Zdenka Hadrbolcova „Parasol pani Czernej”:
Czeski kryminał, jeszcze zczasów PRL-u, który się u mnie bardzo mocno przeleżał. Aż tu czytam przypadkiem, że autorka to była wzięta aktora teatralna i filmowa. Więc czytam. Jednak powinna była zostać przy teatrze. Ledwo zmęczyłem.
Cytaty:
Wierkę zaraz rozbiera, ledwie chłopa zobaczy. Toteż zdawało mi się, że za długo tam siedzi. Najpewniej Andresową przydybała ich, kiedy stary dobierał się do mojej dziewczyny. – Pan wie, że ona tak leci na mężczyzn, i mimo to z nią chodzi? Dziwne. Może jej za to płacą? – Ona by prędzej sama zapłaciła!
Pojmuję – rzekł Suchan – byliście sąsiadami, to wszystko. Wiadomo, żyje się między ludźmi. Ja też w domu z nikim nie jestem za blisko, pozdrawiamy się i tyle. Tak jest najlepiej. – Racja – przytaknął Kofy – lepiej nic nie wiedzieć.
Jak pan myśli, sierżancie, od czego powinniśmy zacząć? – I zwrócił się znów do pani Rabochowej: – Droga pani, taki już nasz zawód. Gdyby gdzieś wyleciały drzwi z zawiasów, musielibyśmy się pytać, czy na drzewie naprzeciwko nie siedział czasem wróbel. Niech pani tak to przyjmie i nie gniewa się na nas – dodał łagodząco. Rabochowa milczała, rysy jej nie straciły twardości i napięcia.
Wiele lat temu obsługiwałem w MORDzie odcinek krajów socjalistycznych i miałem tę pozycję w swoim referacie. Podzielam rozczarowanie.
Podobały mi się natomiast powieści Vaclava Erbena – przetłumaczono u nas bodaj trzy:
„Tajemnica „Złotego Księcia”, „W zasięgu ręki” i „Śmierć utalentowanego szewca”.
Pamiętam, że występowali tam funkcjonariusze Vlk i Beranek.
Swoją drogą zdziwiło mnie, że taki Erben publikował swoje książki przez całą wojnę. Cóż, okupacja w Czechach wyglądała jednak inaczej niż u nas.
Tak, okupacja wyglądała inaczej. Ot, zdarzyło się, że dziennikarz pisywał w gadzinówkach, więc po wojnie dostał zakaz publikacji w prasie. No, to przerzucił się na większe formy, na powieści podróżnicze dla chłopców. Wprawdzie był tylko „na wkładkę w Czechosłowacji”, ale przecież w atlasach w bibliotece UJ było pięknie przedstawione, jak wygląda dżungla i tygrys. Przyjrzał się, usiadł i zaczął opisywać, jak by tam był. Nazywał się Alfred Szklarski.
No tak, casus Karola Maya chyba też. Z drugiej strony Szklarski uformował kilka pokoleń chłopców.
May miał przynajmniej jednego entuzjastycznego czytelnika. Temu się spodobało, że niebieskooki i jasnowłosy Niemiec zarządza niższymi rasami, jakimi byli Apacze i inni koledzy w piórach. Tak, to był jakiś pomysł… Na razie ten czytelnik próbował się utrzymać z malowania tandetnych widoczków, ale z czasem…
A potem Karol May pojechał do USA i był zdegustowany. Gdyż Indianie już nie byli wolni, a w rezerwatach ich kultura pozostawała pod dużym wpływem bladych twarzy.
No cóż, po prostu się spóźnił.
W dobrym czasie był w USA Henryk Sienkiewicz; nawet rozmawiał z Siouxami, którzy w dwa miesiące później w sposób niewerbalny wyrazili swoje poglądy polityczne nad Małym Wielkim Rogiem.
Rzecz jest na tyle znacząca, że nawet trafiła do „Pamiętnika Literackiego” w 2015 r. (Jerzy Krzyżanowski).
Podobno w III Rzeszy władze odkryły, że pewien ważny nazista miał babcię Indiankę z plemienia Siouxów. Wstrząśnięte tym faktem, poprosiły o opinię ważną komisję do spraw rasy. Komisja wydała wyrok: Indianie Siouxowie są Aryjczykami.
A w 2013 Indianki Sioux (Dakota) spaliły flagę nazistowską.