Sławomir Mrożek „Ucieczka na południe”

Sławomir Mrożek „Ucieczka na południe” (1961):

Zaległa powieść dla młodzieży (?). Ale się czyta…
Cytaty:

Ogród został założony kilka lat temu centralnym dekretem o rozbudowie kulturalnej miejscowości zacofanych. Raz 13 powołany do życia nie mógł — to oczywiste — ze względów prestiżowych ulec likwidacji. Trudno jednak wymagać, aby znajdował się w nim królewski tygrys, rącza antylopa gnu, łagodne a niesłychanie rzadkie okapi czy inne drogie zwierzęta. Do klatek władowano więc poczciwą krowę, świnię, którą dla dodania dzikości posmarowano szwarcpastą, zdziczałego kota i parę kur. Trzeba przyznać uczciwie, że swojska krowa czy także głupia i niedorzeczna kura — za grubymi prętami z żelaza od razu nabrały tajemniczości, egzotyki, a nawet trochę grozy. Jak więc widzimy, okoliczności stwarzają nastrój.

Było w nim coś z archanioła i coś z kredensu.

Rozlega się suchy trzask, kurtyna zrywa się i spada, przykrywając Strzelca, tworzy ruchomy kłąb, walka widocznie odbywa się nadal we wnętrzu. A oczom zdumionym widzów ukazuje się druga połowa sali, ta z wejściem od podwórka, wypełniona publicznością. Obie publiczności siedzą naprzeciw siebie, patrząc sobie w twarz, w środku zaś miota się podskakując kłąb materii. — Oszust! Łapać go! Bić go! — rozlega się w następnej chwili ogromny krzyk i wszyscy rzucają się do wyjścia, tego od frontu i tego do podwórza, aby pochwycić Mefa Kovalsky’ego i wymierzyć mu straszną, ale sprawiedliwą karę. Po chwili na sali zostaje tylko wciąż miotający się kłąb sukna, a w nim dzielny wojak walczy na oślep z członkiem straży pożarnej, który w swoim czasie również podszedł do kurtyny, ale ze strony przeciwnej, aby sprawdzić, dlaczego widowisko się nie zaczyna.

Oszalały gajowy potknął się na jednej z długich tasiemek u dołu gaci i wypalił czołem o kamień, co pozbawiło go na jakiś czas możności czynnego kształtowania rzeczywistości.

Na estradzie pojawił się młody poeta. Ręce wcisnął w kieszenie, surowo patrzył spod zmarszczonych brwi. W wierszu pod tytułem ,Łupież” przyrównał swoją młodość do łupieżu, który sczesuje sobie z głowy epoka. Otrzymał gromkie brawa, ale następny młody poeta od razu usunął go w cień, ponieważ deklamując umiał spluwać tak cynicznie na głowy słuchaczy w pierwszych rzędach, że wobec tej niewiary w życie wszyscy poczuli się zawstydzająco aktywni. Co się tyczy samego utworu, to była tam mowa o wypryskach i wrzodach epoki. Miejsce na estradzie zajęła młoda poetka, której podkrążone oczy wyrażały bezsens istnienia. Przeczytała przejmujący wiersz o gruczołach potowych. Kolejny młody poeta podbił od razu wszystkich tym, że mu się odbiło na samym wstępie, czym dobitnie wyraził swój program. 165 Widać jednak było, że występowali coraz to zdolniejsi i każdy, kto by chciał wystąpić po nich i ich przewyższyć, miałby niełatwe zadanie. Deklamując, mówili tyłem do zebranych. Wycierali sobie buty we włosy bliżej siedzących, sprawdzali sobie stan uzębienia, co wybitniejsi nawet rozpinali się, a epoka, doszczętnie zdemaskowana, nie wiedziała, gdzie się podziać. Coraz to większe mistrzostwo poznawało się także po tym, że z początku mało, a potem coraz mniej można było zrozumieć, zarówno na skutek skrajnego skomplikowania formy, jak i seplenienia.

Komentarz kończył się apelem do wszystkich bratnich pism, aby zamiast drukować utwory literackie, które z natury swojej są ułomne i niejednoznaczne, zamieszczać streszczenia tychże utworów, pisane przez odpowiednich krytyków i należycie naświetlane.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *