Wilhelmina Skulska „Sylwester inspektora Rogosza”

Wilhelmina Skulska „Sylwester inspektora Rogosza”:

Na sen.
Cytaty:

Najważniejsze, że nie jęczała jak inne: Zmień życie, Idź do pracy, przychodź na czas. Wiedziała, że z pracy się nie dorobi. Sama była zatrudniona w „Pewexie”. Tam się dopiero napatrzyła, jaki ten świat jest niesprawiedliwy. Jedni wydają zielone, kupują koniaki, inne wspaniałości, a drudzy liżą szyby wystawy. Szczęście w nieszczęściu trafić na taką dziewczynę. Nie opuściła go w więziennej biedzie, zajmuje się jego matką. Oczywiście, chciałaby go wrobić w małżeństwo. Na ostatnim widzeniu powiedziała, że marzy o dziecku, sama je wychowa. Takie gadki słyszał już od niejednej. Zawsze dzieckiem chcą omotać, a mężczyzna jak głupi ulega.

Sam kiedyś słuchał piosenek tej artystki. Nawet niezłe. Ale willę, samochód, biżuterię ma nie ze śpiewu. Sławna Roma Karska! W gruncie rzeczy dziwka. Puszcza się z czarnuchem, Iza twierdzi, że to szejk. Leje im się za darmo ropa, mogą sobie kupować kobiety. Dia Karskiej nie byłaby to żadna krzywda.— Odrobi stratę własną d… Czy to jeden czarnuch przyjeżdża do Polski?

Życie wokół niego jest prawdę mówiąc podłe I nudne. Na świecie ciągle coś się dzieje, w dzienniku telewizyjnym pokazują co wieczór porwania, skoki na jubilerów, na banki. A co u nas?

Rogosz zakrył dłonią słuchawkę. Powtórzył polecenie szefa sekretarce. Zaklęła po męsku.

… pierwszy przechodzień, wiedział już zresztą o dokonanym napadzie, wskazał mu ulicę Grunwaldzką. — Pan z policji? Zawsze przyjeżdżacie po wszystkim. Rogosz pokiwał głową. Jakby wiedzieli „przed wszystkim”, nie musieliby tracić czasu na rozwiązywanie zagadek kryminalnych.

— A co mówili sąsiedzi? — Że Porębscy źle ze sobą żyją. Ona jest wydrowata. Sformułowali to nieco ostrzej, ale stonowałem pewne określenia w protokóle..

… decyzje podejmuje zawsze sam, jakby nie wiedział, że w ich pracy trzeba się opierać na zespole, nie ma tu mądrych; jest aparat.

Czułem się na tej wigilii podle. Choinka, dzieci śpiewały kolędy, dali jeść. — Pili?

— Melina? — Niech pan porucznik się nie śmieje. Co ma biedny człowiek robić w Podkowie? Ani pieniędzy, ani kina, żadnej rozrywki. Czasem, wieczorem, kiedy nachodzi smutek, zajrzy się do Banasia. Jakoś weselej. Za wódkę nie zdziera, można zjeść flaki, czasem pyzy własnej roboty.

W środku sali stał długi stół, a pod ścianą dwa mniejsze stoliki. Starszy, tęgawy mężczyzna poinformował nie pytany: — Mamy tylko żytniówkę. Zakrzewski okazał legitymację. Banaś, nie oglądając jej zapytał: — Z finansowego? — Nie! Z milicji. Gospodarz odetchnął.

Banaś wyjął zza szafy butelkę, z kredensu kieliszki, które przetarł starannie fartuchem: — Wolno, poczęstować? — Polak nie pyta.

— Przemarzłeś — zatroszczył się szef na widok trzęsącego się z zimna Zakrzewskiego. — Kieliszek czystej dobrze ci zrobi. — W lepszych towarzystwach pytają: A może drinka?

— Może zostawisz sprawę Podkowy Zakrzewskiemu? Mamy ciekawe zabójstwo tej nocy. Morderstwo na tle homoseksualnym. Powszechnie ceniony profesor szkoły teatralnej uduszony przez swojego ucznia, także pedała. Przypadek może być interesujący. — Z pewnością.

— Powodzi ci się nie najgorzej — powiedział Romanowski i westchnął. — Masz czym handlować. — Popatrzył z uznaniem na okryte przyciasną sukienką wypukłości. — Jakoś się żyje — przyznała pogodnie i zaparzyła sąsiadowi prawdziwą brazylijską kawę.

W budynku o tej porze panował już ożywiony ruch. Panienki w kolorowych bluzeczkach przygotowywały sosie herbatę. Nadchodziła pora śniadania, która w całej Polsce, nie wiadomo dlaczego, jest rytuałem, odprawianym zaraz po przyjściu do prący.

Przepraszam za te refleksje, panie kapitanie, ale nie bardzo jest tu czas i możliwość pogadania z inteligentnym, człowiekiem. Każdy załatwia lepiej czy gorzej swoje sprawy i śpieszy do domu. A po drodze czuje spojrzenia przechodniów, bo wszyscy tu się znają, które znaczą: „idzie klawisz!”

— Muszę jeszcze raz jechać do Wronek. — Chyba mnie na złość. Mamy trudne zabójstwo w środowisku homoseksualnym. Znany aktor. Telefony ze wszystkich stron. Co z tymi pedałami? Wciąż się tam kotłuje. — Uspokoją się. Przestraszą się AIDS. Będą ostrożniejsi.

… to nie pozwala zamknąć sprawy pod kryptonimem „Wśród nocnej ciszy”. Ale chciałbym ją zakończyć i do tego potrzebna mi wasza pomoc. Wiem, że hasło „pomóżcie” cytowane jest u nas w kraju w ironicznym kontekście. A jednak muszę się do was zwrócić o pomoc…

Zapukali do drzwi. Otworzył im zapyziały jegomość w okrągłych okularach. — Panowie przyszli za wcześnie. Jeszcze nie rozważyłem. Spojrzeli na niego zdumieni, ale po chwili, kiedy rozejrzeli się po kuchni–pokoju, zrozumieli. Na stole leżały różowe ćwiartki cielęciny, obok przytulił się schab. Zakrzewski spojrzał surowo. Wyjął legitymację, pomachał nią przed oczyma dozorcy, które zrobiły się tak okrągłe jak jego okulary. — Panowie, Ja nie handluję. Zdarzyła się okazja. Chciałem zarobić, żeby mieć kilka groszy na Nowy Rok. Przedstawiciele służby porządkowej patrzyli wciąż groźnie. Jabłoński zajrzał do szafy, znalazł ilość alkoholu przekraczającą znacznie potrzeby własne. Poczuł się teraz pewnie.

Nie jestem taka młoda, a ludzie liczą mi lata nie bez złośliwości. Muszę ciężko pracować, żeby móc rywalizować z nowymi, młodziutkimi gwiazdami. Co roku nowe nazwiska. Chociażby sprawa zdobycia atrakcyjnego tekstu. Ilu jest tych autorów? Na palcach jednej ręki można policzyć. Młynarski, Bryll, Osiecka… Każdy koło nich się kręci, żeby napisali. Tylko to jest dla nas ważne. Publiczność uważa piosenkarza za dziecko szczęścia. Pośpiewa sobie i forsa mu płynie. Pracujemy ciężko i długo czekamy na efekty. Moja płyta leży już szósty miesiąc, i jeżeli ktoś jej nie popchnie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *