Umberto Eco, Jean Claude Carriere „Nie myśl, że książki znikną”

Umberto Eco, Jean Claude Carriere „Nie myśl, że książki znikną”:

Dwaj znawcy kultury i bibliofile wychodzą od fenomenu książki, ale to prowadzi ich znacznie dalej.
Cytaty:

To, co nazywamy kulturą, jest w istocie długotrwałym procesem selekcji i kontroli.

Różnorodne formy książki nie zmieniły jej funkcji ani zasadniczych struktur składniowych od ponad pięciuset lat. Odkąd istnieje książka, nie opracowano właściwie jej doskonalszej wersji. Podobnie jest z łyżką, młotkiem, kołem bądź dłutem. Nie da się przecież ulepszyć łyżki.

Jednakże dla Amerykanów kino nie jest sztuką, lecz produktem, mającym coraz to nowsze wersje. Ciągle trzeba kręcić kolejnego Zorra, Nosferatu czy też Tarzana. To jak pozbywanie się przestarzałych modeli i zgromadzonych zapasów. Stary, lecz wartościowy wyrób mógłby konkurować z nowym. Proszę sobie wyobrazić, że kinoteka amerykańska powstała dopiero w latach siedemdziesiątych!

Jak stworzyć sobie dzisiaj filmotekę na prywatny użytek? Na jakich nośnikach archiwizować materiały? Nie sposób przechowywać w domu filmów na tradycyjnej taśmie. Trzeba by mieć kabinę projekcyjną, specjalną salę, pomieszczenia magazynowe. Kasety magnetyczne, jak wiadomo, mają niską rozdzielczość zapisu, szybko się zużywają, kolory na nich z czasem blakną. Epoka CD-ROM-ów jest już za nami. Płyty DVD długo się nie utrzymają. Zresztą, jak już powiedzieliśmy, nie jest nawet pewne, czy ilość energii w przyszłości okaże się wystarczająca, by wszystkie nasze urządzenia mogły normalnie funkcjonować.

Bez elektryczności wszystko zamiera, ale książki dałoby się jeszcze czytać – albo w dzień, albo wieczorem przy świecy – nawet gdyby przepadło całe dziedzictwo cywilizacji audiowizualnej.

Kazanie w Benaresie, czyli pierwsza nauka Buddy, tekst zawierający słynne Cztery Szlachetne Prawdy, wyuczony na pamięć i z pietyzmem spisany, zawierający podstawowe zasady wspólne dla wszystkich szkół buddyjskich, mieści się co najwyżej na jednej stronicy. Pierwotny buddyzm to zaledwie jedna strona.

…każda innowacja technologiczna pociąga za sobą nowe nawyki i umiejętności…

W amerykańskich filmach akcji (lub też uważanych za takowe), jakie dziś oglądamy, żadne ujecie nie może trwać dłużej niż trzy sekundy. Stało się to już swoistą regułą. Ktoś wraca do domu, otwiera drzwi, wiesza płaszcz, wchodzi na piętro. Nic specjalnego się nie dzieje, żadne niebezpieczeństwo mu nie zagraża, ale sekwencja podzielona jest na osiemnaście ujęć. Technika dominuje tu nad akcją, która zdaje się być produktem samej kamery mającym niewiele wspólnego z tym, co mamy śledzić na ekranie.

Nie pamiętam już, kto wypowiedział te słowa: „Przyszłość ma to do siebie, że zawsze jest niespodziewana”. Swoistą cechą przyszłości jest to, że ustawicznie nas ona zaskakuje. Zawsze intrygował mnie fakt, że w przeciągu całego złotego okresu literatury science fiction od początków XX wieku aż do końca lat pięćdziesiątych żaden autor nie wymyślił tworzyw sztucznych, które odgrywają tak wielką rolę w naszym życiu.

Niech pan popatrzy na dzisiejsze pendrive’y czy też inne metody zapisywania informacji oraz możliwości zabierania tych nośników z sobą. Tu również niczego nowego nie odkryliśmy. Pod koniec XVIII wieku arystokraci, wyjeżdżając gdzieś na dłużej, wozili z sobą w niewielkich walizkach całe biblioteki podróżne.

Poświęcił pan kilka miesięcy życia na naukę jazdy na rowerze, lecz tej raz nabytej umiejętności już pan nie straci. Teraz przez dwa tygodnie stara się pan coś zrozumieć z nowego programu komputerowego i gdy już z grubsza pan go opanuje, zalecane i wdrażane są nowsze wersje. A więc nie chodzi tu chyba o zanikającą pamięć zbiorową. Moim zdaniem problem tkwi raczej w tym, że sama teraźniejszość staje się coraz bardziej ulotna. Nie wiedziemy już spokojnego żywota, delektując się chwilą obecną, lecz stale działamy z myślą o przyszłości.

Kiedyś sumiennie przygotowywaliśmy się do końcowego egzaminu, stanowiącego zwieńczenie długiego okresu nauki: we Francji była to matura, w Niemczech – Abitur, we Włoszech – egzamin dojrzałości. Po tym nikt nie musiał się już niczego uczyć – oprócz elit, które kształciły się na uniwersytetach. Świat się nie zmieniał. Zdobyte wiadomości przydatne były człowiekowi aż do śmierci; co więcej – ta sama wiedza służyła również jego dzieciom.

Kultura to cmentarzysko książek i innych rzeczy, które odeszły na zawsze.

O Kalpurnii, ostatniej żonie Juliusza Cezara, wiemy wszystko aż do okresu id marcowych, kiedy to jej małżonek został zamordowany. Próbowała go wówczas nakłonić, by nie udawał się do senatu, ponieważ miała zły sen. Ale o jej losach po śmierci Cezara nic już nie wiemy. Znika z naszej pamięci. Dlaczego? Ponieważ nie potrzebowaliśmy już o niej dalszych informacji.

„Wszystko zostało już powiedziane, ale nie przez wszystkich”.

Powieść współczesna, zwana mieszczańską, narodziła się w Anglii w specyficznych warunkach ekonomicznych. Zaczęto pisać powieści dla żon kupców i marynarzy, którzy siłą rzeczy byli stale w podróżach. Kobiety te potrafiły czytać i miały na to czas. Zaczytywały się tymi utworami również ich pokojówki, głównie nocą, przy świecy. Powieść mieszczańska powstała zatem w warunkach rozwijającego się handlu i przeznaczona była przede wszystkim dla kobiet. A gdy zauważono, że pan Richardson, opowiadając historię służącej, zbija na tym pieniądze, od razu zaczęli się pojawiać kolejni chętni.

Pewien włoski aforysta napisał, że nie można być wielkim poetą bułgarskim. Na pierwszy rzut oka jest to sentencja o nieco rasistowskiej wymowie. Prawdopodobnie chciał przez to powiedzieć (zamiast Bułgarii mógł wybrać jakikolwiek inny niewielki kraj), że nawet jeśli Bułgaria miała wybitnego poetę, jego język nie jest popularny, nigdy więc nie będziemy mieli okazji poznać jego twórczości. A zatem, jeżeli „wielki” oznacza w tym przypadku „słynny”, można być dobrym poetą, ale nie słynnym.

Aby utwór stał się arcydziełem, wystarczy, by był powszechnie znany, a więc musi kryć w sobie całą różnorodność i wieloznaczność interpretacji, jakie pojawiły się na jego temat. To również dzięki nim rodzi się arcydzieło. Nieznane arcydzieło miało zbyt niewielu czytelników, było za rzadko analizowane i interpretowane.

Leonardo da Yinci stworzył dzieła, które moim zdaniem są piękniejsze, jak choćby Madonnę wśród skat czy też Damę z gronostajem. Ale Mona Liza doczekała się o wiele liczniejszych interpretacji, które niczym warstwy osadowe nakładały się z biegiem czasu na płótno, przeobrażając je.

Możemy również wyobrazić sobie odwrotną sytuację. Jeżeli nabazgrzę dzisiaj na murze jakieś napisy albo rysunki, które nie mają żadnego sensu, jutro znajdzie się ktoś, kto będzie twierdził, że je odszyfrował.

… wiedzę o przeszłości, którą czerpiemy najczęściej z książek, w znacznej mierze zawdzięczamy kretynom, imbecylom lub fanatycznym wrogom. Przypomina to trochę sytuację, jakbyśmy nagle stracili wszelkie ślady przeszłości i można by ją było odtwarzać już tylko na podstawie utworów owych literackich postrzeleńców, geniuszy wątpliwego autoramentu,

Marks – pisałem kiedyś – nie miał do końca racji, twierdząc, że religia to opium dla ludu. Opium by ludzi znieczuliło, uśpiło. Nie, religia jest kokainą dla ludu. Ona pobudza tłumy.

Autor wysyła swój tekst do takiej właśnie oficyny. Redaktorzy rozpływają się w zachwytach, proponując mu druk. Uszczęśliwiony autor otrzymuje do podpisania umowę zobowiązującą go do pokrycia kosztów publikacji; w zamian wydawca postara się o liczne pochlebne recenzje, a nawet – dlaczegóż by nie – o nagrodę literacką dla niego. Redakcja nie określa wysokości nakładu, zaznacza jednak, że niesprzedane egzemplarze zostaną zniszczone, „chyba że nabywcą ich będzie autor”. Oficyna drukuje trzysta egzemplarzy: sto dla autora, który wysyła je swoim znajomym, i dwieście dla różnych gazet, a tam redaktorzy od razu wyrzucają je do kosza.

Wśród tych słynnych anonimów najznamienitszym jest chyba niejaki Giulio Ser-Giacomi, autor tysiącpięciusetstronicowego tomiska, zawierającego jego korespondencję z Einsteinem i Piusem XII. Są to wyłącznie listy, które ów pan pisał do obu tych osób, ponieważ oczywiście żadna z nich nie odpowiadała na nie.

… wypowiedź znanego antysemity Houstona Stewarta Chamberlaina: „Ktokolwiek utrzymuje, że Jezus Chrystus był Żydem, jest albo ignorantem, albo człowiekiem nieuczciwym”.

Picasso przyznawał, że również on mógł fałszować Picassa. Chwalił się nawet, że stworzył najlepsze na świecie fałszywe dzieła Picassa.

Ludzie wykształceni wcale nie muszą być inteligentni. Nie. Dzisiaj wszyscy oni chcą, aby było o nich głośno, no i niestety jesteśmy czasem świadkami ich idiotycznych zachowań. Dawniej głupota była rzeczą dyskretną, natomiast obecnie jest ona krzykliwa i agresywna. Należy dodać, że granica między inteligencją a głupotą jest często bardzo płynna. Gdy muszę wymienić żarówkę, zachowuję się jak ostatni kretyn.

Czy doszłoby do Holocaustu, gdyby istniał wówczas internet? Nie jestem tego pewien. Wszyscy od razu dowiedzieliby się, co się święci…

Jeśli jestem politykiem i wiem, że nazajutrz na pierwszych stronach gazet ma się pojawić dyskredytująca mnie informacja, zorganizuję w nocy na Dworcu Centralnym zamach bombowy, który stanie się wiadomością dnia.

Ludzie ci gotowi są na wszystko, aby tylko było o nich głośno. Tak samo jest z seryjnym mordercą, który pragnie, by w końcu go złapano, a wtedy wszyscy będą o nim mówić. J.-C.C.: Myśl ta zawarta jest w znanym powiedzeniu Andy’ego Warhola: Famous forfifteen minutes. U.E.: Podobnie tłumaczyć można zachowanie faceta, który stoi za osobą filmowaną dla telewizji i wymachuje ramionami, pragnąc, by również jego dostrzeżono. Wydaje nam się to idiotyczne, dla niego jednak jest to chwila sławy.

Czytać, aby czytać – tak jak żyć, aby żyć. Są również ludzie, którzy chodzą do kina głównie po to, by gapić się na ruchome obrazy na ekranie. Czasem nieważne jest, co dany film pokazuje lub opowiada.

Gdyby Chrystus zawitał dziś do nas, pewnie zdecydowałby się na język angielski. Albo chiński. On jednak posługiwał się językiem aramejskim, zanim przełożono jego słowa na grecki, a później na łacinę. Istnieje zatem obawa, że przekaz mógł zostać zniekształcony. Czy tekst, którym dziś dysponujemy, rzeczywiście oddaje słowa Jezusa? U.E.: Gdy w XIX wieku zamierzano w szkołach teksaskich uczyć języków obcych, pewien senator stanowczo się temu sprzeciwił, wysuwając taki oto całkiem sensowny argument: „Skoro Jezusowi wystarczał angielski, nie musimy znać innych języków”.

Flip coś stwierdza, nie pamiętam już co. Flap się dziwi; pyta go, czy jest tego pewien. A Flip odpowiada: „Ja to wiem, czytałem o tym w książce”. Argument ten dziś jeszcze wydaje mi się dostateczny.

Również klimat wnętrza zapewniać może owo poczucie bezpieczeństwa. Najlepiej, aby była to stara sala, a więc oczywiście z licznymi elementami drewnianymi. Lampy byłyby koloru zielonego, podobnie jak kiedyś w Bibliotece Narodowej. Właśnie połączenie brązu i zieleni stwarza ową szczególną atmosferę.

… zdecydowana większość mieszkańców naszej planety stroni od księgarń i bibliotek. Dla nich książka niemal nie istnieje. U.E.: Jedna czwarta respondentów przeprowadzonej w Londynie ankiety sądziła, że Winston Churchill i Charles Dickens to postaci fikcyjne, a Robin Hood i Sherlock Holmes istnieli naprawdę.

Gdyby Hitler przestudiował kampanię rosyjską Napoleona, nie zrobiłby podobnego co tamten głupstwa. Wiedziałby, że lato w Rosji nigdy nie jest na tyle długie, by można było dotrzeć do Moskwy przed nastaniem zimy.

Okradziono mnie tylko raz. Złodzieje zabrali telewizor, radio i chyba coś jeszcze, ale ani jednej książki. Wartość skradzionych rzeczy wyniosła dziesięć tysięcy euro, natomiast kradnąc jedną tylko książkę, wyszliby z łupem mającym wartość pięcio – lub dziesięciokrotnie wyższą. Chroni więc nas ludzka ignorancja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *