkanie, opieczętował i zeszli na dół do garażu. Nowa zastava ciemnostalowego koloru. – Teraz byle łachudra ma wóz – powiedział sierżant. – Skąd ci ludzie na to biorą? – Jakbyśmy się zaczęli zastanawiać nad tym, skąd ludzie biorą pieniądze, to musielibyśmy pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie śpiąc i nie jedząc – uśmiechnął się Konerski. – Fakt faktem, że motoryzacja u nas się rozwija.

Jan Koziełkowski robił dodatnie wrażenie. Około pięćdziesiątki, o twarzy pogodnej, szczerej, w której dominowały niebieskie oczy patrzące na otaczający go świat z dobrotliwą wyrozumiałością. Nie wyczuwało się w tym człowieku ani cienia jakichś kompleksów czy też pretensji do nieprzychylnego losu, chociaż życie fachowca od wstrzeliwania kołków w ścianę niewątpliwie nie jest zbyt barwne i urozmaicone.

Od Walentyny czuć było alkohol, ale była zupełnie trzeźwa, tylko małe, czarne oczka błyszczały niezupełnie naturalnym blaskiem. – Pani jest po wódce – powiedział Konerski. Energicznie wzruszyła ramionami. – Jaka tam wódka. Kot by się uśmiał. Naparstek żytniej. No… może dwa naparstki. Ale… niech pan sam powie. Jak można nie wypić, jak takie nieszczęście, takie nieszczęście.

Już na schodach słychać było głośną muzykę bigbitową, śpiewy, krzykliwe rozmowy. Huczna zabawa. Naciskanie dzwonka, wielokrotne stukanie nie dało żadnego rezultatu. Dopiero kiedy Gołczak zaczął z całej siły walić pięścią w drzwi, ukazała się rozczochrana głowa. Zaczerwienione policzki i lekko zamglone, przekrwione oczy świadczyły o tym, że nie była to zabawa abstynentów. – Czego? – głos schrypnięty o niezbyt przyjemnym brzmieniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *